Ciężki czerwiec pani May

Ciężki czerwiec pani May

Mandatory Credit: Photo by Tom Nicholson/REX/Shutterstock (8860494k) Jeremy Corbyn Jeremy Corbyn votes in Islington, London, UK - 8 Jun 2017.

Wybory w Wielkiej Brytanii przyniosły zawieszony parlament Dzień przed wyborami brytyjskie gazety głosiły: ostatnie sondaże pokazują, że torysi wygrają z największą przewagą od czasów Margaret Thatcher. Internet odpowiedział, żeby w to nie wierzyć i iść głosować. „Chodzi o to, żebyście pomyśleli, że Corbyn nie ma szans”, napisali admini popularnej strony Evolve Politics. Trochę później ludzie zaczęli wykupywać nakłady tabloidów wspierających torysów, wrzucać je do koszy na śmieci i podpalać. Zdjęcia tych ognisk wpuszczali do sieci, a jeden z nich napisał: „W ten sposób na nowo rozpalam brytyjskiego ducha”. Zaraz potem serwisy doniosły, że zdecydowana większość Brytyjczyków, którzy w dniu wyborów zajrzeli do bukmachera, postawiła na Jeremy’ego Corbyna. To naturalne, że po takiej wizycie poszli na niego zagłosować. Nie wszyscy, to jasne. Jednak zdecydowanie więcej, niż przewidywano na początku kampanii. Wystarczająco dużo, by ogłosić sukces Labour Party, i prawdopodobnie wystarczająco dużo, by w przewidywalnej perspektywie pozbawić Theresę May stanowiska. Taki jest skutek wyborów, które zostały rozpisane tylko po to, by wzmocnić mandat rządzącej partii. Warto przypomnieć, że kiedy decyzja została podjęta, pytano głównie, o ile zwiększy się konserwatywna większość w parlamencie. Jeszcze 20 maja Theresa May tweetowała: „Jeżeli stracę choćby sześć miejsc, to przegram wybory i Jeremy Corbyn będzie negocjował z Europą”. Tymczasem Partia Pracy zdobyła 40% głosów i w systemie proporcjonalnym formowałaby właśnie koalicyjny rząd. W większościowym systemie Wielkiej Brytanii wszystko wygląda nieco inaczej, ale i tak zyskała 29 mandatów (gdy to piszę, podano wyniki z 649 na 650 okręgów – TB), a jej najwięksi rywale stracili 12 posłów oraz samodzielną większość w parlamencie. – Ten nietypowy wynik pozostawia każdą możliwość otwartą – komentował rezultat wyborów na gorąco Tom Peck, zajmujący się polityką krajową w dzienniku „The Independent”. – To będzie bardzo, bardzo długa noc. I bardzo zła dla pani premier. Z kim torysom jest po drodze? Torysom zabraknie ośmiu mandatów do samodzielnej większości (do tej potrzeba 326 mandatów, ponieważ posłowie irlandzkiej partii Sinn Féin tradycyjnie zdobywają kilka mandatów w Belfaście, ale nie obejmują miejsc w Westminsterze). Brytyjski parlament będzie więc tzw. parlamentem zawieszonym, w którym żadna partia nie ma samodzielnej większości. Będzie to trzeci taki wypadek od II wojny światowej. Za pierwszym razem, w 1974 r., po ledwie kilku miesiącach rozpisano wybory. Za drugim, siedem lat temu, David Cameron utworzył rząd z Liberalnymi Demokratami, co tym razem raczej się nie powtórzy. Wielu wyborców liberałów odebrało to wówczas jako zdradę, co niemal pogrzebało partię – głosowano bowiem na nich przede wszystkim po to, by laburzystów zostawić przy władzy, ale jednocześnie ich nie poprzeć. Liberałowie o tym pamiętają, do tego dochodzi zdecydowane poparcie Liberalnych Demokratów dla Unii Europejskiej i domaganie się drugiego referendum brexitowego. To ustępstwo, na które Partia Konserwatywna nie może się zdecydować. Co zatem może się stać? Może powstać mniejszościowy rząd torysów, wsparty przez 10 ulsterskich unionistów. To do nich pierwsze kroki skierowała Theresa May, która jako liderka partii z największą liczbą posłów otrzymała od królowej Elżbiety II misję utworzenia rządu. Demokratyczna Partia Unionistyczna to jedyne mniejszościowe ugrupowanie, z którym torysom jest po drodze. Wszyscy inni na skali politycznych poglądów i interesów sytuują się daleko od nich. Na przykład liderka Zielonych, którzy zdobyli jeden mandat, od razu po ogłoszeniu exit polls zadeklarowała, że wynik bardzo jej się podoba i jeżeli będzie miała okazję, poprze Partię Pracy. – Wynik jest znakomity. Jeżeli się potwierdzi, konserwatyści będą musieli zapłacić cenę za lekkomyślną zagrywkę z wyborami. Każdy zielony poseł, który zostanie dziś wybrany, zrobi wszystko, by utrzymać torysów jak najdalej od numeru 10 (tak zwyczajowo określa się siedzibę brytyjskiego premiera – TB), i poprze laburzystowski rząd w kolejnych głosowaniach – mówiła Caroline Lucas. Podobne deklaracje od dawna składa też szefowa szkockich nacjonalistów Nicole Sturgeon. Jednak nawet jeżeli Theresa May sformuje rząd i zdobędzie dla niego poparcie, wynik wyborów uznano za jej porażkę. Do jej dymisji – ze stanowiska zarówno premiera, jak i liderki partii – wzywają nie tylko rywale. Głowy Theresy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2017, 24/2017

Kategorie: Świat