Choinki – biznes dla cierpliwych

Choinki – biznes dla cierpliwych

W miejsce jednego wyciętego lub wykopanego na Boże Narodzenie drzewka sadzone są dwa następne

W piątek, 8 grudnia, przy plantacji choinek Aleksandra Swobodzińskiego w Białachowie pod Zblewem praca wre, choć ziąb przenikliwy. Na placu sterty osiatkowanych, ośnieżonych drzewek, przygotowane do transportu. Choinki większe i mniejsze, dominuje oczywiście świerk tradycyjny, ale są i inne gatunki, np. świerk srebrny, który potrafi przetrwać w domu nawet do pięciu tygodni. Przy biurze plakat z napisem „Jodła , świerk. Choinki prosto z plantacji”, obok drzewka w owiniętych czerwonym papierem doniczkach dodają świątecznego nastroju. Dopełnia go też wszechobecny, żywiczny zapach. Pięciu pracowników właśnie załadowuje kolejną bagażówkę, mówią, że szefa nie ma, pojechał z dostawą, zaraz będzie, ale czasu na rozmowę może nie znaleźć.

– Mamy tu dzisiaj urwanie głowy, telefony dzwonią na okrągło, to szczyt sezonu – tłumaczą. – Wczoraj rozwoziliśmy drzewka do punktów sprzedaży do pierwszej w nocy. Pracujemy dorywczo, latem przy wykaszaniu i pielęgnacji drzewek zatrudnionych jest nawet 20 osób, teraz trochę mniej. Oficjalnie kończymy o czwartej po południu, ale kiedy jest potrzeba, zostajemy dłużej. To nie problem, mieszkamy w okolicznych wsiach, a szef nas odwozi, jeśli nie mamy własnego środka lokomocji.

Pojawia się Aleksander Swobodziński, daje mi pół godziny. Wsiadamy do terenówki i jedziemy zobaczyć jego 23-hektarową plantację. Skręcamy z lokalnej drogi w symboliczną bramkę i wjeżdżamy w głębokie koleiny na zaśnieżonej dróżce, która malowniczo wznosi się i opada. Z niej rozciąga się przepiękny widok na choinkowe pola, hen, aż po ciemną linię lasu i ukryte jeziorko w dole. Spod kół wypada przestraszony lis, jego rude futro odcina się od bieli śniegu.

– To mógł być lis albo jenot, zależy, jaką miał głowę, jenoty mają głowę podobną do psa – mówi plantator. – Tu żyje dużo zwierząt, nawet łosie. Ja tak w dzikości wszystko trzymam, żeby było naturalnie, a nie wygracowane pod linijkę. Sąsiad ma pszczoły, więc jest i miód spadziowy dzięki moim drzewkom. I tak sobie współpracujemy. Proszę spojrzeć na to pole, tu są sadzone rocznikami jodły kaukaskie w doniczkach zakopywanych w ziemi, po to by wykształciła się w nich bryła korzeniowa. Takie drzewka potem można wysadzić do ogrodu i na pewno się przyjmą.

Jego słowa przerywa dzwonek telefonu, już musi lecieć do swoich zadań, rozmowę dokończymy przez telefon. Zostaję jeszcze chwilę w tym choinkowym świecie, wokół cisza taka, że zamknięcie zamka w plecaku brzmi jak huk. Przyroda zastygła w grudniowej mgle, w dziwnym świetle przenikających się szarości na krawędzi dnia i zmierzchu.

Ze stoczni na plantację

Aleksander Swobodziński mówi, że wrócił do korzeni, bo z tych okolic pochodził jego ojciec. On sam urodził się w Gdańsku, skończył Technikum Budowy Okrętów, a następnie pracował w stoczni im. Lenina. Był jednym z najlepszych specjalistów od budowy kadłubów. Budował m.in. „Dar Młodzieży”, „Pogorię” oraz całą serię drobnicowców i rorowców. Na początku lat 90. zarobione pieniądze zaczęli wraz z żoną inwestować w ziemię w okolicy Białachowa.

– To była ziemia dobra do uprawy zbóż, od III do V klasy, ale my zdecydowaliśmy się sadzić drzewa iglaste. Chyba wtedy nam się wydawało, że dzięki temu będziemy mieli spokój. Niestety, zamiast sadzonek najpierw wyrosły chabry, rumianki i osty. Jesteśmy samoukami, powoli metodą prób i błędów uczyliśmy się tej profesji – jak nawozić ziemię, jak czyścić plantację, jak opryskiwać drzewa (są opryski, które podaje się do igły). Istnieje cała masa szkodników, które atakują iglaki. Miliony mikroskopijnych przędziorków potrafią zniszczyć najbardziej dorodne drzewa. Jednym z największych zagrożeń jest susza, bywały lata, że susze wiosenne niszczyły 40-50% drzewostanu, dlatego teraz drzewa sadzimy jesienią i straty spadły poniżej 5%. Drzew nie można podlewać wodą z rzek czy okolicznych jezior, gdyż grozi to zakażeniem plantacji grzybami. Trzeba być bardzo cierpliwym i systematycznym, żeby mieć wyniki. Z reguły przychodzą one po 10-12 latach od założenia plantacji, średnio drzewko rośnie pięć-sześć lat, w tym czasie trzeba je formować i przycinać, co roku zabieramy mu połowę przyrostu tzw. przewodnika, żeby uzyskało odpowiedni pokrój.

Obecnie do plantatora należy ponad 100 ha plantacji na terenie województw pomorskiego i zachodniopomorskiego. Rozszerzył też ofertę; oprócz świerka pospolitego, srebrnego i jodły kaukaskiej ma świerk kalifornijski i jodłę koreańską, której szyszki rosną pionowo do góry, a także sosnę. Jodle kaukaskiej bardziej odpowiada łagodniejszy klimat, bliżej morza. Ludzi do pracy znajduje w okolicznych wsiach, ale musi ich przyuczać, wszystko pokazywać palcem. Bez żony Tamary, która jest motorem i sercem tego przedsięwzięcia, sam nie dałby rady.

– Szkółkarstwo i plantatorstwo to specyficzne zajęcia, które albo przekaże się komuś, kto rokuje, albo pracuje się samemu – mówi na koniec Swobodziński.

Gdy pytam, czy ma już kogoś, „kto rokuje”, nie opowiada.

Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 51/2023, dostępnym również w wydaniu elektronicznym

Fot. Helena Leman

Wydanie: 2023, 51/2023

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy