Cień w lustrze weneckim

Cień w lustrze weneckim

Seria podobnych napadów, kalejdoskop podejrzanych, błędy w policyjnym śledztwie. Jaki będzie finał na sali sądowej? Bartłomieja Wyszlaka* obudził dzwonek u furtki jego rodzinnego domu w Węgrowie. Było parę minut po godzinie szóstej, ostatni dzień września 2004 r. Dopiero świtało. Zaspany jeszcze 25-letni Bartek wyjrzał na podwórko przez szparę w okiennej rolecie; zobaczył przy parkanie trzech nieoczekiwanych gości. W szarówce dnia błyszczały żółte litery POLICJA na odblaskowych kamizelkach dwóch funkcjonariuszy. Trzeci mężczyzna miał cywilne ubranie. – Tata! – krzyknął do ojca – jacyś mundurowi. Mam ich wpuścić? – Poczekaj, tylko się ubiorę, wyjdę do nich. Senior Jerzy Wyszlak podszedł do furtki i wtedy jeden z mężczyzn pokazał mu nakaz przeszukania domu. Na pytanie o powód tej rewizji usłyszał, że jako właściciel sklepu motoryzacyjnego jest podejrzany o paserstwo metalami kolorowymi. Wówczas wpuścił policjantów na dziedziniec. W holu jeden z nich założył chirurgiczne rękawiczki. Kazał obu Wyszlakom, zaskoczonym dziwnym zachowaniem się policjantów, usiąść przy stole w kuchni. Gdy chwilę potem ojciec z synem zostali skrępowani taśmą, nie mieli już złudzeń, że są ofiarami bandytów przebranych za funkcjonariuszy. Syn właściciela sklepu usiłował zerwać pęta, ale wtedy najwyższy z napastników, wyróżniający się sumiastymi wąsami, strzelił w stronę szamoczącego się mężczyzny. Na szczęście nie trafił, pocisk potoczył się po podłodze, a związany Bartłomiej przewrócił się razem z krzesłem. Nikt go nie podniósł. Gorszy los spotkał jego ojca. Napastnicy wywlekli Jerzego Wyszlaka do piwnicy i tam – jak później zeznawał – bijąc metalowym młotkiem po nogach, żądali ujawnienia szyfru sejfu. Opierał się, póki nie usłyszał, że chcą włączyć grzałkę elektryczną. Po otwarciu skrytki skradli stamtąd 150 tys. zł. Odjechali samochodem vento w kolorze szarym. (…) Następnego dnia policjanci z miejscowej komendy okazali Wyszlakom album ze zdjęciami domniemanych przestępców. Na żadnej z fotografii nie rozpoznali twarzy napastników. (…) Wyniknęły też niejasności co do liczby bandytów – poszkodowani mówili o trzech. Natomiast przechodzień, spacerujący 30 września przed godziną siódmą rano z psem koło domu napadniętych, widział tylko dwóch „policjantów”. (…) Istotna informacja dotarła 30 września od pewnego sierżanta z Węgrowa, który jadąc do pracy autobusem PKS, zauważył w miejscowości Stara Wieś samochód marki Suzuki na polnej drodze. Wsiadało do niego dwóch wysokich mężczyzn objuczonych torbami. Kilka dni później ów policjant znalazł w pobliżu tego miejsca porzucony samochód vento z szarą karoserią, z którego wydobywał się ostry zapach octu. Ustalono, że pojazd miał sfałszowane tablice rejestracyjne. (…) Gdy pobity Jerzy Wyszlak opuścił szpital, zaczęły się częste wezwania na policję, gdzie oczekiwano, że pomoże w ustaleniu sprawców napaści. Spotkanie z ekspertem od portretu pamięciowego sprawców zakończyło się fiaskiem, ani bowiem właściciel sklepu, ani jego syn nie pamiętali twarzy bandytów. W czasie kolejnej wizyty w miejscowej komendzie musieli przyjrzeć się tzw. tablicy poglądowej z fotografiami różnych mężczyzn. Tym razem wskazali na poszukiwanego listem gończym Roberta M. z Białej Podlaskiej. Ale nie byli do końca pewni. „Tak na 70 procent” – zanotował funkcjonariusz. Szybko się okazało, że jest to fałszywy trop. Nic nie dało daktyloskopijne badanie kawałków taśmy, którą byli skrępowani obydwaj Wyszlakowie (nie odbiły się na nich żadne linie papilarne. Podobnie jak na łusce z wystrzelonego naboju. Śledztwo w sprawie napadu w Węgrowie zakończyło się w 2004 roku, nie przynosząc oczekiwanych rezultatów. W tym czasie policja w Białej Podlaskiej szukała też sprawców innego rozboju. Ofiarami była rodzina Baliszuków ze wsi M. pod Terespolem. O Baliszukach wiadomo było w okolicy, że siedzą na pieniądzach. Nie były to groszowe oszczędności odłożone z marnej pensji Jerzego Baliszuka pracującego w przygranicznych zakładach taboru kolejowego. „Życzliwi” od dawna donosili w anonimach policji, że ów kolejarz wspólnie ze szwagrem handluje z Ruskimi, skupując alkohol, papierosy, a wszystko bez znaków towarowych. To z tych lewych pieniędzy postawił okazały dom, ma dwa samochody, a córkę stać na studia na prywatnej uczelni. Niech więc policja się tym zajmie. I oto 21 października 2004 roku od rana w M. nie mówiło się

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2010, 49/2010

Kategorie: Książki