Biznes na receptach

Biznes na receptach

W Białymstoku 14 lekarzy i farmaceutów wyłudzało pieniądze, przepisując leki martwym duszom 11 lutego br. o godz. 6 rano do mieszkań 14 białostockich lekarzy onkologów i farmaceutów wkroczyli funkcjonariusze Wydziału ds. Zwalczania Przestępczości Gospodarczej Komendy Wojewódzkiej Policji. Na wniosek prokuratury okręgowej zatrzymano 11 kobiet i trzech mężczyzn podejrzewanych o fałszowanie recept na drogie leki onkologiczne, w całości refundowane przez budżet państwa. – To nie sparaliżowało pracy Białostockiego Ośrodka Onkologicznego – uspokoi później opinię publiczną w radiowym wywiadzie wicemarszałek województwa, Krzysztof Tołpiński. W Białymstoku mało kto chce rozmawiać z mediami na ten temat, a oficjalne wypowiedzi przedstawicieli policji i prokuratury często wzajemnie się wykluczają. Powiązania polityczne i lęk przed solidarnością środowisk medycznych zamykają usta najwyższym urzędnikom. Jak zarobić na raku Jest kilka sposobów na wyrwanie z budżetu kas chorych pieniędzy za leki przeciw nowotworom. – Dzięki temu procederowi – mówi anonimowo jeden z oficerów PG KWP w Białymstoku – funkcjonuje wiele aptek w całej Polsce. Według naszych szacunków, wystarczy dwóch lekarzy, by w dobrej kondycji finansowej utrzymać dużą aptekę. W Białymstoku onkolog wypisywał receptę na drogi lek pacjentowi, który chociaż raz otarł się o BOO lub powiązaną z tym ośrodkiem przychodnię. Placówki te prowadzą jedną wspólną kartotekę. To z niej przepisywano wszystkie dane chorego z PESEL-em włącznie. Później okradano państwo według jednego ze scenariuszy: – Podlaska Regionalna Kasa Chorych zwracała aptece pieniądze za lek (wraz z marżą); – aptekarz dzielił się marżą z lekarzem; – lekarz odbierał medykament i sprzedawał go na czarnym rynku, zaś zyskiem dzielił się z aptekarzem; – marża mogła być wyłącznym zyskiem aptekarza, który miał spory obrót dzięki przychylności lekarza; – lekarstwo na raka pozostawało w aptece i było sprzedawane po raz drugi, natomiast lekarz otrzymywał np. kosmetyki lub popularne leki, które rozprowadzał wśród znajomych oraz pacjentów w prywatnym gabinecie. Pomysłowość nie miała granic. Podobnie działo się przy wypisywaniu lewych recept. Nie wiadomo, czy to poczucie bezkarności, arogancja czy zwykła głupota – a najpewniej wszystko razem – spowodowały, że zrealizowano w aptece receptę kilka dni po… pogrzebie chorego. Najczęściej jednak pacjenci nie mieli świadomości, że przez tygodnie i miesiące ktoś w ich imieniu pobierał lekarstwa. Często lekarz kierował ich po zakup do konkretnej apteki. – Miałam taki przypadek – mówi „Przeglądowi” jedna z właścicielek aptek – że pacjent przyszedł z receptą na lek, którego akurat nie było u nas, ale byłam gotowa sprowadzić go w ciągu 3-4 godzin. Człowiek zostawił receptę i powiedział, że jeszcze musi wrócić do tego doktora w jakiejś sprawie. Za godzinę zadzwonił do mnie ów lekarz z awanturą, że receptę ma realizować inna apteka, notabene należąca do rodziny jednego z wysokich urzędników samorządowych i mam ją natychmiast zwrócić pacjentowi. Wystraszony człowiek przybiegł za chwilę i ją odebrał. Dlaczego w piżamach Nazajutrz po zatrzymaniu lekarzy i farmaceutów oburzeniem zareagowały organizacje lekarskie. Zarówno prof. Jan Stasiewicz, prezes Okręgowej Izby Lekarskiej w Białymstoku, jak i Ryszard Kijak, przewodniczący podlaskiego oddziału Związku Zawodowego Lekarzy, potępili w lokalnych mediach… sposób, w jaki policja zatrzymywała podejrzanych. Świtem, w obecności rodzin i kamery telewizyjnej; niektórzy zatrzymani byli jeszcze w piżamach. Powoływano się nawet na kazus Rywina, który przecież przebywa na wolności, a ciążą na nim poważniejsze zarzuty. W dodatku – grzmieli reprezentanci środowisk medycznych – rzekome przestępstwo miało miejsce w 1999 r., sprawa była znana i ze strony podejrzanych nie groziło matactwo. Faktycznie, prokurator zarzuca lekarzom i farmaceutom wyłudzenie z PRKCh przynajmniej 200 tys. zł właśnie cztery lata temu. Ale Jacek Dobrzyński z zespołu prasowego komendanta wojewódzkiego policji w Białymstoku mówi, że śledztwo w tej sprawie wszczęto przed rokiem, natomiast wiceprokurator okręgowy, Bazyli Talentejuk – że prokuratura objęła je nadzorem w styczniu tego roku. Obecny dyrektor Podlaskiej Kasy Chorych, Adam Kurluta, stwierdza tylko, że białostocka policja zwróciła się do niego o udostępnienie dokumentów archiwalnych mniej więcej rok temu. Jakkolwiek by liczyć, cisza w sprawie lewych recept onkologicznych trwała dwa lata. Prokuratura i policja nie wykluczają, że w tym czasie „leko-biznes”

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 08/2003, 2003

Kategorie: Kraj
Tagi: Jacek Grün