Cała Warszawa zobaczyć musi to

Cała Warszawa zobaczyć musi to

Olśnienia i klapy, czyli podsumowanie stołecznego sezonu teatralnego 2011/2012 Kiedy w Teatrze Kamienica rozbrzmiewa przejmujący kolaż piosenek powstańczych i radosnego finału sławnej rewii w teatrzyku Morskie Oko „Cała Warszawa zobaczyć musi to”, wiadomo, że kolejny sezon teatralny naprawdę się skończył. To „Pamiętnik z powstania warszawskiego” według Mirona Białoszewskiego w reżyserii Jerzego Bielunasa, wystawiony w 65. rocznicę upadku powstania i co roku wznawiany. Kiedy ze wszystkich stron dobiegają echa wzniosłych, patriotycznych bajań, w Kamienicy przypomina się o tragedii miasta. To rzeczywista lekcja historii, sugestywna i emocjonalna. Miał w niej uczestniczyć w tym roku Andrzej Łapicki. Swojemu profesorowi Emilian Kamiński zadedykował tegoroczne spektakle „Pamiętnika”. Kamienica, przecież teatr prywatny, daje budujący przykład misji artystycznej. Zacząłem od spektaklu sprzed paru sezonów nie dlatego, że brakowało w tym roku ważnych przedstawień, ale dlatego, że nieczęsto zdarzają się taka wytrwałość i sens w powziętym postanowieniu. Kamiński rozumie dosłownie związek Kamienicy z miastem – dlatego w jego teatrze zachowano fragmenty gołych, ceglanych murów, świadków trudnej historii. Dostojewski rządzi Kamienica, choć inna, stała się zbiorowym bohaterem „Nieskończonej historii”, spektaklu Piotra Cieplaka, opartego na oratorium Artura Pałygi z muzyką Jana Duszyńskiego (Teatr Powszechny). Od lat nie było tak zgodnej reakcji recenzentów (i publiczności). Na spektakl, uznany przez jury dorocznego konkursu Ministerstwa Kultury za najlepsze wystawienie polskiej sztuki współczesnej, spadł deszcz nagród: za reżyserię i za muzykę dla wspomnianych twórców, za scenografię dla Andrzeja Witkowskiego, za rolę męską dla Andrzeja Mastalerza, a na dodatek Nagrodę im. Jana Świderskiego, przyznawaną przez ZASP, otrzymała Eliza Borowska za rolę Suki Azy. Rzadko zdarzają się takie przedstawienia: proste i wyrafinowane zarazem, skomponowane z drobiazgów, ułożonych w poemat o życiu i śmierci. Na tym polega siła tego rozkochanego w życiu spektaklu. Powiedzieć, że w Powszechnym po zmianie dyrekcji (od tego sezonu kieruje nim Robert Gliński) nastąpił zwrot w stronę jasnych stron egzystencji, byłoby przesadą, ale widać tu próbę zachowania równowagi – teatr pokazuje również strefy łagodności, dystansu, pogody ducha – świadczą o tym dwa spektakle poetyckie do wierszy Wisławy Szymborskiej („…jesteś piękne – mówię życiu…” w reżyserii Waldemara Śmigasiewicza) i do wierszy Marcina Świetlickiego („Czynny do odwołania”, reżyseria Piotr Bikont) oraz spektakl przypominający życzliwość Józefa Tischnera do ludzi i świata („Gdzie radość, tam cnota”, scenariusz, reżyseria i oprawa muzyczna Artur „Baron” Więcek). Ale Powszechny nie unika też konfrontacji z brutalnością świata – wyrazem tego jest ciekawa propozycja projektu „Teatru w klasie” – monodram Tomasza Błasiaka według „Sebastiana X” Larsa Noréna (reżyseria Grażyna Kania), adresowany do młodzieży i stawiający pytania o źródło przemocy prowadzącej do zbrodni. Powszechny poddaje też wiwisekcji gen zabójstwa, sięgając po „Zbrodnię i karę” Dostojewskiego. Nowością adaptacji Waldemara Śmigasiewicza jest zainfekowanie biura śledczego klimatem rodem z „Procesu” Kafki. Dostojewski w ostatnich sezonach przeżywa renesans na polskich scenach. Równolegle do premiery w Powszechnym spektakl „Kto zabił Alonę Iwanowną?”, nawiązujący do arcydzieła Dostojewskiego, dał w Dramatycznym młody reżyser Michał Kmiecik, odnajdując w nim klucz do eksplozji przemocy, która ujawniła się w zbrodniach Andersa Breivika na norweskiej wyspie Utoya. „Zbrodnię i karę” przygotowała także Asja Łamtiugina (spektakl niezależny, ze znaczącą rolą Cezarego Nowaka jako Porfirego). Najgłośniej jednak było, już nie tylko w Polsce, o „Braciach Karamazow” wystawionych przez Janusza Opryńskiego w lubelskim Provisorium. To przejmująca opowieść o namiętnościach, wpisana w kołowrót upadków. Wcześniej również intrygującą adaptację tego tekstu przygotował Jarosław Gajewski (spektakl dyplomowy Wydziału Aktorskiego warszawskiej AT) – byli to „Bracia Karamazow” bez starego Karamazowa, którego nieobecność wisiała nad wszystkimi jak fatum. Warszawskie spotkania przewidywalne Różnorodność propozycji artystycznych tylko w niewielkim stopniu doszła do głosu w ostatniej edycji Warszawskich Spotkań Teatralnych. Można było odnieść wrażenie, że przedstawienia wyszły spod ręki tego samego reżysera, a w każdym razie reżyserów o zbliżonych upodobaniach estetycznych (poetyka postdramatyczna z domieszką neoturpizmu – zamiłowanie do brzydoty, tandety, kiczu, szkicowości, performance’u). Można było się też pomylić, większość prezentowanych spektakli

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2012, 33/2012

Kategorie: Kultura