Cenzura nie umarła

Cenzura nie umarła

Z góry wiadomo, co „nie przejdzie” albo jak skorygować tekst, by odpowiadał oczekiwaniom szefa i właściciela gazety Popularny stereotyp zakłada proste przeciwstawienie prawdy i wolności oraz kłamstwa, krętactwa i siły. W reżimach autorytarnych, a tym bardziej totalitarnych, monopol władzy sprzężony jest z monopolem informacji. Natomiast w ustrojach demokratycznych niejako z definicji zapewnione są różnorodność i równoprawność orientacji politycznych, wolność sumienia i słowa. Gwarantowane są: swobodny obieg informacji (bez względu na to, czy jest ona wygodna i korzystna dla ośrodka władzy), swobodny dostęp do różnych źródeł informacji, prawo obywateli do suwerennego wyboru poglądów i źródeł wiedzy o rzeczywistości społecznej, życiu politycznym. Stereotypowi demokracji odpowiada stereotyp cenzury. Wszystko w tej sprawie wydaje się proste i jednoznaczne. Cenzura jest tu utożsamiana ze specjalnym organem państwa kontrolującym wszelkie formy publikacji w mediach i wydawnictwach książkowych, w celu kwalifikacji treści przekazu na pożądane i niepożądane (szkodliwe) oraz zagwarantowania odpowiedniej selekcji wiadomości i przedmiotów zainteresowania. W rzeczywistości jednak stanowi narzędzie utrwalania dominacji jednej z sił politycznych, zawłaszczania państwa. Służy tłumieniu i eliminacji orientacji alternatywnych, zagwarantowaniu jedynowładztwa grupy trwale rządzącej. Tym, którzy doświadczyli na własnej skórze nierównej walki, często wydaje się, że cenzura to po prostu państwowa policja ideologiczna, ustanowiona ustawowo, autocenzura zaś to po prostu skutek „zmęczenia bojowników” i mimowolnego ulegania zmasowanej presji aparatu represji symbolicznej. To bardzo pociągający stereotyp, ale dziurawy. Lepiej służy poczuciu rzeczywistości dostrzeżenie różnicy między formalnym i dosłownym (głównie instytucjonalnym) rozumieniem cenzury jako organu represji i systemu zakazów a metaforycznym sensem tego słowa. Wówczas zauważymy, że nawet nie sprawując formalnej władzy, można narzucać innym wygodne dla siebie wyobrażenia i marginalizować lub eliminować przekonania konkurencyjne, a w tym celu selekcjonować przekaz informacji. Okazuje się, że demokratyczne instytucje i procedury równie dobrze mogą być parawanem dla trwale uprzywilejowanej i dominującej pozycji jednej z sił politycznych. Za fasadą formalnego pluralizmu może funkcjonować karykatura demokracji, trafnie określona jako „demokratura”. Można bowiem tak sprawnie sterować życiem ideologicznym społeczeństwa, wyborami, mediami, sondażami i opinią publiczną, że i tak „nasze jest na wierzchu”, i to pod hasłem woli ludu. Demagogia może być uprawiana nawet pod hasłem… walki z populizmem. Cenzura bez cenzury Cenzura nie musi być instytucjonalnie wyodrębniona i scentralizowana. Wystarczy, że każdy na swoim miejscu zrobi, co do niego należy lub zaniecha tego, co byłoby źle widziane. W redakcji wystarczy wewnętrzna cenzura redakcyjna i autocenzura dziennikarzy: z góry wiadomo, co „nie przejdzie” (jaki temat lub jaka teza będą niestosowne) albo jak skorygować tekst, by odpowiadał oczekiwaniom szefa, jego mocodawców, właściciela gazety. A w przekazie publicznym w sprawach, których relacjonowania nie można zakazać, wystarczy zmowa głównych mediów, które, co trzeba, nagłośnią, a co trzeba, przemilczą, zlekceważą, i w ten sposób unieważnią. To, o czym mówią, jest takie, jak o tym mówią. To, czego „nie zauważą”, właściwie nie istnieje. To, co zbagatelizują lub obrócą w ciekawostkę, jest po prostu mało ważne. Cenzura nie musi być jawna i oficjalna. Nie musi obnosić się z kijem, występować w barwach partyjnych, z takim czy innym izmem. Wręcz przeciwnie, o wiele skuteczniejsza jest wtedy, kiedy jest zakamuflowana, kiedy przybiera postać (pozór) poglądów obiegowych, opinii powszechnej, powszechnego poczucia oczywistości (narzuconego konsekwentną indoktrynacją), powszechnego (a wzbudzonego w stosownym momencie zmasowaną kampanią) oburzenia na kogoś lub na coś. Nieformalna cenzura stosowana przez siły polityczne z ambicjami autorytarnymi podszywa się pod werdykty opinii powszechnej, a te wyroki wydaje z powołaniem na rację stanu, interes narodowy, obronę tożsamości narodowej, najświętszą tradycję, autorytet Kościoła, renomę ekspertów. Analogicznie: autocenzura nie musi być spowodowana obawą przed naruszeniem formalnego zakazem prawnego, jego egzekwowaniem, ściganiem nieprawomyślnych i nieprawowiernych przez organy państwa. W zupełności wystarczy konformistyczna obawa przed wychyleniem się, wyłamaniem się z jakiegoś zgodnego frontu; tudzież obłuda ludzi, którzy wiedzą, że to, co głoszą, nijak się nie ma do rzeczywistości, ale za to jest zgodne z ich interesem. Cenzura i autocenzura może mieć postać nieomal konwencjonalną. Wtedy przejawia się w zachowaniach rytualnych – takich jak: celebrowanie jednomyślności, nachalne podkreślanie identyfikacji; potwierdzanie własnej przynależności do kategorii ludzi dobrze widzianych; gorliwe

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2005, 33/2005

Kategorie: Opinie