Co robili generałowie po ogłoszeniu stanu wojennego

Co robili generałowie po ogłoszeniu stanu wojennego

Adm. Piotr Kołodziejczyk Przed kim chroniliśmy Wybrzeże? W 1981 r. byłem dowódcą 3. flotylli okrętów w Gdyni. Czy zaskoczył mnie stan wojenny? I tak, i nie. Nie wiedziałem, czy zostanie ogłoszony i kiedy, nie było żadnych w tej sprawie przecieków ze Sztabu Generalnego, choć zwykle bywają. Z drugiej strony, atmosfera była podminowana, wysyłano nas na nieustające ćwiczenia, po prostu czuliśmy określone napięcie i że wszystko może się zdarzyć. O stanie wojennym dowiedziałem się w swoim domu od gońca alarmowego. To było tak, że po iluś dniach ćwiczeń zawinęliśmy wreszcie do portu, przyjechałem do domu, ledwo się rozłożyłem, a tu wpadł goniec – że mam wracać do jednostki. Tam zastał mnie telefon dowódcy marynarki, adm. Janczyszyna. Dzwonił z Ustki, mówił, że jest członkiem Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego, że też dowiedział się o tym przez telefon. Jeśli chodzi o sprawy krajowe, marynarka wojenna żadnych specjalnych zadań związanych z wprowadzeniem stanu wojennego nie otrzymała. Mieliśmy inne zadanie – izolację naszej strefy morskiej od wpływów zewnętrznych. I wiadomo było, że chodziło nie tylko o wpływy NATO. Przyjęto wtedy słuszne założenie, że swoje sprawy załatwiamy bez pomocy „przyjaciół”, szczególnie tych rozochoconych, jak Niemcy czy Czesi, którzy chcieli nauczyć nas moresu. Byliśmy więc w gotowości bojowej, święta spędziliśmy w mundurach, z bronią. Byliśmy przygotowani do wyjścia w morze, siły dyżurne były w pełnej gotowości, pod rakietami. Wiadomo do czego przygotowane. ATAK POZOROWANY Z czasem otrzymywaliśmy inne, doraźne zadania. Np. trzeba było wysłać dwa okręty na przejęcie taboru pływającego od Stoczni Gdańskiej. Zrealizowaliśmy to bardzo szybko, pokojowo. Bo tamci ludzie, którzy okupowali holowniki, barki, też mieli dosyć… To był czas wielkiego napięcia, nie ma nic gorszego niż bratobójcze starcia, których nie można wykluczyć. Ponieważ dyżurowaliśmy w porcie, byliśmy odcięci od informacji, na dobrą sprawę nie wiedzieliśmy, co się dzieje w kraju. Owszem, przyjeżdżali do nas z Warszawy informatorzy, oficerowie GZP, ale mieli informacje sprzed tygodnia. Tak to działało. Bliższy prawdy przegląd sytuacji zaczęliśmy mieć dopiero po jakimś czasie, kiedy ludzie zaczęli chodzić do domów, do rodzin. Nie wszyscy naraz, ale po kilku… W rodzinach każdy gdzieś pracował, więc taką pocztą pantoflową mogliśmy się dowiedzieć, co się dzieje. Co prawda, nie znam w szczegółach ówczesnych planów strategicznych, ale wtedy tak to odczuwaliśmy – że jesteśmy po to, żeby nikt od północy nie chciał nam pomagać w rozwiązywaniu naszych wewnętrznych problemów. I wiadomo było, że chodzi o Rosjan. Oni zresztą byli obecni w naszej strefie co najmniej od pół roku. Bo to jest ich strategia – przede wszystkim demonstrować obecność i straszyć. Więc pod byle pretekstem stali całymi eskadrami na Zatoce Gdańskiej, w pobliżu Zatoki Puckiej. Tłumacząc to różnie, że sztorm nie pozwalał im wyjść na pełne morze… Były więc dziwne sytuacje. Była sztormowa pogoda, a wracaliśmy akurat z morza, z ćwiczeń, całą flotyllą. Wracamy, jesteśmy pod Gdynią, patrzę – co na tej redzie tak bogato? A to stoją rosyjskie niszczyciele. I wpadła mi dzika myśl do głowy – przecież nie muszę wiedzieć, kto to jest, a każda minuta na morzu musi być wykorzystana do szkolenia. Więc alarm bojowy! Atak rakietowy! I poszło – cele zostały rozdzielone, atak pozorowany został wykonany. Tak to wyglądało… A potem jak my wpływaliśmy do portu, oni w ramach rewanżu działoczyny sobie urządzili, celowali do nas z armat… WYKONYWALI ROZKAZY Myśmy ich znali, oni byli z Bałtijska, myśmy na ich poligon chodzili strzelać rakiety. Ćwiczyliśmy razem, piliśmy wódkę razem… Ci ludzie też mieli własny pogląd na różne rzeczy, ale wykonywali rozkaz. I dobrze, że nie otrzymali tego najgorszego rozkazu. Bo wtedy nikt by nie zapanował nad wojskiem, doszłoby do generalnego zamieszania, wojsko straciłoby swoją wartość organizacyjną. Bo opinie nie były takie jednolite. Ważne byłoby, kto przejąłby dowodzenie. Wojsko ma nawyk słuchania komend, wykonywania rozkazów. Oczywiście, każdy żołnierz ma świadomość, że nie wolno mu popełniać zbrodni, że są konwencje, tego jest uczony. Ale poza tym są rozkazy. I jak się je otrzymuje, to się uderza. Gen. Piotr Makarewicz Rosjanie byli do interwencji gotowi 13 grudnia 1981 r., jako 28-letni porucznik Wojska Polskiego, byłem słuchaczem I roku Akademii Wojsk Pancernych im. marszałka Rodiona Malinowskiego w Moskwie. Byłem zorientowany, co się dzieje

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2011, 50/2011

Kategorie: Historia