Obaj byli uzdolnieni politycznie – jeden w stylu wodzowskim, drugi skrojony na szarą eminencję. Czasy, w jakich żyli, nie sprzyjały ich powołaniom, musieli zająć się czymś innym. Zasłużyli się jako wydawcy książek i czasopism, ale zarówno Jerzy Giedroyc, jak Bolesław Piasecki nie rozstawali się z iluzją, że uprawiają wielką politykę. Najpierw jeden należał do zwycięzców, a drugi do przegranych, a potem stało się odwrotnie. Ciekawe, co wybrałby Giedroyc, gdyby – jak Piasecki – dostał się w łapy NKWD: wolałby rozstrzelanie czy wydawanie gazety „Dziś i Jutro” oraz książek w PRL? Teraz modna jest historia alternatywna, można więc zadać i takie pytanie. Dwa ostatnio wydane tomy korespondencji między Giedroyciem a Miłoszem nie zmieniają utrwalonych już wizerunków obu, ale przynoszą sporo wymownych szczegółów o literackiej polityce redaktora paryskiej „Kultury”. Giedroyc pisze do Miłosza: „większość Twoich listów czytam z irytacją”. To uczucie było w pewnym stopniu odwzajemniane, mimo to rozejście się nigdy nie groziło. Redaktor dawał pierwszeństwo polityce, w istocie polemice politycznej, Miłosz był przekonany, że z komunizmem należy walczyć środkami kultury i głębokim myślicielstwem. Do PRL miał dystans, Europą mało się przejmował, twierdził, że jest wyjałowiona, a najważniejsze wydarzenia i procesy dzieją się w Stanach Zjednoczonych (okres rewolty studenckiej). Giedroyc nie potrafił „wyprowadzić się z Europy Wschodniej”, pasjonował się Moskwą, a także Pekinem. Sądził, że Polska może wpłynąć na rozwój sytuacji w Rosji. Miłoszowi taka patriotyczna iluzja była obca, o swoich rodakach wypowiadał opinie gorzej niż lekceważące. Z lubością zacytuję niektóre. „W ciągu ostatniego roku przybyło mi tylko obaw co do Polaków, bo to obłąkani”. Albo taka hiperbola: „Osobiście nie miałbym nic przeciwko zrobieniu początku przez wyrżnięcie wszystkich Polaków z pochodzenia w Ameryce, bo to najbardziej reakcyjna i rasistowska swołocz…”. I jeszcze: „Co do spraw polskich, to ile razy zaczynam zapominać i zbliżać się do nich z jakąś gorliwością, natychmiast smród mnie odpycha. Jakieś polskie przekleństwo to brak formatu, gówniarstwo i pchlarstwo”. We wszystkim Polacy wykazują małoduszność, co szczególnie widać w ich stosunku do Rosji. Jego stać było na stwierdzenie: „dla mnie heroizm sowieckiej armii to wcale nie frazes, nie odmawia się hołdu ludziom, choćby dla Hemara to było tylko plugawe żołdactwo”. (List z 16.09.1970). Giedroyc dodaje w podobnym duchu: polskie mity wojenne wyrażają „dążenie do niepodległości za wszelką cenę. To samo dotyczy francuskiego mitu Resistance czy »wojny ojczyźnianej« w Rosji (tego ostatniego mitu nie docenia się niestety ani w Polsce, ani w świecie zachodnim)”. Takie sądy nie mieszczą się w możliwościach umysłowych polskiego patrioty. On może i czytał Carla Schmitta, ale myśl, że wróg nie został wrogiem z powodu braku stron dodatnich, nie przyjdzie mu na myśl. Nie mam zamiaru, uchowaj Boże, na podstawie dwu tomów listów wypowiadać stanowczych sądów o zasługach lub błędach Redaktora i Poety. Może wystarczy, jeśli przytoczę co wymowniejsze lub pikantniejsze opinie i fakty. Giedroyc, prócz tego, że znakomicie redagował swój miesięcznik, był wielkim załatwiaczem. Generalnie inspirował i dostępnymi sobie środkami lansował wschodnioeuropejskich dysydentów, opozycjonistów i co sławniejszych politycznych malkontentów w bloku wschodnim. Starał się o stypendia dla nich, stanowiska na uniwersytetach amerykańskich, nagrody takie lub inne. Do tego repertuaru należy też zaliczyć, i to mocno zaliczyć, urabianie entuzjastycznych opinii o swoich i negatywnych o przeciwnikach. Wiele sławnych reputacji w ten sposób wykreował, a potem żałował, gdy opozycjoniści celebryci zaczynali brać swoje sprawy w swoje serce. Przykładem może być Zbigniew Herbert, wylansowany przez Miłosza. „Co do Herberta – pisze Giedroyc – to sami go wywindowaliście. Coś tak jak z Twoim byłym pupilem Jankiem Kottem. (…) Teraz obserwuję z lekkim obrzydzeniem tę sarabandę wokół Adolfa Rudnickiego, jaką rozpętał Józio z Jeleńskim. To zupełna pluskwa”. W innym liście znowu: „jeśli idzie o Herberta, to nie tylko nie lubię tego rodzaju pijaków, ale też nie lubię tego spryciku: nic nie robiąc, bynajmniej się nie angażując, buduje sobie legendę bezkompromisowego opozycjonisty”. Pan Cogito staje się ponadto podejrzany, bo za często dostaje paszport. Miłosz pyta retorycznie i podejrzliwie: „Komu na tym zależy, żeby go wypuszczać?”. „Kultura” ma swoje „zapisy na nazwiska” i swoje czarne listy. Dla
Tagi:
Bronisław Łagowski