Co by Pan/Pani polecił/poleciła do przeczytania na wakacje?
Prof. Aleksander Krawczuk, historyk, b. minister kultury Uwielbiam literaturę popularnonaukową z dziedzin wiedzy odległej od historii, np. z biologii, ewolucjonizmu, fizyki. Polecam więc książkę „Bóg urojony” Richarda Dawkinsa. Świetnie napisana, z temperamentem, wielu zdenerwuje, innych zachwyci. Prezentuje bowiem poglądy, które bardzo dużo osób wyznaje, ale niewiele ma odwagę przyznać się do nich nawet przed samym sobą. Przesłanie tej książki brzmi: nie lękajcie się być ateistami i nie lękajcie się przyznawać do tego. Jest tam wiele świetnych anegdot. Znam chyba wszystkie książki Dawkinsa tłumaczone na polski, np. „Samolubny gen”, „Ślepy zegarmistrz”, „Wspinaczka na szczyt nieprawdopodobieństwa”, które również polecam czytelnikom „Przeglądu”. Monika Jaruzelska, stylistka, feministka Polecam najnowszy zbiór felietonów Jerzego Pilcha „Pociąg do życia wiecznego”. Czytałam to z wielką przyjemnością, bo jest tu cięty dowcip, humor, ironia i aktualność poruszanych kwestii. Prof. Jerzy Bralczyk, językoznawca Choć sam nigdzie nie wyjeżdżam, proponowałbym pozycje lżejszego kalibru, jeśli chodzi zarówno o wagę zabranych ze sobą książek, ich niewielki format, jak też ilość linijek do przeczytania każdego dnia. Mogą to więc być tomiki poezji, jakieś aforyzmy albo lżejsze książki filozoficzne. Sam teraz przeglądam wydane w latach 70. „Dialogi konfucjańskie”. To sobie można wziąć na drogę i nie czytać od razu kilkadziesiąt stron, tylko parę linijek, a potem spojrzeć spod gruszy w niebo. Można sobie dawkować smaczne teksty, rozważać ich wieloznaczność. To mogą być „Myśli” Pascala albo aforyzmy zawarte w „Próbach” Montaigne’a. Są tego aż trzy tomy, ale ja proponuję tylko tom pierwszy, najlepiej w niedużym formacie, by dało się to włożyć do kieszeni. Takie parę linijek daje niekiedy do myślenia tyle, co kilka grubych książek. Jan Klata, reżyser, dramaturg Wziąłem sobie na wakacje wiele ciekawych rzeczy. Wcale nie uważam, że w okresie wypoczynku należy czytać wyłącznie lżejsze rzeczy. Nie. To jest czas, aby wejść w coś głębiej, niż robi się to, siedząc w pociągu czy autobusie do pracy. Można się nawet trochę pomordować z trudniejszymi książkami. Ja np. wziąłem sobie same grube rzeczy „Tezy historiozoficzne” Waltera Benjamina, a także „Duch i bezduszność III Rzeczypospolitej” Bronisława Łagowskiego. Mam też Władysława Bartoszewskiego „Warto być przyzwoitym”, ale również niewielką książeczkę o medytacji chrześcijańskiej o. Jana Berezy. Ponieważ na jesieni będę reżyserował „Sprawę Dantona” Przybyszewskiej, czytam też rzecz o rewolucji francuskiej „Ocet i łzy” Moniki Milewskiej, co jest bardzo ciekawe. Również interesują mnie napięcia w przyjaźni-nieprzyjaźni polsko-niemieckiej i dlatego wziąłem ze sobą reportaże Włodzimierza Nowaka wydane w wydawnictwie Czarne. Bardzo lubię komiksy. Szczególnie cenię tutaj spółkę dwóch autorów, Krzysztofa Gawronkiewicza i Krzysztofa Janosza, którzy już wydali album „Achtung Zelig”, który kiedyś mnie zainspirował w teatrze, a teraz przeglądam nowy album „Romantyzm”. Tomasz Sikora, artysta fotografik Poleciłbym wszystko to, czego zabronił wicepremier Giertych. Po kolei autorzy jak leci, od Gombrowicza poczynając. I nie tylko „Ferdydurke” czy „Trans-Atlantyk”. Na pewno czasu starczy, bo wakacje są długie. Katarzyna Chmielewska, historyk literatury, redaktorka kwartalnika kulturalno-politycznego „Bez dogmatu” Polecam powieść Agaty Christie „Zło czai się wszędzie”. To rzecz dla leniwie leżących na plaży, która powinna ich zmobilizować do innych lektur, tutaj bowiem akcja też toczy się na plaży, gdzie są dokonywane morderstwa. Druga pozycja jest jeszcze mocniejsza. To „Społeczeństwo spektaklu” Guy Deborda, czyli rzecz o tym, jak rozwalić system. Książka ukazała się w 1967 r., zapowiadając rewoltę, która wstrząsnęła Francją w maju 1968 r., a następnie ogarnęła inne kraje. W pewnym sensie pozycja ta zapewni rozrywkę jeszcze większą niż powieść Agaty Christie. Krystyna Kofta, pisarka, publicystka Miałam podczas wakacji wspaniałą książkę Heinricha Bölla „Dziennik irlandzki”. Piękny styl, efekt wyjazdu do Irlandii w 1957 r., rzecz zupełnie wyjątkowa i niespotykana. Jestem zaskoczona prostotą tej niewielkiej książeczki, ale także podobieństwami ówczesnej Irlandii do Polski. Niesamowita pobożność składa się na portret kraju i portrety ludzi. Postacie są esencjonalne, ich opisy i impresje nas nie nudzą. Czytałam tę książeczkę po kawałeczku, dawkując sobie nie za dużo. W sumie przeczytałam tylko trzy czwarte, resztę sobie zostawiam na Warszawę. Od lat na każde wakacje









