Celem lewicy nie powinna być walka z biznesem

Celem lewicy nie powinna być walka z biznesem

fot. archiwum prywatne

Pomysł lewicy na Piłę to m.in. przedszkole dla każdego dziecka i przywrócenie opieki stomatologicznej i lekarskiej w szkołach Dr Jan Lus – kandydat komitetu SLD Lewica Razem na prezydenta Piły. Członek Zarządu Krajowego Unii Pracy, były radny Piły. Przedsiębiorca z branży księgarskiej, były prezes Izby Księgarstwa Polskiego. Z jakich doświadczeń życiowych chce pan czerpać, gdyby został pan prezydentem Piły? – Będę korzystał zarówno z tego, czego się nauczyłem jako pracownik naukowy i nauczyciel akademicki, jak i z moich doświadczeń przedsiębiorcy oraz działacza politycznego. Myślę, że nie powinniśmy odkładać ad acta żadnych swoich doświadczeń, tylko wzorować się na tym, co nam się udało, a jednocześnie unikać popełniania tych samych błędów po raz drugi. Po obronie doktoratu z fizyki moje losy tak się potoczyły, że nie zostałem na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, lecz rozpocząłem pracę w nieistniejącej już Wyższej Oficerskiej Szkole Samochodowej w Pile. Trafiłem w ten sposób do wojska, które, jak to młody człowiek, niespecjalnie kochałem. Okazało się jednak, że spotkałem tam mądrych i rozsądnych ludzi, dlatego bardzo dobrze wspominam tamte czasy. Nauczyłem się wtedy, że każda organizacja jest taka, jak tworzący ją ludzie. W 1990 r. rozwiązano szkołę i miałem wracać do Poznania, jednak zawirowania w życiu osobistym sprawiły, że musiałem, jak to się mówi, wziąć sprawy w swoje ręce i przejąć działalność gospodarczą żony. Zajął się pan księgarstwem, któremu do dziś jesteście państwo wierni. – Była okazja odczuć na własnej skórze, z jakimi problemami borykają się mali i średni przedsiębiorcy. Niemal w każdym cywilizowanym kraju, poza Anglią, funkcjonuje ustawa o książce. Tymczasem w Polsce nie ma żadnych regulacji, które chroniłyby rynek księgarski przed zdominowaniem przez globalne firmy. Izba Księgarstwa Polskiego, której prezesem byłem przez kilka lat, jak również Polska Izba Książki, gdzie obecnie jestem szefem dystrybucji treści, postulują wprowadzenie przepisów, które gwarantowałyby klientom jednolite ceny książek. Ucywilizowałoby to rynek, obniżyło ceny detaliczne i pozwoliło polskim księgarzom na podjęcie konkurencyjnej walki. Księgarstwo ma obecnie ogromne kłopoty, co pokazują dane GUS dotyczące tempa znikania z rynku niezależnych księgarń. Szansą dla nich mogłoby być wchodzenie do pobudowanych w ostatnich latach galerii handlowych, ale właściciele centrów nie chcą wynajmować powierzchni księgarzom, wolą wielkie firmy sieciowe. Jest pan jednym z animatorów inicjatywy, która dla branży może być kołem ratunkowym. – Chcemy stworzyć wirtualną sieć małych księgarń. Klienci postrzegaliby nas jako jeden wielki podmiot, ale każdy z nas prowadziłby swój biznes niezależnie, sam decydował o zamawianych książkach itd. Takie rozwiązanie byłoby atrakcyjne dla wydawców, którzy za pośrednictwem specjalnego programu mogliby śledzić, jak się sprzedają ich książki i w których punktach są dostępne. Z kolei czytelnicy uzyskaliby dane o tytułach dostępnych w najbliżej zlokalizowanych księgarniach. Wykorzystując internet, klienci mogliby zamawiać i rezerwować interesujące ich tytuły i odbierać je w wybranych przez siebie punktach. Ten innowacyjny projekt, w którym wykorzystuję moje doświadczenia z branży księgarskiej, a także ścisły umysł i wykształcenie, znajduje się już na ostatnim etapie przygotowań. Jest nim zainteresowanych ponad 100 niewielkich księgarń, które obecnie, choć najlepiej znają lokalne rynki i mają bezpośredni kontakt z klientami, nie są liczącym się partnerem dla wydawców, bo każda kupuje od nich po kilka książek. W poprzednich wyborach jednym z pana głównych haseł było właśnie wspieranie małych i średnich przedsiębiorstw. – Po analizie opracowań ekonomicznych doszedłem do przekonania, że dla rozwoju miast kluczowe znaczenie mają dwa czynniki: kapitał i zasoby ludzkie. Po 1989 r. pewien lokalny kapitał w większości miejsc został już zgromadzony, jest też pewna liczba osób, które osiągnęły jakiś sukces. Problem w tym, że ogranicza je „szklany sufit”: w Polsce małej firmie bardzo trudno rozwinąć się w średnią, a średniej – w dużą. Oczywiście duże znaczenie ma tutaj nasza mentalność. Większość ludzi zadowala się tym, co już osiągnęli. Jako społeczeństwo stawiamy raczej na to, by mieć pieniądze, niż na to, aby były one w ruchu, budując ogólny dobrobyt. Polska gospodarka jest jak kocioł, w którym niby wrze, ale pokrywa nie podnosi

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2018, 40/2018

Kategorie: Wywiady