Budowniczowie i burzyciele

Budowniczowie i burzyciele

Gdyby po wojnie nie znaleźli się zwolennicy pracy organicznej, przyszła wolna Polska nie miałaby czego dziedziczyć

Wydawało się, że spór między rzecznikami pracy organicznej a zwolennikami walki zbrojnej w dramatycznych okresach historii mamy już za sobą, że umiemy doceniać twórców wartości cywilizacyjnych i zarazem czcić bohaterów, którzy niezależnie od szans zwycięstwa, odczuwając wewnętrzny przymus, gotowi byli na śmierć (bo walka zbrojna zawsze tym grozi). Tym bardziej że role się odwracały: wysadzeni z siodła po powstaniu styczniowym budowali przemysł i szerzyli oświatę (także w Rosji), akowcy po klęsce powstania warszawskiego stawali się – ci, którzy mogli – inżynierami, uczonymi, artystami. Nie uogólniam, mówię na podstawie doświadczeń wyniesionych z Uniwersytetu Warszawskiego, z Rady Wydziału Filologicznego, w której zasiadali Kazimierz Kumaniecki i Maria Straszewska.

Sprawiedliwość oddana żołnierzom antykomunistycznego podziemia (tym, którym przypisać można nie tylko uczulenie słuchu na capstrzyk niepodległości, ale i niesplamienie żołnierskiego honoru) nie musi stać w sprzeczności z uznaniem patriotycznych i społecznikowskich pobudek ludzi, którzy robili wszystko, aby powojenna Polska była zdolna do bytu państwowego. Nie tłumiąc w sobie głosu sumienia, w poczuciu bezsiły albo układając bilans wielości aspektów życia, chowali na stosowną chwilę moralne rozliczenie zbrodni i nieprawości, za które sami nie odpowiadali. Właśnie oni (i ich potomkowie, parę pokoleń) stanowią nadal przeważającą część społeczeństwa, rodzinną pamięć zbiorową, dlatego wyrzucenie ich życiowego dorobku na śmietnik jest zbrodnią cywilną.

Gdyby nie znaleźli się ci zwolennicy pracy organicznej z lat powojennych, przyszła wolna Polska nie miałaby czego dziedziczyć. A dziedziczyła po swojej poprzedniczce wiele: rozwinięte szkolnictwo, liczne uczelnie wyższe, wartościową radiofonię i telewizję, fenomenalny teatr, film zdolny ekranizować (i to jak) polską klasykę i podejmować ważne dla świadomości społecznej dialogi, sieć żłobków obsługujących nadzwyczajny przyrost naturalny, wydawnictwa zaopatrujące czytelników w arcydzieła literatury polskiej i światowej, także współczesnej zachodniej (w czym, jak w wielu innych dziedzinach, przejawiała się polska „suwerenność w niesuwerenności”), najwyższą w historii pozycję literatury i sztuki polskiej na świecie, zagospodarowane ziemie zachodnie (do dziś Polska ma te same granice) i wszystko, co było na sprzedaż. Nie trzeba szczególnie bujnej wyobraźni, aby przedstawić sobie, co by się stało z Polską, gdyby ziściły się nadzieje na III wojnę światową, gdyby ten walec wraz z powietrzną, może atomową, nawałą przetoczył się przez poranione w II wojnie nadodrzańskie i nadwiślańskie równiny i na nowo przyszło nam wytyczać granice państwa. Czy nie tego właśnie bali się w zmienionych okolicznościach i Adam Rapacki, i gen. Jaruzelski, i płk Kukliński, i Jan Paweł II, i Jerzy Giedroyc?

Piszę bez wiary, że słowa mogą cokolwiek zmienić, polityczne interesy są potężniejsze. Piszę w dniu, kiedy zaczął obradować Trybunał Konstytucyjny. Niezależnie od tego, jak ten spór o światowym rezonansie się zakończy, jest i pozostanie trudne do pojęcia, jak wielkie ryzyko dla bezpieczeństwa Polski gotów był podjąć obecny rząd, drżąc ze strachu – przed czym? Przed trzema legalnie wybranymi (od tej decyzji nie ma konstytucyjnie ważnego odwołania) prawnikami o wysokich kwalifikacjach, co z reguły oznacza też bezstronność, czyli stawianie prawa, dopóki nie jest zmienione, nad doraźnymi ambicjami.

Autor jest profesorem nauk humanistycznych, historykiem literatury i krytykiem

Wydanie: 11/2016, 2016

Kategorie: Opinie
Tagi: Andrzej Lam

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy