Jak ci się nie podoba, wracaj do siebie!

Jak ci się nie podoba, wracaj do siebie!

fot. www.facebook.com/mireille.ngosso

Prawicowi politycy ostro atakują działające w austriackiej polityce kobiety o imigranckich korzeniach Korespondencja z Wiednia Politycy powinni mieć grubą skórę, ale jeśli ta skóra ma inny kolor, a polityk jest polityczką i ma obco brzmiące nazwisko, to odporność powinna być wielokrotnie większa. Od października 2017 r., kiedy wybory w Austrii wygrali konserwatyści z Ludowej Partii Austrii (ÖVP) i zawiązali koalicję z populistami o tendencjach nacjonalistycznych z wolnościowej FPÖ, dramatycznie wzrosła liczba rasistowskich i seksistowskich wypowiedzi w debacie publicznej. Doświadczają tego polityczki pochodzące ze środowisk imigranckich – radna Mireille Ngosso, posłanka Alma Zadić, Maria Vassilakou, wiceburmistrz Wiednia, czy senatorka Ewa Dziedzic. Pochodząca z Konga Mireille Ngosso, lekarka wykształcona w Austrii, radna wiedeńskiego śródmieścia z socjaldemokracji (SPÖ) jest celem niewybrednych ataków ze strony FPÖ. Robert Lizar, redaktor „Neue Freien Zeitung”, oficjalnego periodyku partii, napisał w sieci pod jej fotografią: „Nie jestem już pewien, czy wiem, jakie korzenie i tożsamość ma moje rodzinne miasto”. Evelyn Achhorner, członkini parlamentu w Tyrolu z ramienia FPÖ, komentowała zdjęcie Ngosso: „Kobieta czy mężczyzna?”. Potem tłumaczyła, że do rasizmu jej daleko. Członkowie grup dyskusyjnych tej współrządzącej Austrią partii każą Ngosso wracać do Afryki i zbierać banany. Ktoś się zmartwił: „Mam nadzieję, że nie zrobi ścieżki dla wielbłądów w Wiedniu!”. Zarzucano jej nawet, że tylko kolor skóry i pochodzenie dały jej stanowisko w partii socjaldemokratycznej, która lubi takie „ozdoby”. A jednak pani doktor twardo namawia do wzięcia udziału w referendum na rzecz praw kobiet w październiku, nie boi się mówić „nie” i stawiać granic chamstwu i rasizmowi. Alma Zadić, posłanka z Listy Petera Pilza, pochodząca z Bośni prawniczka, przemawiała w czerwcu w parlamencie w kwestii bezpieczeństwa państwa i afery ze służbami specjalnymi, w którą zamieszani są członkowie rządu. Jak zawsze była dobrze przygotowana, a jednak koledzy posłowie nie dali jej dojść do słowa. „Nie jest pani w Bośni!”, krzyczał Johann Rädler z rządzącej ÖVP. Dołączył do niego z seksistowskim: „Alma, przy mnie jesteś bezpieczna!” Wolfgang Zanger z FPÖ. Zadić 30 razy musiała przerywać swoje wystąpienie. – To bezczelność mieszać do rzeczowej debaty moje pochodzenie. To nie ma nic wspólnego z tematem ani z godnością parlamentu – komentowała poruszona posłanka. Jednak sekretarz generalny FPÖ Christian Hafenecker nie widział w zachowaniu kolegów niczego seksistowskiego. A poseł Rädler wyjaśniał, że wspominając o Bośni, nie miał na myśli nic uwłaczającego, bo wiele jest pozytywnych skojarzeń. Pierwsza burmistrzyni Wiednia z Zielonych, Maria Vassilakou, również wiele razy oberwała od politycznych przeciwników. Swoimi decyzjami zmniejszenia opłat za roczne karty na komunikację publiczną do 365 euro, ograniczania ruchu samochodowego na rzecz rowerów i pieszych, stwierdzeniami w rok po fali uchodźców, że każdy się integruje, nieraz wywołała burzę. Kazano jej wracać do Grecji i zająć się obserwacją nieba w Pireusie. Austrio, ty d…! Austriackie społeczeństwo to 20% obywateli z imigranckimi korzeniami – co piąty Austriak skądś przybył. Tymczasem w parlamencie ich reprezentacja jest śladowa. W izbie niższej, Nationalracie, na 183 posłów zaledwie 3% to imigranci, jeden jest w ÖVP, trzech w SPÖ, na Liście Pilza są dwie osoby. W reprezentacji FPÖ i Neos nie ma nikogo. W Bundesracie (izbie wyższej) jedynym senatorem urodzonym poza Austrią jest dr Ewa Dziedzic, reprezentantka Zielonych. Dziedzic nierzadko sama słyszała podczas publicznych wystąpień „Wracaj do domu!”. – Gdybym się tym przejmowała, traciłabym zbyt dużo czasu. Często udawanie, że tego się nie widzi, albo ignorowanie, jest formą chronienia siebie i strategią. Wielu obserwatorów zwraca uwagę, że zakłócanie wypowiedzi polityczek, próby obniżania ich wartości są tolerowane szczególnie od powstania przed niespełna rokiem nowego prawicowego rządu Austrii. Szef klubu SPÖ, Andreas Schieder, zaznacza, że tego rodzaju przypadków jest ostatnio znacznie więcej, z kolei władze klubów prawicowych uważają, że nic się nie dzieje. Przewodniczący Nationalratu Wolfgang Sobotka z ÖVP też nie słyszy obelżywych okrzyków pod adresem parlamentarzystek. Polityczki niebędące rodowitymi Austriaczkami muszą nieustannie udowadniać, że tu kończyły szkoły, studiowały, tu płacą podatki. – Czy ja mam pokazywać moje świadectwa, by udowadniać, że jestem Austriaczką? – pyta retorycznie Ewa Dziedzic. Senatorka polskiego pochodzenia

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2018, 36/2018

Kategorie: Świat