Notes dyplomatyczny

Notes dyplomatyczny

Jeżeli ktoś nie wierzy w starą zasadę, że polityka zagraniczna jest funkcją polityki wewnętrznej, to właśnie mamy na to dowód. W ubiegłym tygodniu odbył się w Mińsku Zjazd Sił Demokratycznych, który wyłonił kandydata opozycji w wyborach prezydenckich. Ten kandydat, Aleksander Milinkiewicz, będzie rywalem Aleksandra Łukaszenki. No i trzeba trafu, żaden polski polityk na tym zjeździe nie był. Bo po co? Polscy demokraci zajęci byli sobą. I kalkulowali tak: zdjęcia w otoczeniu klęczących i modlących się starszych pań ze Związku Polaków na Białorusi głosy w wyborach dadzą. A zdjęcia z anonimowymi działaczami białoruskiej opozycji? Już nie. Więc zapał do krzewienia demokracji na Wschodzie wykazali mniejszy.
Owszem, jechało na zjazd dwóch czy trzech polityków PiS, ale zawróceni zostali z granicy. Obyło się nawet bez wielkiego szumu. A dlaczego? Na Białorusi obowiązuje pewien przepis, zresztą z punktu widzenia Polaków, którzy boją się, że ich samochód zostanie ukradziony i wywieziony na Wschód, bardzo słuszny. Otóż cudzoziemiec może jeździć po kraju swoim samochodem, a jeżeli wjeżdża cudzym pojazdem, musi przedstawić notarialnie potwierdzone upoważnienie właściciela auta. Tymczasem okazało się, że polscy politycy, którzy wybrali się na zjazd, jechali samochodem pożyczonym, oczywiście bez stosownego upoważnienia. Teraz mogą opowiadać, że zostali załatwieni tanim kruczkiem prawnym, bo i tak wiadomo, że zgubił ich brak rozeznania i przygotowania.
No i, zdaje się, na ten brak rozeznania i przygotowania pracujemy dalej. Oto bowiem na zjeździe gośćmi byli wszyscy ambasadorowie państw Unii Europejskiej. Z wyjątkiem ambasadora Polski. Bo wcześniej, z powodu przepychanek w sprawie władz Związku Polaków na Białorusi, Polska wycofała swego ambasadora w Mińsku, Stanisława Pawlaka, do Warszawy. Gdyby był na miejscu, grałby wśród unijnych ambasadorów pierwsze skrzypce, tłumaczyłby, lobbował, zapoznawał, doprowadzał. Siedział jak pająk w sieci. A tak siedzi w Warszawie. Po raz kolejny okazało się więc, że łatwo w dyplomacji o efektowne i spektakularne ruchy, zwłaszcza jeśli się nie myśli, ile zapłaci się za nie w przyszłości.
Owszem, był na zjeździe niższy rangą, młody polski dyplomata. I pilnie słuchał. Ale przecież ambicje mamy większe.
Co warte zauważenia, zjazd odbył się oficjalnie, bez udziału policji, za przyzwoleniem władz. Przydałaby się dokładna wiedza, dlaczego tak się stało. Poza tym nie było na zjeździe ambasadora Rosji. Jak to zinterpretować? Jako wyraz nieufności wobec jednoczącej się opozycji? Czy też, przeciwnie, jako chytry kamuflaż, bo przecież Moskwa stawia ostatnio na kolorowe rewolucje, dzięki którym nie traci wpływów w swojej sferze… Dobrze byłoby o tym wiedzieć. Jak i to, że akurat w ambasadzie rosyjskiej był czas interregnum – bo do Moskwy wrócił stary ambasador, a nowego jeszcze nie ma.
Pytań jest więc wiele. Ale, zdaje się, od szukania na nie odpowiedzi wolimy fotki z modlącymi się paniami i gromkie pokrzykiwania.

Wydanie: 2005, 41/2005

Kategorie: Kraj
Tagi: Attaché

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy