Być Arabem w Ameryce

Być Arabem w Ameryce

Nie ma Boga nad Allaha, nie ma szczęścia poza USA Korespondencja z Chicago Po atakach islamskich terrorystów na Nowy Jork i Waszyngton agresja zdesperowanych i zrozpaczonych Amerykanów w pierwszej chwili obróciła się przeciwko wyznawcom Mahometa, którzy byli pod ręką, czyli imigrantom z Bliskiego Wschodu. Zamordowano kilka osób, podpalono kilkanaście meczetów, byli ranni i dotkliwie pobici… Mimo ochrony policji na amerykańskich muzułmanów padł blady strach. Zamknęli się w swoich dzielnicach, wzmogli czujność wokół swoich siedzib i biznesów. Postanowiłem odwiedzić jedno z takich miejsc w Chicago. Sobota, słoneczne, wrześniowe przedpołudnie. Idę ulicą Devon w Chicago. Za przecznicą z Western zaczyna się dystrykt, w którym swoje biznesy i domy ma wielu wyznawców islamu pochodzących z krajów arabskich. Ale nie tylko. Umiejscowiło się tu także wielu islamskich Hindusów. Są tu także sklepy, przeważnie z elektroniką, w których pracują Sikhowie i Arabowie mówiący po polsku. Gdy byłem tu dwa tygodnie wcześniej, dzielnica tętniła życiem. Wielokolorowy tłum płynął chodnikami po obu stronach ulicy. Wśród Arabów i Hindusów w ich tradycyjnych strojach można było zobaczyć Chasydów w czarnych kapeluszach, Murzynów w barwach rasta i białych. Oprócz języka angielskiego z rozmaitymi akcentami można było usłyszeć także rosyjski i polski. Teraz jest tutaj raczej pustawo. Idąc wzdłuż kolorowych okien wystawowych, mijam nielicznych przechodniów. Jestem tutaj jedynym białym. Łapię ukradkowe spojrzenia, w których ciekawość miesza się z niepokojem, a nawet agresją. W drzwiach mijanych biznesów stoją młodzi mężczyźni. Słyszę, jak rozmawiają… – Czego on tu chce? Czego szuka? – Może guza!? – Daj spokój, a jeśli jest z FBI? Oni tylko czekają, żeby nam przyłożyć… Zatrzymuję się… – Czyżby? Odwracają się. Jeden znika w głębi swojego sklepu. Drugi pokazuje mi plecy. Demonstracyjnie otwiera gazetę w języku arabskim. Z wnętrza sklepu wyłania się starszy Arab. – Kim jesteś? – pyta. Mówię, że jestem dziennikarzem z Polski. To przełamuje lody… Zaprasza mnie do swojego sklepu, w którym można kupić niemal wszystko, od serów i przysmaków arabskich, po typowy europejski chleb, coca-colę, znaczki pocztowe, a także gazety… Wschodnim zwyczajem objaśnia zalety swoich towarów, namawiając mnie do kupna. Mówię, że nie przyszedłem kupować, tylko zobaczyć, jak im się żyje teraz, w nowej sytuacji… – Nie ma spokoju – mówi właściciel sklepu, 60-letni Hassan. – Zabijają naszych, prześladują… Obok pojawia się ten, który wcześniej zniknął na zapleczu. To Kahen, kuzyn Hassana. Ma około 45 lat. Mówi z twardym akcentem: – Prezydent Bush złożył wprawdzie wizytę w jednym z ośrodków islamskich w Waszyngtonie i powiedział głośno, że my, arabscy i muzułmańscy Amerykanie, kochamy flagę amerykańską nie mniej niż inni. Wezwał, by traktowano nas z szacunkiem i podkreślił, że „twarz terroru nie jest prawdziwym obliczem islamu”, ale… – Ale to pic na wodę – mówi wzburzony Hassan. – Mimo oficjalnych oświadczeń czujemy presję. Niektórzy z naszych pracują w amerykańskich biznesach, w innych dzielnicach. Dwóch synów mojego przyjaciela zwolnili z pracy od razu 11 września, po zakończonej zmianie. Tylko dlatego, że są Arabami. Takich przypadków było więcej… Opowiada gwałtownie, gestykulując, wyrzucając z siebie słowa z szybkością karabinu maszynowego. – W restauracji w śródmieściu odmówiono obsługi arabskiej rodzinie – połyka końcówki wyrazów, wtrąca słowa arabskie, chwilami trudno go zrozumieć… – A przecież oni są Amerykanami, ich dzieci urodziły się już w Chicago! Dalej… Kierowca autobusu, który przejeżdża przez naszą dzielnicę nie wpuścił do wnętrza dwóch naszych kobiet. Powiedział, by wyp… Gdy składamy skargi, słyszymy tylko, że wszystko się wyjaśni i jesteśmy odprawiani z kwitkiem… Wypowiedzi Hassana przysłuchują się dwaj klienci, którzy weszli do sklepu przed minutą. – No, a pierwszego dnia, zaraz po ataku, najechało tu białej hołoty – mówi jeden z nich – z pałami, kijami, a pod koszulami mogli mieć i broń. Orszak ich samochodów stanął na środku ulicy, zatarasowali ruch. Powychodzili z samochodów, same osiłki, typowe mięśniaki, zaczęli skandować: „Śmierć islamowi! Śmierć islamowi!”, i tylko czekali, żeby kogoś dopaść i pogruchotać mu kości. Zaczęli rzucać kamieniami. Wybili szybę w jednym sklepie. Wyciągnęli z wystawy puszki z coca-colą, zaczęli rzucać w inne wystawy… Na szczęście,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2001, 40/2001

Kategorie: Świat