Zakrzyczą mnie

Zakrzyczą mnie

Co zamierza Rywin? Co powie w sądzie? Jak będzie się bronił? Opowieść zausznika To, że Lew Rywin nie chce mówić ani dziennikarzom, ani politykom, co się działo w lipcu 2002 r., jak widzi tamte wydarzenia, nie oznacza, że nie mówi o tym nikomu. Dotarliśmy do jednej z osób, do której Lew Rywin ma zaufanie, z którą przegadał wiele godzin. I przed którą, wydaje się, nie miał tajemnic. Jej opowieść rzuca nowe światło na sprawę, inaczej pokazuje rolę Wandy Rapaczyńskiej, z którą Rywin robił interesy. Ale też pokazuje samego Rywina. „Lwa boli kilka rzeczy – zaczyna nas rozmówca. – Po pierwsze, został skazany na śmierć cywilną, bez wyroku sądu. Nie może robić filmów. I to nie tylko w Polsce, ale i za granicą. Bo na pisemny wniosek Agory odebrano mu paszport i on nie może wyjeżdżać z kraju. Nie pojechał na „Pianistę”, nie pojechał do Cannes, miał propozycje z Rosji, z Ukrainy, z Niemiec, ale nie może się ruszyć. Tym paszportem dopiekli mu straszliwie. Zdaniem Agory, nie należy oddawać mu paszportu, bo jeszcze ucieknie z kraju i nie wróci. I oczywiście prokuratura paszportu nie wydała, nie wydał go też sąd. Po drugie, zawiódł się na paru ludziach. Sam to wciąż powtarza: „Najbardziej zawiodłem się na Urbanie i na Walterze. Bo oni to wszystko wykorzystali do swoich interesów. Ale najbardziej zawiodłem się na Wandzie. Bo jej ufałem, podziwiałem ją”. Oni znali się z Canal Plus, on był szefem zarządu, a ona zasiadała w radzie nadzorczej. I wszystkie finansowe sprawy między Canal Plus a Agorą załatwiali razem. Lew pomógł jej w Amsterdamie, kiedy Agora postanowiła wycofać się z Canal Plus. Wtedy poszedł jej na rękę i odkupił udziały Agory. Tak żeby nie straciła. Lew potem mówił: „Umożliwiłem im luksusowe wyjście z Canal Plus”. Poczuł wtedy, że mają wobec niego dług wdzięczności. I dlatego był pewien, że zostanie prezesem Polsatu, jak Agora tę stację kupi. Miał zresztą od nich taką obietnicę. Czy poważną? Twierdzi, że jak najbardziej poważną. Obrusza się, gdy ktoś w to wątpi: to co, że teraz mówią inaczej! Najpierw mówili, że nie chcieli kupować Polsatu, a potem do tego się przyznali. Najpierw mówili, że nie było mowy, że ma być prezesem Polsatu, teraz się przyznają, że jakaś rozmowa na ten temat była. Przyznają się też i do tego, że ta rozmowa była poważna. Lew bardzo chciał być prezesem Polsatu i to – jak twierdzi – go zgubiło. Chciał robić filmy. A że kończyły mu się możliwości w Canal Plus, chwycił się pomysłu z Polsatem. To dawało możliwość finansowana produkcji filmowej. A żeby oni nie myśleli, że chce ich oszukiwać, proponował, że sprzeda im pół Heritage Films, mieliby wówczas wgląd w księgi, w każdą wydaną złotówkę. A jak doszło do spotkania z Rapaczyńską? Lew pamięta, kto pierwszy do niego zadzwonił. Spotkanie z Wandą miało miejsce w kawiarni w Bristolu, ona wcześniej wpisała go na listę osób zaproszonych do Ministerstwa Kultury na spotkanie z Waldemarem Dąbrowskim. W kawiarni rozmawiali krótko o dwóch sprawach. Po pierwsze, jak mówi Lew, Wanda wypytywała go o Czarzastego. I była bardzo rozczarowana, gdy jej powiedział, że Czarzastego nie zna. Praktycznie rozmowa była skończona. „To kogo znasz?”, pytała. „Roberta”, odpowiedział. Po drugie, wręczyła mu kopertę z postulatami nadawców prywatnych. „Jeśli chcesz być prezesem Polsatu, musisz pomóc”, mówiła. A potem poszli do Ministerstwa Kultury. I cały czas siedzieli obok siebie jak dwójka wspólników. Potem była rozmowa z Michnikiem. Lew mówi, że nie chciał do niego iść, że namówiła go do tego Wanda. Więc przyjechał w poniedziałek rano z Mazur, gdzie dzień wcześniej z przyjaciółmi „obchodził” święto 22 lipca… Był zmęczony, Michnika dawno nie widział, nie znali się zbyt dobrze, więc to była taka dziwna rozmowa. Bał się, że nie zdąży na samolot. A potem była konfrontacja u premiera. Lew mówi, że była to rzecz straszna. Bo gdy sekretarka premiera zadzwoniła do niego, to nie za bardzo wiedział, jaki jest powód. Może „Pianista”? Może Polański? „Millera widziałem w życiu ze cztery razy – tak tłumaczy. – Gdzieś na przyjęciach. Gdybym złożył propozycję łapówki to szedłbym do premiera? Szedłem wystawić pierś. Odbierać gratulacje za filmy”. I dopiero kiedy zobaczył Michnika, zorientował się, że może być awantura. A potem gdy premier pokazał mu tę notatkę Rapaczyńskiej, Wandy!, stracił głowę. Parę razy to opowiadał:

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 49/2003

Kategorie: Kraj