Choć od II wojny światowej minęło już kilkadziesiąt lat, wielu Polaków nadal walczy o upamiętnienie rzezi na Kresach – dokonanych przez ukraińskich nacjonalistów. Ocenia się, że w wyniku ich zbrodni zginęło ok. 200 tys. osób. Te ofiary chce upamiętnić Kresowy Ruch Patriotyczny (Porozumienie Organizacji Kresowych i Kombatanckich).Ruch wnosi też o ustanowienie11 lipca Dniem Pamięci Męczeństwa Kresowian. Data nie jest przypadkowa, 11 lipca 1943 r., w apogeum rzezi, wymordowano na Wołyniu ponad 15 tys. osób z ponad 160 wiosek. KRP walczy o to od lat i niewiele z tego wynika. Tylko w poprzedniej kadencji Sejmu trzykrotnie wycofano z porządku obrad zgłoszony i zaakceptowany przez wszystkie kluby oraz prezydium Sejmu projekt uchwały w sprawie ustanowienia dnia pamięci. Długo można by wymieniać powody, dla których do ustanowienia nie doszło, jednym z nich okazała się wizyta ukraińskiego prezydenta, któremu nie chciano robić przykrości.W tym roku Kresowianie łudzili się, że Sejm ustanowi ów Dzień Pamięci, były nawet projekty stosownej uchwały. Niestety, marszałek Ewa Kopacz nie wstawiła tego punktu do porządku obrad, a posłowie ograniczyli się do uczczenia ofiar rzezi minutą ciszy. Polityka przemilczania O ile można zrozumieć, że w Polsce Ludowej w imię internacjonalizmu oficjalnie nie mówiono o rzeziach wołyńskich ani nie planowano ich upamiętnić, o tyle w III RP jest to już niepojęte. Wydarzenia na Wołyniu w podręcznikach szkolnych traktowane są zdawkowo, przypominają je tylko niektóre media. Celowa polityka przemilczania jest pochodną tego, że uznajemy – my jako państwo – że Ukraina jest naszym strategicznym partnerem (czytaj: w naszym antyrosyjskim nastawieniu) i w imię tego trzeba zapomnieć o bolesnej przeszłości.Są też inne powody takiego zachowania polskich władz i elit. Trzeba otwarcie powiedzieć, że gdyby rzezi wołyńskich dokonali Sowieci (czyli Rosjanie), pomnik ofiar byłby w każdym miasteczku, a tablice pamięci w każdym kościele. Biskupi odprawialiby uroczyste msze, a twórcy zapełniali półki literackimi i dokumentalnymi opisami wydarzeń. Ponieważ jednak rzezie wołyńskie nie wpisują się w antyrosyjską politykę uprawianą głównie przez działaczy prawicy i realizatorów tzw. polityki historycznej, mamy zmowę milczenia i hańbiący pamięć ofiar spektakl z torpedowaniem wszelkich prób upamiętnienia tamtych wydarzeń.To, co w tej sprawie się dzieje, hańbi całą elitę polityczną, która uciekała się do nieczystych posunięć, byle nie przyjmować uchwały potępiającej zbrodnie na Kresach. Byle nie uznawać ich za ludobójstwo. Takie określenie zbrodni wołyńskich jest ze wszech miar uzasadnione i tylko strachliwość polityków i wielu uczonych powoduje, że owych rzezi nie nazywa się tak, jak na to zasługują.Przez lata tylko nieliczni ujmowali się za ocalonymi, podnosili ich krzywdy i przypominali o okrucieństwie, którego doświadczyli. Ci, którzy zginęli, i ci, którzy ocaleli, w ogromnej większości byli chłopami. Ich lokalnych przywódców i przewodników przed latem 1941 r. NKWD wywiozła na Sybir. Ofiary katyńskie to ludzie wykształceni, oficerowie pochodzący z rodzin o ponadprzeciętnym poziomie wykształcenia. O uwiecznienie pamięci bliskich rodziny katyńskie potrafiły zadbać. To oczywiście współgrało z antyradzieckim, potem antyrosyjskim nastawieniem wielu polityków, dla których Katyń jest mitem założycielskim III RP.Wyrażając należny szacunek ofiarom zbrodni katyńskich (ponad 21 tys. osób), trzeba też powiedzieć, jakkolwiek makabrycznie to brzmi, że miały one szybką śmierć. Strzał w tył głowy. Ofiary zbrodni wołyńskich w ogromnej większości mordowano w bestialski sposób, bez względu na ich wiek. Opisy tych czynów są przerażające, toteż musiały się wryć głęboko w pamięć ocalonych.– Dotychczasowa polityka „Broń Boże nie urazić Ukraińców” właśnie ponosi klęskę – mówi Jan Niewiński, przewodniczący Kresowego Ruchu Patriotycznego i komitetu budowy pomnika pomordowanych. – Politycy, z wszystkimi bez wyjątku prezydentami Polski, bali się słowa ludobójstwo, postępowali tak, jakby nie chcieli przyjąć do wiadomości, że banderowcy mordowali nie tylko Polaków, ale wszystkich, którzy na tamtych terenach mieszkali, a nie byli Ukraińcami – Żydów, Rosjan, Czechów, Ormian, Romów. Ukraińscy nacjonaliści mordowali również swoich współbraci – innych Ukraińców, których podejrzewali, że im nie sprzyjają bądź sympatyzują z Polakami i nie przyłączą się do mordów. Według danych niezależnych profesorów Poliszczuka i Masłowskiego banderowcy zamordowali ponad 80 tys. Ukraińców. Gorący kartofel Dla polityków i ich doradców Kresy i Ukraina są jak gorący kartofel. Podobnie jak środowisko Kresowian. Oni sami, jak
Tagi:
Paweł Dybicz









