Dziennikarz Sakiewicz z „Gazety Polskiej” powiedział w audycji radiowej, że Rosja szerzy na Ukrainie kult Bandery. Stwierdził to jako oczywistość, niewymagającą żadnych uzasadnień. Szerzenie tego kultu ma na celu skłócanie Ukraińców i Polaków. W „Gazecie Wyborczej” autor nazwiskiem Andrzej M. Eliasz pisze w tonie ostrzegawczym, że prezydent Ukrainy Janukowycz odcina się od tradycji banderowskiej, co grozi demokracji w tym kraju i współgra z orientacją prorosyjską. „Zapowiedział odwołanie dekretów Juszczenki o nadaniu przywódcom OUN-UPA Romanowi Szuchewyczowi i Banderze tytułów Bohatera Ukrainy”. Na zakończenie artykułu autor wzywa prezydenta Komorowskiego, aby przeciwstawił się polityce historycznej obecnych władz Ukrainy, odchodzących od kultu Bandery i organizacji, którą stworzył. Jeśli tego nie zrobi: „Przestaniemy się liczyć w Waszyngtonie, Brukseli i Berlinie jako specjaliści od spraw ukraińskich” (30.09). Ponadto polskie władze „stracą sympatię znaczącej części społeczeństwa ukraińskiego, które w dalszym ciągu postrzega Polskę jako adwokata swoich spraw w Europie”. Wynika z tego, że władze polskie, jeśli chcą być dobrym adwokatem Ukrainy w Europie, powinny popierać ukraiński nacjonalizm i dbać o dobrą opinię o OUN-UPA. Taka koncepcja służenia Ukrainie została już wypróbowana przez Polskę, nie spodobała się na Zachodzie i wzbudziła wątpliwości nawet w polskich kołach proukraińskich, o czym autorowi przecież wiadomo. Odnotowuję fakt, że Janukowycz dzięki zdystansowaniu się od skrajnego nacjonalizmu: „Poklask znalazł niemal wszędzie – w Moskwie, Waszyngtonie, Warszawie i Brukseli, gdzie z inicjatywy polskich eurodeputowanych Parlament Europejski wezwał ukraińskiego prezydenta do rewizji polityki pamięci poprzednika”. Autor artykułu jest z tego bardzo niezadowolony.
Chociaż obecnie rozszerzanie Unii Europejskiej na wschód musiało zostać powstrzymane, to w dalszym terminie, wydaje mi się, Ukraina wejdzie w skład Unii. Jednakże warunki, jakie stawia się krajom-kandydatom, nie będą uchylone. Słowa powtarzane w kółko przestają być rozumiane, ale przecież nie tracą znaczenia. Mimo że znudziło nam się słuchać o Europie jako wspólnocie wartości, to jednak Unia nie mogłaby istnieć, gdyby taką wspólnotą nie była. Nie do zaakceptowania przez Europę jest kult tradycji faszystowskiej, a UPA była organizacją faszystowską. Potępiamy dwuletni taktyczny sojusz Hitlera i Stalina i musimy tak samo potępić w tym samym czasie zaistniały i dłużej trwający sojusz nacjonalistów ukraińskich z hitlerowcami, posunięty aż do służby w formacjach SS. Gdyby polskie władze i media odpowiedzialnie i na serio podjęły się roli adwokata Ukrainy w Europie, użyłyby całej sztuki perswazji (i propagandy, co Polska rzeczywiście potrafi), a także dyplomacji i innych dostępnych sobie środków, aby stopniowo odwodzić Ukraińców od idealizowania faszystowskich organizacji, w najdosłowniejszym sensie zbrodniczych, ponoszących winę za wymordowanie 30 tysięcy Ukraińców, jeśli nie chcemy już mówić o Polakach i Żydach. Do wszystkiego jednak, co robią w polityce, Polacy muszą domieszać rusofobię i ze względu na to swoje historyczne okaleczenie kształtowanie się ukraińskiej nowej tożsamości narodowej w oparciu o tradycję OUN-UPA wydawało im się najbardziej pożądane.
Nie wiem, jakie są rzeczywiste przyczyny zaostrzających się pod względem werbalnym ataków prezesa partii PiS na liderów partii PO. Ponieważ zachodzi to wewnątrz obozu solidarnościowego, a więc między swoimi, nie wydaje mi się, aby wynikało stąd coś ważnego. Rozumiem jednak, że z innego punktu widzenia można oceniać to inaczej i dopatrywać się w tym konflikcie nieszczęścia na skalę państwa. Trzeba by się wtedy zastanowić, skąd ten konflikt się bierze i jakie są jego przyczyny. Marcin Wojciechowski z „Gazety Wyborczej” przyczyny konfliktu dopatruje się oczywiście w knowaniach Moskwy. Wprawdzie zastrzega się, że jest to tylko śmiała hipoteza, niemniej twierdzi, „że Rosja celowo podgrzewa nastroje w Polsce, nakręca konflikt między rządem a opozycją. Polska rozdarta będzie mniej wiarygodna w Europie. A zwycięstwo PiS w wyborach parlamentarnych całkowicie odebrałoby nam zaufanie UE. Rosyjska dyplomacja tak gra. Podsycanie konfliktów, dorzucanie do pieca, choćby na Ukrainie, to chwyt sprawdzony” („Gazeta Wyborcza”, 30.09). Na Ukrainie szerzą kult Bandery, w Polsce rozdrażniają Jarosława Kaczyńskiego przeciw Tuskowi, Komorowskiemu i Rosji. Jakich środków w tym celu się chwytają? Upierają się, że smoleński „lot Tu-154 był cywilny, a nie wojskowy”. Wrak samolotu trzymają na dworze, niczym nieprzykryty. (W Polsce dziesięciu biskupów w obecności pół miliona wiernych odprawiałoby nabożeństwo wokół tego złomu). Dokumenty przekazują zbyt wolno i wyrywkowo. Współpraca rosyjskich śledczych z polskimi jest niemrawa. Czy wobec takich prowokacji Kaczyński może podać rękę Tuskowi? Pisze to dziennikarz należący do najumiarkowańszych w snuciu podejrzeń w sprawie katastrofy smoleńskiej. Dziennikarze telewizyjni i tabloidowi – w wielu wypadkach to jedni i ci sami – indoktrynują widzów głupimi insynuacjami mającymi zatrzeć w ich świadomości fakt, że samolot roztrzaskał się o ziemię wskutek lądowania we mgle i mimo ostrzeżeń kontrolerów. Na pierwsze miejsce listy oskarżeń wysuwa się zarzut, że Rosjanie nie zabronili lądowania polskiemu samolotowi z prezydentem na pokładzie. Niechby zabronili – łatwo sobie wyobrazić, co by się wtedy w Polsce działo. Zakłada się tu milcząco, że Polacy łatwo mogą sobie zrobić krzywdę, jeśli im ktoś mądrzejszy tego nie zabroni. W tym jest trochę racji.
I wrogowie – co niedziwne – i przyjaciele Polski nieraz dochodzili do wniosku, że z Polakami w żaden sposób nie można dojść do ładu. Winston Churchill bez litości wypowiadał takie sądy o politykach sojuszniczego narodu w czasie wojny. Zdaje się, że polskie „elity” zawsze takie były, gdy miały swobodę działania. Cytuję z książek, które tu blisko leżą: „jak wszystko, co związane z Polską… okazało się dopustem Bożym, bo wywołało serię spraw sądowych i kłótni” (S.S. Montefiore, „Potiomkin”). Trzeba zwrócić uwagę na „jak wszystko”. „Z tymi ludźmi nic się nie da zrobić. Z Polakami można tylko narobić bałaganu” (Talleyrand, najbardziej propolski polityk swego czasu, cytuję według Robina Harrisa). Nie innego zdania byli też najwybitniejsi z Polaków, że przypomnę Aleksandra Wielopolskiego: „Dla Polaków można czasem coś dobrego zrobić, ale z Polakami nigdy”.
Wrak leżący na lotnisku został przez dziennikarzy telewizyjnych uczłowieczony: mówi się i pisze, że on tam spoczywa. Pojechali grupowo odwiedzić tego „spoczywającego” wraka, aby tą prowokacją podburzyć ludzi w Polsce przeciw Rosjanom i także przeciw polskiemu rządowi, który, „jak wiadomo”, albo jest z nimi w zmowie, albo im pobłaża, zamiast „uderzyć pięścią w stół”. Zatrzymanie na lotnisku smoleńskim tych dziennikarskich prowokatorów, co było przez nich wkalkulowane w imprezę, TVN 24 określa słowami: „pozbawienie wolności”.
To, co wyprawiają polskie media, zwłaszcza telewizje publiczne i prywatne (jedne i drugie są komercyjne), powinno zaniepokoić ludzi wiążących swoje życie z tym krajem. Poziom tzw. debaty publicznej nie przestanie spadać i nie wiadomo, w jakim bagnie się zatrzyma.
Tagi:
Bronisław Łagowski
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy