Czy Biden będzie Syzyfem?

Czy Biden będzie Syzyfem?

Photo by Adam Schultz / Biden for President

Żaden amerykański prezydent nie rozpoczynał kadencji w tak trudnej sytuacji Korespondencja z USA We wtorek, 3 listopada, byłam w zdecydowanej mniejszości. Śledziłam wyniki wyborów prezydenckich, ale bez złudzeń, że najdalej w okolicach północy poznamy zwycięzcę. Poszłam spać o normalnej porze i to samo radziłam nastoletniej córce. Tym bardziej że, pozostając głucha na argumenty o przewidywanym długotrwałym liczeniu głosów, zaczęła się dopytywać trwożliwie, jakie są szanse, byśmy po wygranej Trumpa emigrowali do Kanady. Tydzień po wyborach liczenie głosów jeszcze trwa, ale wiele wskazuje, że walizki można odstawić do szafy. Według agencji AP Joe Biden ma już w kieszeni 290 głosów elektorskich, przy wymaganych 270, jeśli w poczet popierających go stanów włączymy Arizonę (98% policzonych głosów, przewaga 0,5 pkt), Georgię (ponad 99% policzonych głosów, przewaga 0,2 pkt) i Pensylwanię (ponad 99% policzonych głosów, przewaga 0,7 pkt). Niebieski ocean, którego nie było Świat, który przez cztery lata z niedowierzaniem patrzył na tragifarsę, jaką były rządy Trumpa, oddycha z ulgą. Ma powody. Po pierwsze, Joe Biden, choć „dziaders”, niesie ze sobą obietnicę powrotu do „normalności”, jeśli za normalność uznamy pewien poziom kultury osobistej i zawodowego doświadczenia, cechy, które przed Trumpem zwykle charakteryzowały głowę amerykańskiego państwa bez względu na jej przynależność partyjną. Po drugie, Biden jest solidnym liberałem-centrystą, nie musimy więc raczej się obawiać, że poniosą go populistyczne zapędy i zgotuje Ameryce kolejne cztery lata rządów za pomocą ognia i gniewu, prowadząc do dalszych podziałów społecznych i politycznych. Sam zresztą obiecuje, że jego przywództwo powstrzyma Amerykę przed dalszą ewolucją w kierunku państwa zwalczających się plemion w wojnie podkopującej stabilność i autorytet najważniejszych instytucji i urzędów w państwie. Wreszcie Biden postawił u swojego boku Kamalę Harris, pierwszą w amerykańskiej historii kobietę na stanowisku wiceprezydenta, do tego osobę o nieanglosaskim rodowodzie. Bez względu na to, jak skalkulowany politycznie to krok, ukłon w stronę zarówno coraz bardziej dywersyfikującego się etnicznie elektoratu USA, jak i bardziej liberalnego skrzydła Partii Demokratycznej, można się spodziewać, że Harris wprowadzi do Białego Domu podobne wartości, jakie zwykle pojawiają się w polityce tam, gdzie stanowiska przywódcze obejmują kobiety. Więcej jest dialogu i kompromisów, mniej walenia pięścią w stół i skłonności do konfliktów zbrojnych. A jednak byłoby naiwnością myśleć, że prezydentura Bidena będzie jak rejs wycieczkowcem po Karaibach. Zanosi się raczej na to, że będzie to jedna z najtrudniejszych prezydentur ostatnich kilkudziesięciu lat. Przede wszystkim Biden nie będzie miał za sobą murem całego Kongresu. Mimo wielkich, dziś już wiemy, że aroganckich, nadziei demokratów na odbicie Senatu przedsięwzięcie się nie udało i Biden będzie pierwszym od stu lat prezydentem bez takiego zaplecza. Jest to o tyle istotne, że jeśli demokraci się nie pozbierają, za dwa lata mogą stracić Kongres całkowicie, a to nie pomoże Bidenowi w reelekcji za cztery lata. Abstrahując nawet od tego, że utrata Białego Domu w 2024 r. przyniosłaby automatyczny demontaż wszystkiego, co Bidenowi udałoby się odbudować i osiągnąć, takie odbijanie prezydenckiej piłeczki co cztery lata oznaczałoby de facto wybicie całego kraju na aut. Zablokowany zostałby wszelki postęp, uniemożliwione wprowadzanie znaczących, długofalowych reform. Byłaby to katastrofa także dla reszty świata. Do wyborów parlamentarnych republikanie mieli nad demokratami przewagę w Senacie 53:47. By odbić izbę, demokraci musieli uzyskać co najmniej 50 foteli, głosem dającym im większość byłaby wiceprezydentka Harris. Niestety, wybory znów przyniosły przewagę republikanów (na razie stosunkiem 49:48) i choć trzy fotele pozostają bez ostatecznego właściciela, bo trwa liczenie głosów, to eksperci – wśród nich Nate Silver z renomowanego ośrodka badań i prognostyki politycznej FiveThirtyEight – zapowiadają wygraną republikanów. Nie o same liczby jednak chodzi. Znamienny i zdumiewający jest fakt, że wśród przegranych są kandydaci ze stanów, które w wyborach prezydenckich poparły Bidena. Podobne kuriozum miało miejsce w Izbie Reprezentantów. Tam też demokraci nie tylko nie poszerzyli obecnej większości (stracili cztery fotele), ale jeszcze przegrali mandaty w stanach, gdzie Biden zgarnął wygraną (Nowy Meksyk). Dwa lata temu, idąc po parlamentarne zwycięstwo mocną niebieską falą, demokraci marzyli o „niebieskim oceanie” w roku 2020. Widzimy, że ocean

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2020, 47/2020

Kategorie: Świat