Brazylijski koszmar Volkswagena

Brazylijski koszmar Volkswagena

Brazilian President Luiz Inacio Lula da Silva, center, greets workers along with first lady Marisa at the Volkswagen AG factory during a ceremony in Sao Bernardo do Campo, Brazil, on Monday, May 2, 2005, celebrating the 15 millionth car produced by Volkswagon in Brazil. (AP Photo/Ricardo Stuckert-AGENCIA BRASIL)

Centrala koncernu z Wolfsburga udostępniła wojskowym swoje fabryki w Brazylii jako miejsca przesłuchań i tortur opozycjonistów Wydawało się, że koncernu z Wolfsburga nic gorszego w najbliższych tygodniach spotkać nie może. Gdy amerykańscy regulatorzy ujawnili szokujące informacje na temat fałszowania wyników emisji spalin silników diesla w czasie testów nowych samochodów, przez firmę przeszło tornado. Szef koncernu Martin Winterkorn natychmiast podał się do dymisji, publicznie przepraszając za oszustwa i naruszenie prawa. Blady strach padł również na akcjonariuszy, bo finansowa przyszłość Volkswagena stanęła pod dużym znakiem zapytania – w samych tylko Stanach Zjednoczonych będzie musiał zapłacić 18 mld dol. odszkodowania, a w kolejce czekają potencjalne pozwy w innych krajach. Przede wszystkim jednak koncern poniósł ogromne straty wizerunkowe – w ciągu zaledwie kilku dni z symbolu solidności dostępnej dla niemal każdego członka klasy średniej przekształcił się w synonim chciwości i oszustwa. Polowanie na związkowców Jeszcze nie zdążyły opaść emocje związane ze skandalem emisyjnym, a już niemiecki potentat oberwał po raz drugi. Brazylijska Narodowa Komisja Prawdy, powołana w 2012 r. przez prezydent Dilmę Rousseff w celu zbadania zbrodni i nadużyć popełnionych przez rządzącą krajem w latach 1964–1985 dyktaturę wojskową, opublikowała pod koniec września raport, z którego wynika, że centrala koncernu zgodziła się udostępnić wojskowym swoje fabryki w Brazylii jako miejsca przesłuchań i tortur opozycjonistów. Dokument jasno wskazuje, że szefowie koncernu wiedzieli o łamaniu praw pracowniczych i niesłychanie ciężkich warunkach pracy w brazylijskich zakładach firmy, ale świadomie zgadzali się na wykorzystywanie ich przez wojskowych, kupując sobie w ten sposób spokój, przychylność reżimu, a przede wszystkim dostęp do zamówień publicznych, również dla tamtejszej armii. Dokument w całości nie został zaprezentowany publicznie, brazylijskie media pokazały jedynie jego fragmenty. Mimo to wnioski z kilkuletniej pracy śledczych są dla Volkswagena miażdżące – współpraca z dyktaturą trwała praktycznie nieprzerwanie przez dwie dekady jej istnienia, a tortury stosowane przez wojskowych w fabrykach koncernu miały doprowadzić do śmierci 12 lewicowych aktywistów. Najbardziej szczegółowo opisany został przypadek Lucia Bellentaniego. Ten dawny mechanik z fabryki w São Bernardo do Campo (na przedmieściach São Paulo) opowiadał agencji AFP, że kiedy w drugiej połowie lat 60. zaczynał pracę dla niemieckiego koncernu, miał wrażenie, że złapał pana Boga za nogi. Trudno było wówczas o lepsze miejsce pracy – prestiżowa marka, rozpoznawalna na całym świecie, w dodatku zapewniająca stałe, regularne dochody. Co więcej, międzynarodowy charakter firmy dawał nadzieję, że Volkswagen zapewni swoim pracownikom bezpieczeństwo – nie tylko socjalne, ale i fizyczne. Jak wspominał Bellentani, strach przed represjami ze strony dyktatury był tak powszechny, że zdecydowana większość pracodawców w obawie o przyszłość swoich przedsiębiorstw nie wahała się wydawać lewicujących podwładnych służbom lub nawet sama wymierzała sprawiedliwość, często po prostu zwalniając z pracy pod zarzutem szerzenia komunistycznej propagandy. Zwolnienia, skreślenia z listy studentów i areszty tymczasowe były w tamtych latach codziennością dla każdego, kto zdradził się z lewicowymi poglądami. W Volkswagenie miało być inaczej – wielu aktywistów żywiło nadzieję, że z powodu swojej wielkości, niezależności finansowej oraz europejskiego rodowodu koncern będzie miał odwagę i siłę postawić się generałom i bronić pracowników. Bellentani szybko się przekonał, jak bardzo jego oczekiwania rozmijały się z rzeczywistością. W wywiadzie dla „Jornal Nacional”, jednego z najliczniej oglądanych programów publicystycznych na całym świecie (sama sieć programów O Globo jest pod względem oglądalności druga w skali świata, po amerykańskiej ABC), opowiadał, jak pierwszy raz przekonał się o bliskich związkach swojego pracodawcy z dyktaturą. Schemat zawsze był podobny. Parę dni po demonstracji urządzanej przez lewicowe młodzieżówki lub nieoficjalne związki zawodowe kilku wyposażonych w kajdanki, broń palną i pałki członków służby porządkowej koncernu zjawiało się w hali produkcyjnej i odciągało od stanowiska pracy uprzednio zidentyfikowanych aktywistów. W magazynach spedycyjnych, najczęściej pustych w środku tygodnia, czekali już agenci służb lub wojskowi oficjele. Do połowy lat 70. pojawiali się tam sporadycznie i wykorzystywali proste metody, takie jak bicie, zastraszanie, groźby zwolnienia czy reperkusji wobec bliskich.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2015, 42/2015

Kategorie: Świat