Ciągle kręcę ten sam film – rozmowa z Januszem Józefem Kijowskim

Ciągle kręcę ten sam film – rozmowa z Januszem Józefem Kijowskim

Artystyczne kino europejskie schodzi do katakumb Z Januszem Józefem Kijowskim rozmawia Marek Książek Jako autor kina moralnego niepokoju i twórca, którego debiut filmowy „Indeks” o przeżyciach studenta po Marcu ’68 leżał cztery lata na półce, uważał się pan za opozycjonistę czy tylko kontestatora systemu PRL? – Nie chcę się stroić w szaty kombatanta dlatego, że politycznie wzrastałem w gronie przyjaciół, którzy znaleźli się w Komitecie Obrony Robotników. Z jednej strony byli to Andrzej Celiński i Wojciech Onyszkiewicz, a z drugiej strony Piotr Naimski, i to była prawdziwa opozycja. Nie angażowałem się w ich działalność, bo w 1974 r. dostałem się do szkoły filmowej i chciałem zostać artystą. Natomiast cały czas sympatyzowałem z nimi, pisywałem do „Biuletynu Informacyjnego KOR”, więc można powiedzieć, że byłem w gronie kontestatorów, ale raczej z doskoku. Zresztą całe kino moralnego niepokoju było wyrazem tej kontestacji. I w filmach ta kontestacja znajdowała ujście? – No tak, ale z dzisiejszego punktu widzenia nasza kontestacja wydaje się nieśmiała, wręcz niewinna. Kiedy oglądamy te filmy z lat 70., to śmiejemy się z cenzorów, że byli tak bardzo na nie oburzeni i zatrzymywali je. Wtedy wydawało się nam, że są to bardzo odważne głosy na tle ówczesnej kinematografii polskiej, takiej obłej, niemej, rozrywkowej, idącej obok swojego czasu. I ten nurt kina moralnego niepokoju istotnie doskwierał decydentom, czego najlepszym dowodem było przeleżenie się mojego „Indeksu” na półkach. Ale czy byłem dysydentem? Na pewno nie, chociaż mógłbym, bo egzamin dojrzałości zaliczyłem już w marcu 1968 r., gdy poczułem na plecach milicyjne pałki. Na Uniwersytecie Warszawskim? – Na II roku historii, gdzie znalazłem się w radzie wydziałowej ZSP, która przekształciła się potem w komitet strajkowy. Przeszedłem więc cały ten „szlak bojowy” na uniwersytecie, ale na szczęście ominęły mnie represje, które objęły moich ówczesnych przyjaciół: Adama Michnika, Seweryna Blumsztajna czy Antoniego Macierewicza. Wtedy Macierewicz był zupełnie innym człowiekiem niż dzisiaj, politycznie bardziej na lewo ode mnie, choć ja zawsze uważałem się za człowieka lewicy, tylko bardziej pepeesowskiej. Macierewicz wyśmiewał się wówczas ze mnie, bo on chciałby od razu organizować partyzantkę miejską na wzór komendanta Che Guevary… Ikony ruchu socjalistycznego? – Nie, raczej „lewackiego”… W ramach anegdoty wspomnę, że gdy w proteście przeciwko zdjęciu ze sceny „Dziadów” rozwieszaliśmy na Krakowskim Przedmieściu klepsydry z portretem Adama Mickiewicza, to akcję tę organizowała trójka: Andrzej Celiński, Antoni Macierewicz i Janusz Kijowski… Sami socjaliści! Z tym, że Andrzej Celiński był z nas najbardziej umiarkowany, bo pochodził z rodziny o korzeniach pepeesowskich, a jego wujkiem był Jan Józef Lipski. Z kolei pański ojciec Józef Kijowski był posłem z ramienia Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego. – I przez dziesięciolecia kierował strukturami wojewódzkimi ZSL na Warmii i Mazurach, pozostawiając po sobie dobre wspomnienia. Przekonałem się o tym, gdy osiem lat temu obejmowałem dyrekcję teatru w Olsztynie. Zgłaszało się do mnie wiele osób, które go znały i którym pomagał. Natomiast ja miałem z ojcem dość skomplikowane relacje. Przed laty w jakimś wywiadzie wyrażał się pan o nim z pretensją o to, że budował tamten ustrój. – Nawet rzucałem mu w twarz, że jest zielonym pająkiem. Bo uważałem, że angażowanie się po stronie władzy komunistycznej, nawet przefarbowanej na zielono, jest niegodne uczciwego człowieka. A ojciec był uczciwy i pewnie umarł na tę uczciwość, ponieważ mocno przeżywał stan wojenny, którego wprowadzenie musiał przegłosować w Sejmie. Odszedł od nas półtora roku później, ale dziś na jego działalność patrzę już oczami dojrzałego człowieka. Mieliśmy wolny polski teatr Z dzisiejszej perspektywy wszystko wygląda inaczej, także okres PRL. Dla jednych był to czas spokoju i bezpieczeństwa socjalnego, dla drugich czarna dziura. A jak pan to widzi? – Nie chciałbym podchodzić do tego nostalgicznie, bo wiadomo, że byłem młody i uganiałem się za dziewczynami, chodziłem na prywatki i słuchałem świetnej muzyki Beatlesów. Natomiast pamiętam, że Polska była zagłębiem wspaniałego teatru. Mieliśmy więc Grotowskiego i Kantora w teatrze awangardowym, ale nie zapominajmy o Konradzie Swinarskim i o całej plejadzie wspaniałych aktorów: Tadeuszu Łomnickim, Halinie Mikołajskiej, Zofii Mrozowskiej czy Gustawie Holoubku. Ten teatr kwitł, i to autentycznie, nie był napędzany żadną ideologią, broń Boże komunistyczną. To był wolny, polski teatr… Ale widywano Andrzeja Wajdę chodzącego do gmachu KC

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2011, 36/2011

Kategorie: Kultura