Polemika

Powrót na stronę główną
Polemika

Polemika do tekstu 35 religii w szkole

Polemika do tekstu Kornela Wawrzyniaka z „Przeglądu” z 6.10.2025

https://www.tygodnikprzeglad.pl/35-lat-religii-w-szkole/

oraz do analogicznej wersji pod zmienionym tytułem na Portalu Onet z 12.10.2025

https://wiadomosci.onet.pl/kraj/seria-skandali-w-polskim-kosciele-to-byl-strzal-w-kolano/xj1k8xr

Autorzy: Dariusz Kwiecień i Tomasz Sypniewski, nauczyciele religii w szkole średniej w Warszawie, członkowie Stowarzyszenia Katechetów Świeckich

Czytając tekst pana Kornela Wawrzyniaka w „Przeglądzie”, trudno oprzeć się wrażeniu, że jego narracja o religii w szkole to nie analiza, lecz akt oskarżenia — z wyrokiem wydanym jeszcze przed rozpoczęciem procesu. Wawrzyniak i cytowani przez niego eksperci malują Kościół jako opresyjną instytucję, nauczycieli religii jako strażników „szariatu katolickiego”, a uczniów – jako ofiary „katolickiej indoktrynacji”. Tyle że ten obraz, choć wygodny, jest całkowicie nieprawdziwy. A przecież „półprawda jest całym kłamstwem”.

Manipulacja tytułem – przykład medialnej nierzetelności

Warto zauważyć, jak różnie przedstawiono ten sam tekst w różnych mediach. Oryginalny tytuł w Tygodniku „Przegląd” – „35 lat religii w szkole i coraz szybsza laicyzacja” – jest przynajmniej uczciwą publicystyczną tezą. Autor stawia diagnozę, z którą można się zgodzić lub polemizować, ale wiadomo, czego dotyczy artykuł. Natomiast tytuł nadany przez portal Onet: „Seria skandali w polskim Kościele. To był strzał w kolano” – to już czysta manipulacja. Nie tylko przesuwa akcent z tematu religii w szkole na sensacyjną narrację o „skandalach w Kościele”, ale też buduje emocjonalny kontekst, który nie ma wiele wspólnego z treścią artykułu. To przykład medialnej techniki, która z poważnej dyskusji o edukacji czyni propagandowy spektakl, odwołujący się do emocji, a nie argumentów. Takie zabiegi nie służą ani prawdzie, ani rzetelności dziennikarskiej. A przecież debata o religii i etyce w szkole powinna być przestrzenią spokojnego namysłu – nie medialnego polowania na sensację.

Mityczne przywileje kleru czy jawna dyskryminacja nauczycieli religii

Co to właściwie oznacza, że „od 1 września 2025 r. szefowa resortu edukacji ogranicza przywileje kleru w szkole i jego dostęp do uczniów”, jak w sposób mało wyrafinowany przedstawia to pan redaktor? Przypominamy, że „kler” to potoczna nazwa osób duchownych, do których zalicza się 34,7 tysiąca księży katolickich i 154 biskupów (z tego co wiemy, żaden z tych ostatnich nie uczy religii w szkole). Za to w szkołach pracuje 29,8 tysiąca pełnoprawnych nauczycieli, nazywanych potocznie katechetami, spośród których tylko 8 tysięcy stanowią księża. Zdecydowana większość katechetów to jednak osoby świeckie (3250 mężczyzn i aż 13450 kobiet). Po bezprawnej reformie pani minister Nowackiej wielu z nich straciło pracę, ma ograniczone etaty, a przez to niższe dochody, mimo że mają na utrzymaniu dzieci, starszych rodziców i zobowiązania kredytowe. Sam resort edukacji szacował, że w wyniku nagłego ograniczenia lekcji religii do jednej tygodniowo zlikwidowanych zostanie 10,5 tysiąca etatów nauczycieli religii.

Paradoksalnie więc minister Barbara Nowacka – znana feministka i orędowniczka równości kobiet – swoją decyzją najbardziej uderzyła właśnie w kobiety. W zawodzie nauczyciela religii przeważają przecież kobiety, często z wieloletnim doświadczeniem pedagogicznym i dodatkowymi kwalifikacjami. To one, a nie „kler”, poniosły największe konsekwencje tej decyzji. W imię rzekomego „unowocześnienia edukacji” pozbawiono pracy tysiące kobiet, które całe życie poświęciły kształceniu młodzieży i budowaniu etosu szkoły. Trudno o bardziej wymowny przykład sprzeczności między ideologicznymi deklaracjami a rzeczywistością.

Jakkolwiek by liczyć, nawet gdyby każdy z uczących księży zrezygnował z nauczania w szkole (choć część dyrektorów chce mieć księdza jako katechetę, bo jest kompetentnym nauczycielem, ma dobry kontakt z młodzieżą i często realizuje awans zawodowy, którego nie może przerwać), bilans się nie zgadza.

Nie przywilej, tylko prawo

Zacznijmy od rzeczy podstawowej: religia w szkole nie jest żadnym „przywilejem kleru”. To prawo rodziców i uczniów, zapisane w Konstytucji RP (art. 53) oraz w konkordacie między Stolicą Apostolską a Polską. To prawo do wychowania dzieci zgodnie z przekonaniami, a nie przymus uczestnictwa w praktykach religijnych. W każdej szkole rodzic lub pełnoletni uczeń sam decyduje o uczestnictwie. Mówienie o „ograniczaniu dostępu kleru do uczniów” brzmi tak, jakby nauczyciele religii byli intruzami, a nie pełnoprawnymi pracownikami systemu edukacji, którzy – przypomnijmy – zdają takie same egzaminy, podlegają ocenie pracy i są zobowiązani do przestrzegania tych samych standardów dydaktycznych, co inni nauczyciele. My, nauczyciele religii, nie walczymy o przywileje, lecz o zachowanie sensu swojej pracy – katechetycznej i wychowawczej, opartej na trosce o człowieka. To nie jest interes zawodowy, lecz apel ludzi, którzy codziennie słuchają młodzieży, rozmawiają z nią o wartościach, cierpieniu i nadziei, gdy inni już nie mają na to czasu.

Religia fanatyzuje czy wychowuje do miłości i ofiary?

Kolejny redaktorski „kwiatek” to passus, że w obronie katechetów „do akcji ruszyła fundamentalistyczna organizacja Ordo Iuris ze swoim projektem, który ma nas cofnąć o 100 lat, do dwóch obowiązkowych godzin religii w szkołach. Tyle że działania te przyniosą skutek odwrotny do zamierzonego (…) Lekcje religii katolickiej, które miały wymiar indoktrynacji, stały się jednym z najważniejszych elementów sekularyzacji polskiej młodzieży — tłumaczy prof. Stanisław Obirek, teolog i były jezuita”.

Rzeczywiście, w międzywojniu religia była obowiązkowa i to w wymiarze dwóch godzin. Czy indoktrynowała pokolenie Kolumbów, które oddało niewyobrażalną daninę krwi w walce z dwoma totalitaryzmami, czy raczej wychowała ich w duchu miłości do ojczyzny i uzdolniła do najwyższej ofiary – niech ocenią historycy, socjologowie i psychologowie. Równie wątpliwa jest teza prof. Obirka, że lekcje religii przyczyniły się do sekularyzacji Polaków. Czy zatem gdyby religii nie przywrócono w 1990 r. po jej bezprawnym usunięciu przez komunistów w 1961 r., sekularyzacja by nie nastąpiła? Badania socjologiczne pokazują, że sekularyzacja społeczeństw dobrobytu ma zupełnie inne źródła – kulturowe, polityczne, gospodarcze i społeczne.

Sama zaś „szarża” Instytutu Ordo Iuris polegała jedynie na tym, że wsparł on środowisko katechetów i przygotował dla Komitetu Obywatelskiej Inicjatywy Ustawodawczej „Tak dla religii i etyki w szkole” projekt ustawy, postulujący przywrócenie poprzedniego wymiaru nauczania religii, który – jak sam autor przyznaje – został bezprawnie naruszony rozporządzeniem minister Barbary Nowackiej.

Europejski standard, nie polska osobliwość

Warto przy tej okazji poruszyć wątek skargi, a właściwie dwóch skarg – z 24 marca 2025 i 16 maja 2025 r., złożonych przez nasze stowarzyszenie do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Należałoby się zastanowić, dlaczego rząd najprawdopodobniej przegra obie sprawy.

W większości państw europejskich – w tym w Niemczech, Austrii, Hiszpanii, Włoszech czy Finlandii – lekcje religii są integralną częścią edukacji publicznej, finansowaną przez państwo. Polska nie jest tu wyjątkiem, lecz kontynuuje europejską tradycję wychowania integralnego, w którym wiedza i moralność się dopełniają.

Bezstronność (nie „neutralność”) światopoglądowa państwa nie oznacza eliminacji religii z przestrzeni publicznej, lecz równy szacunek dla przekonań wierzących i niewierzących. Dlatego szkoła powinna zapewniać możliwość nauki religii lub etyki – a nie likwidować jedną z nich pod hasłem „neutralności”. Wiedzą to europejscy włodarze. Wiedzą to całe społeczeństwa 22 krajów Unii Europejskiej. Tylko na własnym, polskim podwórku zaściankowego antyklerykalizmu toczymy spór o wartości aksjologiczne, które mogą przynieść wielką społeczną korzyść w naszym narodzie.

Religia nie indoktrynuje, lecz uczy myślenia

Pan redaktor powtarza jak mantrę, że lekcje religii to „indoktrynacja”. Szkoda, że najwyraźniej nie zajrzał do podręczników, w których mowa o wolności sumienia, odpowiedzialności moralnej, historii religii, a nawet o zjawisku niewiary. Religia w szkole nie zamyka umysłów – przeciwnie, stawia pytania, których nikt inny w edukacji już nie zadaje: po co żyję, co jest dobrem, czym jest miłość, kim jestem?

W świecie, w którym uczymy młodzież algorytmów, ale nie sensu, lekcja religii pozostaje jednym z niewielu miejsc, gdzie młody człowiek może zmierzyć się z pytaniami o siebie. Nie każdy uczeń wyjdzie z niej wierzący – ale każdy ma szansę wyjść myślący.

Zarzuca się nam, nauczycielom religii, że „zmuszamy” uczniów lub że „wszyscy byli z automatu zapisani”. To nieprawda. Od lat obowiązuje zasada dobrowolności: jeśli ktoś nie chce chodzić – nie chodzi. Ale czy naprawdę rozwiązaniem problemu ma być całkowite usunięcie religii ze szkoły? Czy nie lepiej rozmawiać, doskonalić metody i podnosić jakość nauczania – tak jak w przypadku każdego innego przedmiotu?

Spadek zaufania do Kościoła a przemiany społeczne

Kolejnym, być może nieświadomym przekłamaniem w artykule, jest przywołanie spadku zaufania do Kościoła katolickiego w Polsce w ciągu ostatnich dziesięciu lat – z 58 proc. do 35,1 proc. we wrześniu 2025 r. Jednocześnie autor podaje, że „między 1992 r. a 2022 r. liczba dorosłych Polaków deklarujących wiarę spadła z 94 proc. do 84 proc., a regularnie uczestniczących w praktykach religijnych – z 70 proc. do 42 proc.”. Wynikałoby z tego, że znaczna część wierzących Polaków… nie ufa samym sobie, bo to oni właśnie tworzą Kościół.

W rzeczywistości dane te mówią więcej o przemianach społecznych niż o kondycji wiary. Autorowi zapewne chodziło o spadek zaufania do biskupów, który jest zjawiskiem złożonym i wieloczynnikowym. Wpływ na niego miały zarówno błędy pojedynczych osób, jak i sposób komunikowania się Kościoła z wiernymi w trudnych sprawach. W ostatnich latach widać jednak coraz większą otwartość Episkopatu na dialog, refleksję i potrzebę odnowy. Równocześnie coraz aktywniejszą rolę w życiu Kościoła odgrywają świeccy — nauczyciele, rodzice, ludzie zaangażowani społecznie — którzy czują się współodpowiedzialni za jego misję i wiarygodność. To właśnie w tej współpracy duchowieństwa i świeckich może dokonywać się prawdziwe oczyszczenie i odnowa wspólnoty wiary.

Choć liczba przypadków przestępstw wśród duchowieństwa nie jest statystycznie wyższa niż w innych grupach zawodowych, oczekiwania wobec księży są inne – mają być przewodnikami duchowymi. Stąd rozczarowanie i spadek autorytetu. Jednak z tych danych nie wynika, że to religia w szkole zawiodła. To raczej lustro przemian społecznych. W epoce, gdy autorytetem jest influencer, a „duchowość” sprowadza się do cytatu z Instagrama, trudno oczekiwać, by katecheza była panaceum. Mimo to w wielu szkołach – zwłaszcza mniejszych – to właśnie nauczyciel religii pozostaje jednym z nielicznych dorosłych, z którymi młodzież rozmawia o wartościach, cierpieniu czy śmierci – z szacunkiem i nadzieją na życie wieczne.

Religia a edukacja zdrowotna w szkole

Szermowanie przez redaktora Wawrzyniaka argumentem o rzekomym spadku frekwencji na lekcjach religii w zestawieniu z zajęciami edukacji zdrowotnej brzmi dość komicznie. Nawet w zsekularyzowanej stolicy na religię uczęszcza więcej uczniów szkół średnich niż na edukację zdrowotną – i to mimo że ci, którzy nie wybierają religii ani etyki, są często umieszczani w środku planu lekcji, zmuszeni do bezproduktywnego czekania na tzw. „okienkach”. Religia i etyka natomiast zostają przesuwane na skrajne godziny zajęć.

Taka praktyka odbiera uczniom poczucie stabilności i realną możliwość wyboru między przedmiotami etycznymi. Warto przypomnieć, że Trybunał w Strasburgu w wyroku Grzelak przeciwko Polsce (2010) zobowiązał państwo do zapewnienia uczniom faktycznego dostępu do nauki etyki. To zadanie nie dla Kościołów ani związków wyznaniowych, lecz dla Ministerstwa Edukacji Narodowej, które przez lata nie zadbało o odpowiednie przygotowanie nauczycieli tego przedmiotu.

Decyzje obecnego resortu uderzyły nie tylko w nauczycieli i uczniów, ale także w organizację pracy szkół. W małych miejscowościach dyrektorzy są zmuszeni do redukcji etatów, łączenia klas i układania planów lekcji wbrew zasadom racjonalnej organizacji nauki.

Tak właśnie wygląda w praktyce ministerialnie rozumiana „neutralność światopoglądowa”.

Czy pół miliona to dużo?

Autor artykułu zarzuca propagandowy wymiar inicjatywie „TAK dla religii i etyki w szkole”, pod którą zebrano pół miliona podpisów, twierdząc, że to jedynie 1,7 proc. uprawnionych do głosowania. Zapraszamy pana redaktora, by sam spróbował zebrać choćby 500 podpisów pod dowolną inicjatywą, wymagającą podania imienia, nazwiska, adresu i numeru PESEL. Te 500 tysięcy podpisów, nawet jeśli ma wymiar symboliczny, jest drugim wynikiem w historii obywatelskich inicjatyw ustawodawczych w wolnej Polsce. Dla porównania – inicjatywa „Świecka szkoła” z 2015 r., przygotowana m.in. przez obecną wiceminister edukacji p. Katarzynę Lubnauer, zebrała 150 tysięcy podpisów, choć organizatorzy z pewnością chcieliby mieć ich trzy razy więcej.

Można więc przypuszczać, że właśnie ta liczba podpisów zadziałała jako czynnik integrujący środowiska polityczne wokół wartości, z którymi utożsamia się zarówno część opozycji, jak i obecnej koalicji. Niewykluczone, że od roku szkolnego 2026/2027 religia i etyka zostaną na nowo umocowane w prawie oświatowym jako przedmioty wzmacniające wychowawczą rolę szkoły.

Powrotu do salek parafialnych nie będzie

Lewica z uporem powtarza hasło o potrzebie powrotu religii do salek parafialnych, jakoby miała to być lepsza forma nauczania. To jednak postulat całkowicie nierealny. Salki te powstały doraźnie po wyrugowaniu religii ze szkół przez władze komunistyczne i dziś w większości nie spełniają podstawowych standardów prowadzenia zajęć dydaktycznych. Nie chcą tego także rodzice, którzy oczekują, by szkoła była miejscem integralnego wychowania – również w wymiarze etycznym i duchowym.

Zamiast więc walczyć z religią w szkole, środowiska laickie mogłyby podjąć rzeczowy dialog z Kościołami i związkami wyznaniowymi, by wspólnie wypracować dobry program etyki szkolnej – taki, za który wdzięczni byliby także rodzice niewierzący. Ministerstwo Edukacji Narodowej powinno natomiast rozpocząć systemowe szkolenie nauczycieli etyki, zgodnie z wyrokiem Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w sprawie Grzelak przeciwko Polsce z 2010 roku.

Religia jako wspólne dobro, nie narzędzie wojny kulturowej

Wawrzyniak kończy swój tekst apelem o rozmowę. Trudno się z tym nie zgodzić. Ale rozmowa wymaga wzajemnego szacunku, a nie pogardy wobec wierzących, nauczycieli religii czy inicjatyw obywatelskich. Pół miliona podpisów pod projektem Stowarzyszenia Katechetów Świeckich to nie „propaganda”. To pół miliona obywateli, którzy widzą w religii wartość wychowawczą, kulturową i moralną. W demokracji ich głos waży tyle samo, co głos zwolenników laicyzacji.

Nie wszyscy nauczyciele religii to „księża z ambony”. Wielu z nas to świeccy pedagodzy, doświadczeni małżonkowie, rodzice, wiodący życie w świecie. Wchodzimy do klas nie po to, by „nawracać”, ale by towarzyszyć. Szkoła bez miejsca na rozmowę o wartościach, nawet jeśli będzie świecka, stanie się duchowo pusta. I właśnie przed tym – a nie przed „szariatem katolickim” – trzeba dziś Polskę bronić.

Warto przy tej okazji wspomnieć, że Stowarzyszenie Katechetów Świeckich powstało z inicjatywy nauczycieli, a nie hierarchii kościelnej. Nie jest agendą Kościoła, lecz obywatelską organizacją reprezentującą świeckich pedagogów. Naszym celem jest dialog, troska o edukację aksjologiczną i obrona prawa rodziców do wychowania dzieci zgodnie z przekonaniami.

Proroctwo? Kto wie

Na koniec chcielibyśmy podziękować panu redaktorowi Wawrzyniakowi za mimowolne rozsławienie naszego Stowarzyszenia Katechetów Świeckich, któremu przypisał 10,5 tysiąca członków. W rzeczywistości wszystkich świeckich katechetów w Polsce jest około 17 tysięcy, a do stowarzyszenia należy co setny z nich. Niemniej czujemy się reprezentantami całego środowiska i ufamy, że z Bożą pomocą spełnimy rolę oślicy Balaama – w obronie tego pokolenia. A o jaką rolę chodzi? Warto zajrzeć samemu do Biblii. Albo po prostu – uczestniczyć w lekcjach religii w szkole.

Dariusz Kwiecień

Tomasz Sypniewski

Kontakt@katecheci.org.pl

Polemika

Witoldowi Beresiowi w odpowiedzi

Witek Bereś, stary mój znajomy, z jakiegoś powodu wdał się w polemikę ze mną, niby w obronie Jacka Majchrowskiego. Podjął się zadania trudnego, bo bardzo trudno bronić kogoś, kto nie jest atakowany.

Jacka Majchrowskiego, którego znam od ponad półwiecza, wychwalałem publicznie wielokrotnie, w tym na łamach „Przeglądu”. Wielokrotnie mówiłem lub pisałem, że Majchrowski zasługuje w Krakowie na pomnik, już z tego choćby powodu, że z woli mieszkańców był najdłużej w historii urzędującym prezydentem Krakowa. Nawet w felietonie, który tak poruszył Beresia („Przegląd” nr 33/2025), że wziął się do polemiki, napisałem wszak, że Krzyż Wielki Orderu Odrodzenia Polski z całą pewnością mu się należał. Tak: „Krzyż Wielki Orderu Odrodzenia Polski”, a nie, jak pogardliwie o tym odznaczeniu pisze mój Polemista, „Złota Blacha Czegoś tam Czegoś”. Napisałem tylko, że dziwi mnie, że Majchrowski ten order przyjął od prezydenta Dudy, podczas gdy wielu zacnych ludzi z rąk tego akurat prezydenta odznaczeń nie przyjmowało, demonstrując w ten sposób swoją dezaprobatę dla takiego stylu sprawowania tego najważniejszego urzędu w państwie. Jacek Majchrowski przyjął, miał do tego prawo, to jego sprawa. Przyjęcie orderu od prezydenta Dudy, w dodatku w okolicznościach umniejszających rangę wydarzenia (nie w Pałacu Prezydenckim, nie w krakowskim magistracie, ale jakby ukradkiem, w jakimś krakowskim banku, w dodatku w ostatnim tygodniu urzędowania prezydenta Dudy) było nieprzyjemnym zaskoczeniem dla wielu ludzi w Krakowie. Dlatego zażartowałem, że pomnik nadal Majchrowskiemu się należy, ale chyba trochę mniejszy i w jakiejś bocznej ulicy. Bereś wziął to śmiertelnie serio. Niepotrzebnie też przekonuje mnie, że od dotknięcia czegoś, czego dotknął Andrzej Duda, niekoniecznie się parszywieje. Ja tak nigdy nie twierdziłem. Pisząc polemikę, Witold Bereś najwyraźniej „walczył z ostrym cieniem mgły”. Czymś jednak od Dudy się zaraził.

Ma rację Bereś, że społeczeństwa nie wymienimy. Nie wymienimy, ale spróbować zmieniać chyba nawet powinniśmy. Przez edukację, przez gesty, nawet czasem takie jak odmowa przyjęcia orderu.

PS Oczywiście chciałbym, by naród czytał, nie tylko moje książki, nawet te wskazane przez Beresia. Ale by w ogóle coś czytał. Do listy lektur dorzuciłbym książkę Beresia „Statek głupców. Biedni Polacy patrzą na Usnarz” (Kraków 2021).

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Polemika

Skansen czy raj dla biznesu?

Do czego doprowadzi deregulacja

Dziennikarstwo ma swoją poetykę i warsztat. Z racji ograniczeń poznawczych odbiorców nie może zbyt głęboko wnikać w istotę zjawisk i problemów.

To przecież ani literatura piękna, ani naukowa. Ale sam dziennikarz musi rozumieć, o czym się wypowiada. A już ubolewanie nad wzrostem „kosztów prowadzenia polityk społecznych” jako jedną z przyczyn uwiądu konkurencyjności europejskiej gospodarki – to duża przesada. Tym bardziej w tygodniku pretendującym do lewicowej perspektywy oglądu świata (Grzegorz Rudnik, „Skansen Europa”, „Przegląd” nr 7/2025). Autor wśród wielu przyczyn wymienia te, od których puchną uszy, bo huczy o nich cały front ideologiczny: przegrany wyścig technologiczny z kalifornijskimi doliniarzami, odcięcie się, w znacznym stopniu na własne życzenie, od rosyjskiego gazu (tańszego niż amerykański czy katarski LNG), przeregulowana gospodarka, wzrost długu publicznego…

Otóż do głównej przyczyny nie dotrze ten, komu poprawność ideologiczna i polityczna nie pozwala dać rzeczom odpowiednie słowo. Do nich należy ze swoim raportem bankier i współsprawca europejskiej niedoli, Mario Draghi.

W świątyni kapitału mądrość etapu trumpizmu-muskizmu ujawnił premier polskiego rządu. Można się zastanawiać, czy był to ideologiczny striptiz, czy raczej polityczne harakiri. Nie jest w stanie ogarnąć wyobraźnią, do czego doprowadzi wymarzona przez polski biedabiznes deregulacja? Przecież to będzie likwidacja prawnych wędzideł, przepisów, które strzegą jakości produktów, warunków zatrudnienia, norm emisji szkodliwych substancji wytwarzanych podczas produkcji itd. Chce, by wszyscy chętni mogli bez żadnych ograniczeń maksymalizować zyski, by chciwość rządziła przyszłością polskiej peryferii?

Ale może chociaż dzięki temu pomysłowi ostatecznie zejdą ze sceny politycznej pogrobowcy Solidarności – obóz POPiS?

Bez zrozumienia, jak obecnie funkcjonuje całość zwana globalną gospodarką, nie poznamy źródła kryzysu kapitalizmu. Cierpi on na przerost sektora finansowego. To bezpośredni skutek demontażu państwa dobrobytu i deregulacji biznesów dużych Bezosów i małych Mentzenów. Początek tego procesu to przełom lat 80. i 90. To wtedy powstała gospodarka globalnego rentiera, nastawiona na wyciskanie zysku, z czego tylko się da, w tym z taniej pracy. W Chinach, w Bangladeszu i… w Polsce. Ale ci, co żyją z pracy

Tadeusz Klementewicz – politolog, profesor nauk społecznych, Uniwersytet Warszawski

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Polemika

Ignorancja czy celowa polityka?

Polemika z Anną Marią Żukowską

Kilka tygodni temu Anna Maria Żukowska – szefowa klubu Lewicy w Sejmie RP – zamieściła w portalu szczerego amerykańskiego demokraty Elona Muska tekst, który zdumiewa. Otóż według autorki Wojciech Jaruzelski był karierowiczem, prowadził czystki antysemickie w 1968 r., napadł w tymże roku na bratnią Czechosłowację, a później bezprawnie, wbrew konstytucji PRL, wprowadził stan wojenny. Myślałem, że Anna Maria robi sobie jaja, wszak słynie z poczucia humoru, czego dowód daje co chwilę w rozmaitych mediach. Czekałem więc na sprostowanie bądź informację, że to spisek uknuty przez Muska wraz z „Gazetą Polską” lub „Warszawską”. No, ewentualnie popularyzacja znanego już stanowiska Instytutu Pamięci Narodowej. Wszak mają one dokładnie taki sam pogląd, czemu niejednokrotnie dawały wyraz. Nie doczekałem się, wobec tego piszę. Elektoratowi lewicy należy się wszak jakieś wyjaśnienie, a AMŻ jakaś lekcja historii.

Jedno przy tym przypomnienie. Historia to nauka nie o faktach czy wydarzeniach, lecz o procesach społecznych, o ich genezie, przebiegu i konsekwencjach. To także nauka nie o ludziach, tylko o kontekstach i motywach ich działania, a przede wszystkim o dylematach, które przed nimi stoją, i sposobach ich rozstrzygania. Cała reszta to opowieść dla dziatwy w wieku przedszkolnym, która jeszcze niczego nie kuma i nie kojarzy.

Wpis mojej partyjnej koleżanki ma kilka warstw. Jedna z nich jest humorystyczno-prowokacyjna. Otóż – wyobrażam sobie – Anna postanowiła wstrząsnąć debatą nad PRL, nadać jej nowy impuls, wskazać luki w badaniach nad historią. Dopiec Michnikowi i Romanowskiemu, którzy reprezentują pogląd przeciwstawny niż ona. Dokuczyć Kwaśniewskiemu, Reykowskiemu i Wiatrowi, którzy w tej sprawie zgadzają się z tymi pierwszymi. Skorygować nieprawdy historyczne zasiedlające nasze umysły i wyobraźnię.

Obawiam się, że to się nie udało. Trudno mi jakoś uwierzyć, że Jaruzelski i tysiące Mu podobnych wybrali się do Riazania, do Wojska Polskiego tworzonego na terenie ówczesnego ZSRR dla kariery. Może jednak były to inne powody? Może – rozważ, Anno, taką ewentualność – kochali swoją ojczyznę, chcieli znowu zobaczyć ją wolną i szczęśliwą. A potem, po wojnie, zostali w wojsku, bo ono istotnie dawało możliwość kariery życiowej, zapewniało dach nad głową w zniszczonym kraju, że nie wspomnę o istniejącym wtedy poczuciu zagrożenia. Tak, robili w tym wojsku kariery, zostawali porucznikami, pułkownikami czy nawet generałami. Dochodzili do stanowisk dowódczych, to prawda. Ale powiedzmy też dzisiejszym generałom, że są karierowiczami. Wszak to politycy, także w demokratycznej Polsce, mianują generałów. A ci ostatni mają takie poglądy, jakich wymagają od nich ci pierwsi. W demokracji jest tak samo jak w PRL.

 

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Polemika

Jeszcze o akcji „Wisła”

Zbyt wysoko cenię publicystyczną klasę Red. Roberta Walenciaka, bym mógł przejść do porządku nad jego tekstem „Kułeba, Wołyń i akcja »Wisła«” (PRZEGLĄD nr 36/2024). Ale na początek chcę powiedzieć: olsztyńską wypowiedź Dmytra Kułeby, ukraińskiego ministra spraw zagranicznych, uważam za bezczelną. Nie dlatego, by nie miał on racji, lecz dlatego, że na pytanie o pochówki ofiar UPA na Ukrainie odpowiedział nie na temat. A tak nie wolno rozmawiać.

Minister mógł przecież zareagować pytaniem o stan grobów upowców w Polsce. Wszak to w odpowiedzi na zniszczenie jednego z nich, postawionego legalnie w Monasterzu, strona ukraińska wstrzymała kiedyś wołyńskie ekshumacje. Ale Kułeba wybrał połajanki. Nie wiem, dlaczego red. Walenciak uznał za konieczne odpowiedzieć w tym samym stylu.

Bo tak jak ministra Kułebę nie obchodzi odpowiedzialność strony ukraińskiej, tak Red. Walenciaka nie obchodzi odpowiedzialność strony polskiej. Zawsze uważałem, że najpierw należy uporządkować własne podwórko – nawet jeśli uznamy, że ukraińska odpowiedź na grób w Monasterzu była przesadna i że stanowiła dogodny pretekst. Nie powinniśmy dostarczać takich pretekstów! Ale Red. Walenciak pisze dalej: „Ukraińcy w ramach akcji »Wisła« nie zostali wygnani, tylko przesiedleni. Wbrew pozorom to ważna różnica”. No to zobaczmy, jak wyglądało to „przesiedlenie”. I jaka to „ważna różnica”.

Wiosną 1947 r. polskie wojsko otaczało nocą bieszczadzką wieś, a o świcie komunikowano mieszkańcom, że mają dwie (czasem trzy) godziny na spakowanie całego majątku – maksimum 25 kg na osobę. Następnie byli oni transportowani do najbliższej stacji kolejowej, skąd ich przewożono w wagonach towarowych, starając się, by osoby z tej samej wsi trafiały w różne miejsca, najlepiej do różnych osad. I zawsze były to miejscowości możliwie jak najdalsze od ich ojcowizny: okolice Olsztyna, Gdańska, Koszalina, Szczecina, Wrocławia, Opola, Gorzowa Wielkopolskiego… Natomiast dla osób oznaczonych kategoriami A, B lub C (podejrzani o sprzyjanie UPA) miejscem pierwszego osiedlenia był obóz koncentracyjny w Jaworznie – dawna filia niemieckiego KL Auschwitz-Birkenau. Osadzono tu 3936 (lub 3873) Ukraińców, w tym całą, nieliczną w powojennej Polsce, ukraińską inteligencję, 22 księży unickich i 5 księży prawosławnych, 823 kobiety oraz kilkanaścioro dzieci.

Na ogół nie spotykało się tu upowców – oni byli więzieni i sądzeni gdzie indziej. Terror psychiczny i fizyczny stanowił codzienność – do likwidacji obozu (8 stycznia 1949 r.) zmarły 162 osoby, niektóre śmiercią samobójczą, rzucając się na druty pod napięciem.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Polemika

Filiżanka to nie tylko użytkowy przedmiot do picia kawy

Dobry dzień zaczyna się od delikatnego dźwięku porcelanowego spodka, który towarzyszy unoszącym się aromatom ulubionej kawy albo herbaty. To moment, który może napełnić dom ciepłem i zapewnić chwilę oddechu w zabieganej rzeczywistości. Dlatego warto zastanowić się nad znaczeniem

Polemika

Zielone kołowanie – odpowiedź na polemikę

Brak słów, jak bardzo się cieszę z wywołania polemiki moim artykułem „Zielone kołowanie” (PRZEGLĄD, nr 38). To dowód, że problem istnieje i boli. Pan Henryk Martenka, autor polemiki „Kołowanie czytelnika, czyli słowo sprostowania” (PRZEGLĄD, nr 40), jest świetnym dziennikarzem i moim ulubionym autorem, w sprawach społeczno-politycznych na ogół zgadzam się z jego opiniami. W tym technicznym temacie jednakowoż odnoszę wrażenie, że uległ amerykańskim sugestiom i nieco dał się wpuścić w maliny. Nigdy nie przestanie mnie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Opinie Polemika

O wyborze lewicy inaczej

Z zainteresowaniem, ale także z przykrością przeczytałem wywiad z przewodniczącym Unii Pracy Waldemarem Witkowskim zatytułowany „Dla ludzi lewicy jesteśmy jedyną alternatywą” (PRZEGLĄD nr 20). Bardzo cenię wieloletnią działalność polityczną rozmówcy tygodnika, w tym bardzo istotną rolę, jaką odegrał we współpracy Unii Pracy i Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Rozumiem także motywację, która skłania go – jak i przywódców innych ugrupowań tworzących komitet wyborczy Lewica Razem – do samodzielnego startu w wyborach europejskich. Wiem, jak trudno

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Polemika

Karp okiem praktyka

Polemika z prof. Andrzejem Elżanowskim Artykuł „Karpiobójstwo” (PRZEGLĄD nr 50) prof. Andrzeja Elżanowskiego skłonił mnie do wyrażenia innych, niż ma autor, poglądów w sprawie polskiego karpia. Jestem dyplomowanym ichtiologiem z 65-letnim stażem pracy w rybactwie śródlądowym, głównie stawowym. Od „prostaka” ichtiologa do głównego decydenta w rybackiej administracji państwowej. Mam świadomość, że podejmuję polemikę z profesorem. Wybitnym naukowcem, biologiem, zoologiem specjalistą, np. od linii filogenetycznych ptaków – awifauny, wegetarianinem. Karp to jednak temat dla ichtiologów, zarówno naukowców, jak

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Polemika

Manipulacją w dąbrowszczaków

Gdy na Zachodzie stawia się im kolejne pomniki, polska prawica chce ich wymazać z historii „Szlak bojowy dąbrowszczaków to tysiące gwałtów, rabunków i bestialskich zbrodni”. Taką tezę zawarł Leszek Szymowski w artykule „Pomocnicy spod czerwonej gwiazdy” opublikowanym przez „Rzeczpospolitą”. Były współpracownik „Gazety Polskiej” dołączył do chóru prawicowych publicystów próbujących przypisać zbrodnie polskim ochotnikom walczącym w wojnie domowej w Hiszpanii. Zestaw zarzutów w kolejnych artykułach „demaskujących” dąbrowszczaków jest podobny – masowe mordy, zabijanie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.