Bicie komendantki

Bicie komendantki

Wyrzucona na podstawie fałszywych oskarżeń komendantka straży miejskiej w Bydgoszczy po czterech latach doczekała się sprawiedliwości Małgorzata Korbińska (kobieta niezamężna, bezdzietna, po czterdziestce) dobrze pamięta tamten niespodziewany telefon prezydenta Bydgoszczy, Konstantego Dombrowicza. – To było cztery lata temu, 6 grudnia wieczorem. Zadzwonił do mnie do domu. I od razu zarzucił komplementami. – Jest pani jedną z najlepszych strażniczek miejskich – usłyszałam. – W dodatku z długim jak na tak młodą instytucję, pięcioletnim doświadczeniem. Prezydent podziwiał, że potrafiłam pogodzić służbę z pisaniem doktoratu. A szczególnie to ceni – podkreślał – bo przecież pisałam o bezpieczeństwie w Bydgoszczy! Ubolewał, że teoretyczne oraz praktyczne przygotowanie nie zostało dotąd należycie wykorzystane. W końcu zaprosił mnie nazajutrz do ratusza – wspomina Korbińska, która nawet przez chwilę nie pomyślała, że prezydent może zaproponować jej stanowisko komendanta straży miejskiej. Dlatego gdy nazajutrz padła taka propozycja, długo nie mogła otrząsnąć się ze zdumienia. I poprosiła o czas do namysłu. Ale okazało się, że nie ma zbyt wiele czasu na myślenie. Poprzedni komendant został już odwołany. I straż miejska pilnie potrzebowała nadzoru. Po godzinie powiedziała: tak. A już 9 grudnia rano podpisała umowę o pracę. Prezydent miasta powołał ją na stanowisko p.o. komendanta straży miejskiej na czas nieokreślony. Została pierwszą w Polsce kobietą -szefową municypalnych. Wielka rewolucja Jeszcze tego samego dnia usiadła za biurkiem komendanta straży. I zaczęła od odprawy oficerów, na której zapowiedziała wielką – uzgodnioną z prezydentem – reorganizację. – Część z was będzie musiała ślęczenie przy biurku zamienić na pracę w terenie – oznajmiła, a na sali powiało grozą. – Przewiduję też okrojenie kadry kierowniczej. Jestem przekonana, że bydgoskiej straży miejskiej, która liczy około 200 osób, nie potrzeba aż trzech zastępców komendanta. Jeden wicekomendant wystarczy – zapowiedziała pewnym głosem. Nie kryła też, że weźmie pod lupę finanse straży i przetargi. Na jej wniosek w trybie pilnym rozpoczęto kontrolę finansową. Ostrzał artyleryjski nie zrobiłby na strażnikach większego wrażenia niż exposé nowej komendantki. Nazajutrz do pracy nie stawił się żaden z trzech jej zastępców. – Pierwszy poszedł na nieuzgodniony ze mną urlop. Wniosek urlopowy podpisał mu personalny! Pozostali przedstawili zwolnienia lekarskie. Jeden z nich od ginekologa – wspomina dziś z pobłażliwym uśmiechem Korbińska. Chociaż wtedy nie było jej do śmiechu. – To była dziwna i niekorzystna dla niej sytuacja – przyznaje ostrożnie nawet Andrzej Kaszubowski, wróg Korbińskiej i obecny komendant bydgoskiej straży miejskiej, który wtedy jako doradca prezydenta do spraw bezpieczeństwa niemal bez przerwy towarzyszył nowej komendantce w pracy. Sytuacja zrobiła się patowa, bo Korbińska do czasu zakończenia kontroli finansowej nie chciała podpisywać żadnych faktur. A zastępców, którzy byli do tego uprawnieni, nie było. W dodatku między biurkami panowała grobowa atmosfera. Tylko strażnicze doły, czyli ci, którzy codziennie patrolowali ulice, gratulowali nowej szefowej. Strażnik miejski proszący o anonimowość: – Znałem Małgosię od lat i wiem, że była dobrą, naprawdę twardą babą i konsekwentną strażniczką. Znała straż miejską na wylot. Dlatego wierzyłem, że uda jej się ta rewolucja. I w końcu odspawa tych leni od biurek. A na ulicach będzie nas bardziej widać. I pewnie by jej się to udało, gdyby nie te artykuły, które spadły jak grom z jasnego nieba. Bo biła dzieci Sensacyjne materiały o tym, że Korbińska biła dzieci, gdy pracowała jako katechetka w Szkole Podstawowej nr 3 w Bydgoszczy, ukazały się w lokalnej prasie zaledwie kilka dni po jej nominacji na szefa strażników. Korbińska: – Zrobiło mi się ciemno przed oczami, gdy zobaczyłam wielkie, obraźliwe tytuły na pierwszych stronach. I jako dowód słowa rzekomo bitego dziecka (syna wiceprezydenta Bydgoszczy), z którym wielu nauczycieli szkoły, w której pracowałam, miało wielkie problemy wychowawcze. Ja również. Bo chłopak był agresywny, bezczelny, trudny. Stosowałam różne metody perswazji. Ale go nie biłam. Za to wzywałam rodziców do szkoły. Wiem, że jego matka uważała, że się uwzięłam na jej dziecko. I poszła na skargę do dyrektorki szkoły. Może nawet gdzieś wyżej. Korbińska z niedowierzaniem wpatrywała się w kolejne artykuły przyprawiające jej gębę oprawcy nieletnich, bo lubiła uczyć i zawsze miała dobre kontakty z dziećmi i młodzieżą. O czym doskonale pamiętają nauczyciele

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2006, 49/2006

Kategorie: Reportaż