Boy 2001

Boy 2001

Gdyby paszkwilanci w zapiekły sposób go nie oczerniali, kolejne książki nie miałyby może takiego powodzenia Już po raz czwarty zasiadam do pisania artykułu okolicznościowego o Tadeuszu Boyu-Żeleńskim. Biorę się do tego co dziesięć lat, zawsze przed 4 lipca, w każdą okrągłą rocznicę rozstrzelania pisarza i jego lwowskich kolegów profesorów przez batalion „SS”. Czym się te kolejne artykuły, pisane w dziesięcioletnich odstępach, różnią? Nie oceną pisarstwa Boya – nie starzeje się ono – zmienia się za to miejsce tego pisarstwa w naszej niespokojnej rzeczywistości. Tak więc dla artykułu „Boy 1971” znamienne jest odwołanie się, przy okazji tej bolesnej rocznicy, do własnego pisarskiego losu w Polsce „pomarcowej” i to w taki sposób, by prześliznęło się ono przez cenzurę. „Popularny i obsypywany błotem – pisałem – Boy był jednym z najbardziej atakowanych pisarzy polskich. Nie należy jednak z tego powodu wpadać w przesadne rozczulenie. Być atakowanym – dla pisarza nie jest to bynajmniej sytuacja najgorsza. Jest gorsza: być atakowanym i nie móc się bronić. (…) To jakby pianiście odrąbać palce”. Inaczej dziesięć lat później, w szczytowym okresie zmagań „Solidarności” z rządzącą partią. Czy literatura w ogóle, a Boy w szczególności kogokolwiek obchodzą? Z artykułu „Boy 1981”: „…nasz czas, wszystko, co teraz przeżywamy, nie sprzyja pasjonowaniu się literaturą. Niech nas nie myli entuzjazm, z jakim przyjmowany był Czesław Miłosz, ani temperatura, jaka wytworzyła się wokół jego twórczości. Nietrudno domyślić się, że odgrywały tu rolę (…) nie tylko zamiłowania czytelnicze. Boy-Żeleński wkładał wiele namiętności w takie sprawy, jak odbrązowianie biografii Mickiewicza, przybliżanie go czytelnikowi, jak sprawa reorientacji całego naszego dziedzictwa kulturalnego – poprzez przekłady, eseistykę, nawet działalność popularyzatorską – jak polemiki o Przybyszewskiego i Młodą Polskę. To nie może już teraz wzbudzać emocji. Mamy inne zmartwienia…”. Minęło dziesięć lat i artykuł „Boy 1991” dowodzi, że niektóre zmartwienia Boya stały się znowu naszymi zmartwieniami. Boy wrócił – ale w szacie „Antychrysta”! Tego się nie spodziewałem: charakterystyczne, że w poprzednich artykułach o publicystyce społecznej Boya nawet nie napomknąłem. Takie książki jak „Dziewice konsystorskie”, „Piekło kobiet” czy „Nasi okupanci” wydawały się całkowicie przebrzmiałe, a jako nie należące do literatury „pięknej”, skazane na zapomnienie. Ale los chciał (czy może szatan „polskiego piekła”), że te właśnie pozycje nabrały wtedy – w lipcu 1991 roku – drastycznej aktualności. Aktualności, która, w rozmaitym natężeniu, trwa. Zapewne, nie jest to powód do radości. Co dobre dla żywotności dzieła literackiego, nie musi być dobre dla społeczeństwa. Aktualność „Dziadów”, która tak wściekała Gomułkę, nie dla wszystkich była triumfem poezji Mickiewicza. To raczej przygnębiające, że pewne tematy wciąż się odradzają i tylko dzięki temu niektóre pisma zyskują drugie życie. Ponadczasowe – w warunkach kipiącego animuszem wolnego rynku – okazały się najbardziej zabawne strofy „Słówek”. Oto nieśmiertelny „Lament pana radcy nad Basztą Kościuszki”: A jak jest dzisiaj, w roku 2001? Czy Boy jest z nami? Czy przemawia do młodszego pokolenia? Jego pisarstwo jest w oczywisty sposób zagrożone, ale zagrożone tak, jak zagrożona jest w ogóle literatura, szczególnie ta wyższego rzędu – ani więcej, ani mniej. Z tego, że nie ma książek Boya w księgarniach, nie należy wyciągać pochopnych wniosków – to rezultat niewątpliwego kryzysu księgarskiego, wydawniczego, bardziej niż czytelniczego, chociaż i o tym dałoby się coś powiedzieć. Wybitny pisarz istnieje pośmiertnie dwojako: jako postać i jako autor tekstów, które chce się czytać. Ci, którzy atakowali Boya, że zanadto zajmuje się życiem tłumaczonych pisarzy, że przecież „tylko dzieło”, reszta to „plotki” – przegrali. Wiemy dzisiaj, że są dzieła, które poprzez biografię autora zyskują na plastyczności i zrozumieniu. To nie tylko moda sprawiła, że chcemy wiedzieć o Gombrowiczu, Schulzu, Witkacym, o Joysie, Hemingwayu, Faulknerze, o Czechowie, Tołstoju, Dostojewskim. Otóż w tym sensie on sam, Boy-Żeleński, jest niewątpliwie między nami. To postać, która interesuje. Postać dramatyczna. Paradoksalnie, nie możemy tu odmawiać zasług jego paszkwilantom. Gdyby go w tak zapiekły sposób nie oczerniali, kolejne książki, które pokazują ten żywot prawdziwie, nie miałyby może takiego powodzenia. Po monografii Barbary Winklowej „Nad Wisłą i nad Sekwaną”, ukazała się moja książka

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2001, 27/2001

Kategorie: Kultura
Tagi: Józef Hen