BOR zagraża władzy, władza zagraża BOR

BOR zagraża władzy, władza zagraża BOR

Na linii politycy-funkcjonariusze Biura Ochrony Rządu od lat trwa zła symbioza

Kto jest najgroźniejszy dla obecnej władzy? Tusk, KOD, Rosjanie? Chyba jednak nie, największym zagrożeniem jest dla niej chyba BOR. Początek wszyscy znamy – premier Beata Szydło jechała na weekend do domu i miała wypadek. Wiozła ją kolumna samochodów BOR. Przypadkowo wjechał w nią fiat seicento. Kierowca pancernego audi A8, którym jechała premier, odbił w lewo i centralnie uderzył w drzewo. Premier miała być tylko posiniaczona, ale tydzień spędziła szpitalu. To był czwarty wypadek naszych VIP-ów w ostatnim czasie.
W tym momencie los Biura Ochrony Rządu zawisł na włosku. I Jarosław Kaczyński, i szef MSW Mariusz Błaszczak, i jego zastępca Jarosław Zieliński niemal jednym głosem stwierdzili, że czas na reorganizację BOR, na jego przebudowę, że trzeba powołać w jego miejsce nową służbę. Wiceminister Zieliński już nawet podał jej nazwę – Narodowa (a jakże!) Służba Ochrony. Z etosem odwołującym się do Armii Krajowej.
Oczywiście wszystkie te zapowiedzi możemy uznać za rodzaj politycznego bełkotu, który politycy wydzielają w chwilach stresu. Ale niewykluczone, że do BOR się zabiorą. Z tym że po swojemu, niszcząc to, co jeszcze dobrze działało, a rozwijając patologie. Jakie?

Pośpiech

Sporo wyjaśniają słowa wiceministra Zielińskiego: „Od roku trwa naprawa, trwa sprzątanie po tym, co zastaliśmy w tej ważnej instytucji, która była bardzo zdewastowana”. I słowa ministra Błaszczaka, że trwa sprzątanie po gen. Marianie Janickim, który szefował BOR w latach 2007-2013.

Jak te słowa rozumieć? W sposób najprostszy – że PiS po przejęciu władzy wzięło pod lupę BOR i że realizowana jest tam trwająca do dziś operacja szukania ludzi niepewnych i wymiany kadr.

Efekty takiego działania widzimy na co dzień. Bo do tych czterech wypadków nie doszło przez przypadek. To zdecydowanie efekt złego zarządzania jednostką, bałaganu, atmosfery podejrzliwości. W takiej sytuacji ci, którzy na robocie w BOR się znają – a jeszcze tam zostali – wolą milczeć lub próbują podlizać się politykom, np. szybką jazdą. I w ten sposób budować swoją pozycję. Nowi zaś, którzy przyszli za czasów nowej władzy, mają niewielką wiedzę i umiejętności. Ktoś wątpi, że jest inaczej?

W katastrofie, którą pod koniec stycznia pod Toruniem spowodowała kolumna Żandarmerii Wojskowej (tym razem nie Biura Ochrony Rządu) wioząca Antoniego Macierewicza, zniszczeniu uległo osiem samochodów, a ranne zostały trzy osoby. Wstępne ustalenia prokuratury są takie, że wpływ na zdarzenie mogły mieć trudne warunki panujące na drodze. Jeden z samochodów jadących w kolumnie szefa MON wpadł w poślizg i uderzył w tył poprzedzającego go auta. Następnie oba wpadły na samochody stojące przed skrzyżowaniem.

Katastrofa samochodu z premier Beatą Szydło to również efekt błędu – auta w kolumnie dzieliło ponad 30 m. A przecież zgodnie z zasadami powinny jechać na tyle blisko, by nikt nie mógł się wcisnąć między nie. BOR taką jazdę trenuje, nazywana jest „na gazetę”. Cóż więc tym razem się stało?

Miejmy też świadomość, że w obu przypadkach pośpiech był nieuzasadniony. Antoni Macierewicz wracał z Torunia z sympozjum zorganizowanego w szkole o. Rydzyka i koniecznie chciał zdążyć na galę przyznania prezesowi Prawa i Sprawiedliwości Jarosławowi Kaczyńskiemu nagrody Człowiek Wolności. Ani jedno, ani drugie wydarzenie nie miało nic wspólnego z obronnością państwa. Beata Szydło wracała do rodzinnego domu na weekend. I też nie było potrzeby, by pędzić na złamanie karku.

Podobnie było podczas wypadku prezydenckiego bmw – to parotonowe auto nie powinno było jechać tak długo z dużą prędkością.
We wszystkich przypadkach mamy więc podobny scenariusz – kierujący pojazdami jadą za szybko, następuje niespodziewane wydarzenie (opona, lód, seicento) i dochodzi do wypadku.

Tylko czy wydarzenie rzeczywiście było niespodziewane? Czy sprawna służba nie powinna była takiej możliwości przewidzieć? Sprawdzić oponę przed założeniem, sprawdzić prognozę pogody, zachować się właściwie podczas przejazdu przez Oświęcim?

Kariera

Czym więc wytłumaczyć ten brak profesjonalizmu? Szkolenie funkcjonariusza BOR to przynajmniej cztery-pięć lat. To niezbędne minimum. Do tego potrzebne jest jeszcze sprawne dowództwo. Tu także trzeba dojrzeć, nabrać doświadczenia, zyskać autorytet. Tak, by skutecznie studzić temperament podwładnych i stanowczo rozmawiać z politykami.

Tymczasem na linii politycy-BOR od lat trwa zła symbioza. Politycy lubią wysługiwać się funkcjonariuszami, np. wysyłać ich po pizzę (jak Radek Sikorski) czy załatwiać sobie szybki przejazd. BOR-owcy wiedzą, że dobre układy z ważnym politykiem to przepustka do kariery.
Najsłynniejszy szef BOR, Mirosław Gawor, z poziomu plutonowego milicji doszedł do stopnia generała. Miał szczęście, bo w stanie wojennym znalazł się w grupie pilnującej Lecha Wałęsy podczas jego internowania w Arłamowie. „Nie naciskał mi na odciski”, wspomina tamten okres były przewodniczący Solidarności. I dodaje: „Mówiłem im, że przede mną kariera. Kto będzie grzeczny, będzie pracował, a kto niegrzeczny – nie”.

Kariera Gawora okazała się inspiracją dla innych.

Marian Janicki (też dosłużył się stopnia generała) pracę w BOR rozpoczął w roku 1988, ale tak naprawdę najważniejsze okazały się dla niego rok 1990 i ówczesna kampania prezydencka, w której został kierowcą Lecha Wałęsy. W latach 2001-2005 był wiceszefem biura. Później, za rządów PiS, został odsunięty i trafił do rezerwy, a w roku 2007 premier Donald Tusk mianował go szefem Biura Ochrony Rządu.
Janicki podał się do dymisji w styczniu 2013 r. Zastąpił go wtedy Krzysztof Klimek. To wieloletni oficer BOR, ale analizując jego karierę, nie sposób nie dostrzec, że zaważyło na niej jedno wydarzenie – w roku 2008 został szefem ochrony premiera. I z tego stanowiska pięć lat później został awansowany na szefa służby.

Jeżeli warto było ochraniać Wałęsę i Tuska, to może też warto zakręcić się koło Dudy, Szydło czy Macierewicza? A najłatwiej przypodobać się przełożonemu efektowną, szybką jazdą, kiedy mu się śpieszy. I oto dzielny kierowca wybawia go z opresji. Podwozi błyskawicznie do domu czy na imprezę, nie przejmując się jakimikolwiek zakazami.

Adrenalina

Nie czarujmy się, taka jazda funkcjonariuszom BOR bardzo się podoba. Kilka lat temu rozmawiałem z jednym z nich, pytając, jak mu się pracuje. Odparł, trochę z żalem: „E tam, takie cieciowanie”. To oczywiste, że młodych, wysportowanych mężczyzn napędza adrenalina, że spokojna jazda to ostatnia rzecz, na którą czekają. Ale od tego są dowódcy, żeby temperować emocje. By mogły być rozładowane podczas ćwiczeń. Dowódcy są też od tego, by panować nad radosnymi pomysłami polityków. Ale w obecnej sytuacji, kiedy władza grozi, że rozpędzi tę służbę, będzie ją „porządkować” itd., chyba nie ma takiego, który by powiedział „nie”.

„To jest instytucja, która funkcjonuje od lat, która wyrosła jeszcze za czasów komunizmu. Wzięła swój początek jeszcze w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego i była związana ze Służbą Bezpieczeństwa, a weryfikacji do tej pory nie przeszła”, mówi rzeczniczka Prawa i Sprawiedliwości Beata Mazurek, dodając, że „czas taką weryfikację przygotować i przeprowadzić”.

W PiS, zdaje się, zaczynają wierzyć, że najskuteczniej ochronią się sami.

Wydanie: 08/2017, 2017

Kategorie: Kraj
Tagi: BOR

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy