Bombka budżetowa

Bombka budżetowa

Gdyby wprowadzono podatek liniowy na poziomie CIT, to przyszłoroczne dochody państwa byłyby mniejsze o 11 miliardów Projekt budżetu trafia do Sejmu i jak obudzone duchy pojawią się znowu w mediach i na trybunie hasła: ograniczenie wydatków budżetowych i podatek liniowy. Przewidywać przy tym należy, że celem ich podnoszenia nie będzie walka na argumenty. Te dwa zadania to przecież świetna okazja do kampanii o rząd dusz i zameldowania społeczeństwu, że jest się po tej stronie, która wszystkich uszczęśliwia. Oczywiście, nie każda dyskusja jest bez sensu. Tu też dało się coś wyłuskać. Jak dotąd jednak w obu sprawach przeważa ogólnikowa argumentacja sprowadzająca się do eksponowania wzrostu gospodarczego, a nie równowagi, w tym budżetowej czy społecznej. Problem, czy wystarczy pieniędzy i społecznej tolerancji, stał się w tej dyskusji zaskakująco mało istotny. Taki sposób prowadzenia kampanii nie jest dobry ani dla podatku liniowego, ani cięć w budżecie, jeśli o jednym czy drugim myśli się poważnie. I nie stworzy się tą metodą dobrego gruntu pod reformę finansów publicznych. Są one zbyt złożone, by poprawiać je za pomocą haseł wytrychów. Pełne emocji odkrycia polityki ekonomicznej w rodzaju „zmniejszyć podatki, obciąć wydatki” w kraju, gdzie ponad 9% społeczeństwa żyje poniżej minimum biologicznego, brzmią dziwnie. Dodać też wypada, że należymy raczej do oszczędnych w szafowaniu pieniędzmi publicznymi. W relacji do PKB nieco mniej od nas wydają np. w UE tylko czterej jej członkowie. Tak jak zwykle i w tej sytuacji – im trudniej, tym bardziej przydałyby się reforma systemu wydatków i uproszczenie systemu podatkowego. Każda jednak przebudowa – czy to łazienki, czy budżetu państwa – wymaga wygospodarowania na nią pewnych środków. Trzeba je zgromadzić czy zaplanować na przyszłość, a potem stosownie kalkulować etapy dokonywanych rekonstrukcji. Oszczędności budżetowe można uzyskać z wyższego opodatkowania albo mniejszego wydawania pieniędzy przez państwo. Pierwszą z tych możliwości powszechnie się odrzuca, jednak obrzydzenie, z jakim się to czyni, jest zastanawiające. Przy deficycie przekraczającym o 50% kryterium Maastricht i marzeniach wejścia do strefy euro w 2007 r. oraz nieuniknionych, dodatkowych wydatkach budżetu w następnych latach – lepiej byłoby zachować tu nieco powściągliwości. (…) Dla realizacji trudnych przedsięwzięć ważna jest nie tylko dobra strategia, ale i moment jej rozpoczęcia. A właśnie najbliższe dwa, trzy lata wydają się szczególnie nieprzyjazne. Przede wszystkim ze względu na, z jednej strony – wzrost obciążeń budżetowych, z drugiej – konieczność podporządkowania się zaostrzonym kryteriom równowagi finansowej, niezbędnego dla wejścia w strefę euro. Rozmiary dodatkowych wydatków budżetowych, jakie rząd musi ponieść w najbliższych latach, są powszechnie niedoceniane. Pierwsze na liście są oczywiście wydatki związane z uczestnictwem w UE. Dla kraju bilans tej operacji jest wysoce pozytywny. Co jednak stanowi korzyść ogólną, dla budżetu jest trudnym wyzwaniem. W samym tylko 2004 r. budżet centralny musi (składki na UE, współfinansowanie programów pomocowych) ponieść wydatki szacowane na 18 mld zł. To ok. 12 % dochodów. Do tego dodać trzeba parę miliardów na dokończenie restrukturyzacji przemysłu ciężkiego i przełamanie impasu w górnictwie. Nie bez znaczenia jest powiększenie długu publicznego przez emisję obligacji dla odrobienia zaległości w składkach na II filar emerytalny (11 mld). Jakby tego wszystkiego było mało, rząd ulega medialnym naciskom i głęboko redukuje podatek CIT. Zmniejszenie przychodów – ok. 5 mld zł. Nie jest to wszystko łatwo zsumować do jednej liczby, nie dbając jednak zbytnio o formalną poprawność, można powiedzieć, że w przyszłym roku następuje skokowy wzrost wydatków budżetu, i to aż o ponad 20%. Znaczna części tych pieniędzy musi powiększyć deficyt budżetowy. I to bez względu na lamenty nad jego szkodliwością i nieprzyzwoitością. Gdyby nie wysoki deficyt, wydatki w przyszłym roku powinny być zredukowane w skali daleko wychodzącej poza możliwości demokratycznego państwa. Proponowanie takiej redukcji jest więc albo szaleństwem, albo przekonaniem, że cud nad Wisłą to zjawisko wielokrotne i przychodzi na życzenie. Jak się okazuje, dla niektórych i tak jest za łatwo. Proponują więc w tych warunkach wprowadzić podatek liniowy od dochodów osobistych. Niewątpliwie jest to rozwiązanie, które ma pewne uroki. Problemem jest to, że one wcale nie mało kosztują. M.in., aby np. uniknąć „lewych” transferów i wykorzystać jak najlepiej

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 39/2003

Kategorie: Opinie