Biznes, polityka i łapówki

Biznes, polityka i łapówki

Nie mam złudzeń w kwestii korupcji.  To nie jest tylko problem władzy. To jest problem społeczeństwa Rozmowa z Andrzejem Celińskim, wiceprzewodniczącym SLD – Zaskoczyła pana sprawa Rywina? – Zaskoczyła mnie jej małość… To wszystko odbywa się na poziomie drobnych geszeftów. – Drobny geszeft – 17,5 mln dol.?! – Kwota ogromna. Ale nie o pieniądze mi chodzi, myślę o poziomie intelektualnym całej konstrukcji, z jaką Lew Rywin przyszedł do Agory i jaka jest zapisana na taśmie. On nie jest takim sobie pierwszym z brzegu drobnym inwestorem. To człowiek obyty w świecie, rozmawiający z wielkimi osobowościami świata kultury, w jakimś sensie sam pracujący w świecie wartości. Nie handluje kartoflami i nie z jakimiś bazarowymi kupcami ma do czynienia. W głowie mi się nie mieści, że człowiek obracający się pośród ludzi wielkiej, światowej kultury przychodzi z taką propozycją… Jak czytam zapis jego rozmowy z Michnikiem, to po prostu kupy się to wszystko nie trzyma. – Co się kupy nie trzyma? – Próbuje sprzedać rzecz komuś, kto jej nie potrzebuje, bo już ją w jakimś sensie ma, chce być pośrednikiem między osobami, które takiego pośrednictwa nie potrzebują, żąda kwitu, który do końca życia uczyniłby tego, kto by go wystawił, jego zakładnikiem, no i przede wszystkim przychodzi z propozycją niesłychaną – za pieniądze ustawa. Przy całej mizerii polskiej polityki to jednak nie jest możliwe. Na dodatek w sprawie będącej w centrum uwagi opinii publicznej. Gorącej jak rozpalone żelazo. To wszystko dla mnie może być tylko fantazją chorego umysłu. A zdaje się, nie jest. Trudno mi to zrozumieć, trudno się z tym pogodzić. Nie mam złudzeń w kwestii korupcji. Nie jest ona tylko problemem władzy. To problem społeczeństwa, a także jego systemu wartości. Wielkopolska dwukrotnie wybierała do Senatu człowieka, którego wizerunek, prowadzone przez niego biznesy, układy, w jakie wchodził, znane z mediów, zaprowadziły go w końcu nie do Senatu, lecz do prokuratora. – Mówi pan o Aleksandrze Gawroniku… – Ochraniał go immunitet dwukrotnie podarowany przez wyborców. Przez tysiące normalnych ludzi. Bo to oni go wybierali, nikt inny. W Poznańskiem, uchodzącym w Polsce za bastion uczciwości, rozsądku, poprawności i solidności. – Co to oznacza? – Nie ma powszechnie uznanej i powszechnie respektowanej normy, oczywistej dla ogromnej większości wyborców, do której moglibyśmy się odwołać, walcząc z korupcją, eliminując związki, które tworzą glebę i klimat przyjazne korupcji. My, Polacy, cierpimy na chorobę, która nazywa się anomią. To sytuacja, w której ktoś generalnie uznaje jakąś normę za słuszną, ale wtedy, kiedy odnosi się do innych, nie do niego samego. Upraszczając – idzie o to, że zarzucamy powszechnie politykom, że są skorumpowani, ale kiedy sami znajdujemy się na uprzywilejowanej pozycji, zachowujemy się jak oni. Oczywiście, nie wszyscy i nie zawsze, lecz dostatecznie wielu z nas i wystarczająco często, by nazwać to chorobą społeczeństwa. Z dawnych lat przypomina to jakoś sytuację w kolejkach po mięso. Jedni stali, inni kupowali na zapleczu. Ci drudzy nie mieli jakichś specjalnych wyrzutów. Ci pierwsi czasem zmieniali pozycję na uprzywilejowaną. Raczej zabiegano o to, niż się wzbraniano. Dziś partie najgłośniej krzyczące „Łapaj złodzieja!” – Samoobrona i PSL – mają pośród swoich posłów takich, którzy prowadzą interesy w sposób oczywisty związane z treścią opracowywanych przez nich ustaw albo będąc w parlamencie, załatwiają różne swoje prywatne interesy: dzierżawy, koncesje. I jakoś nie widać protestów, że tak jest. Albo ogół w swojej bezradności już nie reaguje, albo coraz częściej uważa się w Polsce, że to normalne. Jesteś bliżej żłobu, to korzystasz. – Skąd to się wzięło? Jakie są korzenie tych postaw? Czasy PRL? Ucisk zaborców? A może czasy jeszcze wcześniejsze? – Spierać się o to, znaczy tracić czas. Wszystko jedno, skąd się to wzięło. Ważniejsze, by uznać to za zło. Trzeba po prostu tę postawę wyplenić. – Co należy zrobić? – Po pierwsze, to jest odpowiedzialność władzy. Jedynie ona ma narzędzia do walki z korupcją. Po drugie, zero tolerancji. Po trzecie – i to już konkret – trzeba powołać instytucję prokuratorów specjalnych, którym gwarantuje się środki i czas dla wypełniania ich misji, niezależność od władzy wykonawczej; może trzeba powołać ich w konsensusie, tak by zmniejszyć prawdopodobieństwo uległości wobec jakiejś partii, dać im czas, wyraźnie dłuższą kadencję niż kadencja Sejmu, zasadniczo utrudnić możliwość ich przedterminowego odwołania i pozwolić

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 11/2003, 2003

Kategorie: Kraj