Życie jako przeżywanie strat

Życie jako przeżywanie strat

U Wernera Herzoga, którego mam za jednego z największych geniuszy w historii kina, nawet w mniej udanych filmach zdarzały się sceny, by tak rzec, wiekopomne, z niegasnącą żywotnością powracające w pamięci, w przeciwieństwie do wielu krynicznych arcydzieł innych twórców, które zdarza nam się zapamiętywać tylko w ogólnym zarysie. Herzog umie się wwiercać w duszę, nie robił nigdy feel good movies, a nawet w tych z pozoru najpogodniejszych dawał do wiwatu scenami cokolwiek dokuczliwymi, jak choćby obraz drepczącego ku śmierci pingwina samobójcy w „Spotkaniach na krańcach świata”. W mniej znanej fabule „Tam, gdzie śnią zielone mrówki” opowiada o Aborygenach bezskutecznie próbujących obronić w sądzie kawałek swojej świętej pustyni przed zakusami koncernu górniczego. Podczas procesu jeden z autochtonów zostaje co prawda wysłuchany, ale nie sposób zaprotokołować jego zeznań, dlatego że nikt go nie może zrozumieć. Nikt na całym świecie. Starzec jest ostatnim żyjącym przedstawicielem swojego języka, innym zaś nie włada. Trudno o bardziej dojmujący obraz samotności, a zarazem nieuchronnej i bezpowrotnej straty. Człowiek żyje jeszcze w pamięci swoich bliskich, ale język, którego nie utrwalono w piśmie, umiera całkowicie i ostatecznie. Wedle naukowców co dwa tygodnie ginie jeden z 7 tys. istniejących języków, a połowa z nich jest wyginięciem zagrożona. Lista bezpowrotnych strat ludzkości nie ogranicza się jednak do dziedzictwa niematerialnego. Rozpamiętywanie utraty jest perpetuum mobile melancholików. Niektórym udaje się częściowo powetować to, co utracone, mocą pióra.

Żyć, znaczy przeżywać straty – z tą wiedzą rozpoczęła pracę nad niezwykłym i znakomitym „Spisem paru strat” Judith Schalansky. Książka ukazała się całkiem niedawno w tłumaczeniu Kamila Idzikowskiego nakładem wydawnictwa Ha!art. Niemiecką autorkę nominowano za ten tom esejowatych próz do Nagrody Bookera, co należy uznać za wydarzenie zgoła alchemiczne – suma strat przyniosła czysty zysk. Schalansky występnie uwodzi już słowem wstępnym, krótko katalogując to, co definitywnie przepadło, jak i to, co niespodziewanie zyskał świat w czasie jej pracy nad książką. Od powszechnie znanych i spektakularnych zniknięć, takich jak zawalenie się Lazurowego Okna u wybrzeży Malty, po mniej znane, lecz niezmiennie przykre wymarcia gatunków (np. ze śmiercią ostatniego samca nadszedł kres nosorożców białych). W tym samym roku naukowcy zaobserwowali jednak na sawannie kilka okazów gołąbeczka białego, od 80 lat uważanego za gatunek wymarły, a także odkryli istnienie osy o szczególnym modus operandi: żądli pająki, aby w ich sparaliżowanych ciałach składać jaja, mrówki zaś masowo zabija po to, by ich zwłokami zasłaniać wejścia do gniazd. Osę nazwano z wyrafinowanym poczuciem humoru Deuteragenia, bohaterką drugoplanową.

Schalansky wybrała 12 istotnych dla świata zniknięć i wzięła je na prozatorski warsztat, z werwą i dbałością o szczegół je odtwarzając lub wręcz odbudowując (jak berliński „Czerwony Pałac”, warownię Honeckera – ten konkretny przypadek zresztą dowodzi, że autorka nie opisała wyłącznie strat z perspektywy żałobnej). Z mistrzowską zręcznością wciela się w tygrysa kaspijskiego podczas walki na rzymskiej arenie, w przedstawicieli ludu z zatopionego atolu Tuanaki, którzy „nie potrafili zabijać, umieli tylko tańczyć”, w Gretę Garbo po jej dobrowolnym i ostatecznym zniknięciu z ekranów (niepowetowana strata dla kina), ze swadą i swobodą spisuje glosy do zaginionego debiutu Friedricha Murnaua (którego głowa notabene również zaginęła, wykradziona kilka lat temu przez nieznanych sprawców z grobowca), a także do przepadłych pieśni miłosnych Safony.

Książka jest zarazem nadzwyczaj atrakcyjna jako artefakt, zmyślnie umajona ledwie czytelnymi ilustracjami – ciemnymi na czarnym tle, będącymi jakby powidokami rzeczy utraconych. Schalansky sama projektuje swoje tomy, a czyni to z maestrią równą talentowi literackiemu; jej wydany także u nas „Atlas wysp odległych” został uznany w Niemczech za najpiękniejszą książkę roku. Lektura Schalansky to bez wątpienia czas uzyskany.

Wydanie: 06/2023, 2023

Kategorie: Felietony, Wojciech Kuczok

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy