W Wenezueli wojskowe samoloty niszczą lotniska producentów narkotyków Turystyczne foldery nie reklamują tych rejonów Wenezueli, chociaż można by tu zobaczyć wiele rzeczy ciekawych i zaskakujących. Poza nielicznymi wioskami indiańskimi i paroma tajemniczymi rezydencjami o kuloodpornych szybach, strzeżonymi przez dobrze uzbrojonych mężczyzn, jest tu niemal bezludnie. Jednak często w nocy lub nad ranem pojawiają się prywatne odrzutowce lecące z Kolumbii, od strony Rio Meta, która stanowi część granicy. Lądują na lotniskach, których nie ma na żadnej oficjalnej mapie. Niektóre po zatankowaniu z oczekujących samochodów cystern startują w kierunku Dominikany i Haiti. Lotniska w buszu Ta część liczącej 2,2 tys. km granicy między Wenezuelą a Kolumbią, równinne, pokryte tropikalną roślinnością wenezuelskie stany wzdłuż granicy z Kolumbią – Amazonas, Apure, Zulia, a dalej na północ Falcón i Guárico u podnóża kolumbijskiej Sierra Nevada de Santa Marta, to raj przemytników. Chodzi o szczególny rodzaj kontrabandy, wart miliardy dolarów. Jej celom służyło dotąd kilkaset niezaznaczonych na żadnej oficjalnej mapie małych lądowisk i pasów startowych. Tędy część kokainy z Kolumbii, największego jej światowego producenta, jest przerzucana do kraju będącego największym w świecie konsumentem białego proszku – do Stanów Zjednoczonych, a także do Europy. Większość cennej kontrabandy specjalnie „czarterowane” samoloty bądź statki handlowe i rybackie, płynące z legalnym ładunkiem, przewożą do Afryki Zachodniej. Najczęściej do małego portu w Gwinei Bissau w pobliżu równika lub do Ghany, skąd następuje przerzut do Europy – głównie do Hiszpanii, Włoch i Wielkiej Brytanii. Przygotowanie na płaskim terenie pasa startowego jest bardzo łatwe. „Wystarczy przejechać 50 razy tam i z powrotem samochodem ciężarowym, a przed zapowiedzianą godziną lądowania samolotu z towarem zapalić na początku i na końcu pasa dwa ognie bengalskie”, mówi płk Nestor Reverol, dyrektor wenezuelskiego Krajowego Biura Antynarkotykowego (ONA) w Caracas. Pułkownik nie nosi ostentacyjnie, jak wielu innych wojskowych – zwolenników prezydenta Hugo Chaveza, czerwonej koszuli pod bluzą mundurową i jest typem zawodowego wojskowego. Lakoniczny, rzeczowy otrzymał bezpośrednio od prezydenta zadanie pokazania światu, że władze wenezuelskie podjęły prawdziwą walkę z kolumbijską mafią narkotykową. W piątek, 28 marca, z bazy lotniczej w Maracaibo wystartowały rano dwa amerykańskie F-16, zakupione jeszcze w 1983 r., i śmigłowiec rosyjskiej produkcji MI-35 z saperami na pokładzie. Myśliwce zrzuciły bomby na pas startowy koło miejscowości Elorza w stanie Apure, znajdujący się kilkanaście kilometrów od granicy Kolumbii, a helikopter ostrzelał go z działka i również zrzucił kilka bomb. Potem jeszcze saperzy zdetonowali na pasie długości 1,6 tys. m kilkanaście min. Tak na oczach kilku zagranicznych dziennikarzy przywiezionych również śmigłowcem zainaugurowana została operacja opatrzona kryptonimem „Boquete I”. W ciągu następnych pięciu dni lotnictwo wenezuelskie i saperzy zniszczyli jeszcze około 90 takich nielegalnych lądowisk używanych przez przemytników kokainy. W czasie wcześniejszych, nienagłośnianych propagandowo operacji, wojsko podziurawiło bombami i minami około 70 takich lotnisk. Nielegalnych lądowisk na „szlaku kokainowym” nad granicą kolumbijską było, według płk. Reverola, około 500. Jednak pozostałe w trwającej tu od marca do października porze deszczowej nie nadają się do użytku. Wojna ultrasów Te liczby dają wyobrażenie o rozmiarach biznesu, jakim jest handel narkotykami. Słynne kolumbijskie kartele narkotykowe nie zdołały utrzymać monopolu. Odpowiedź na pytanie, jak to możliwe, że FARC – Rewolucyjne Siły Zbrojne Kolumbii jako jedyna partyzantka w Ameryce Łacińskiej przetrwały już 40 lat, brzmi: kokaina. FARC zdobywają środki dzięki uprawie koki i przemytowi kokainy. W ten biznes weszli ultrasi z obu stron barykady. Oprócz ultralewicy – także kolumbijska ultraprawica. Tworzone przez nią w latach 80. i finansowane przez najbogatsze kręgi kolumbijskie oddziały paramilitarne Zjednoczonej Samoobrony Kolumbii (AUC), zwane w skrócie paras, miały wspierać armię w walce z partyzantką i chronić właścicieli ziemskich. Jednak pod koniec lat 90. starcia między FARC a paras stały się wojną o kontrolę nad produkcją kokainy i szlakami jej przerzutu. Paras starając się uzasadnić swe istnienie, często mordowali wieśniaków, bezbronnych Indian, twierdząc, że likwidują oddziały partyzanckie lub stosują taktykę spalonej ziemi
Tagi:
Mirosław Ikonowicz









