Coraz mniej nas łączy

Coraz mniej nas łączy

Telekomunikacja Polska SA zwalnia ludzi i traci pozycję na rynku

W Telekomunikacji Polskiej znów ruszyła karuzela zwolnień. Choć negocjacje ze związkami dopiero się zaczęły i nie wiadomo, ilu ostatecznie ludzi odejdzie w tym roku, kadrowi sporządzają listy tych którzy zostaną zredukowani. W 2004 r. pracę straciło prawie 6 tys. osób i zdawało się, że ci, którzy zostali, już ocaleją, bo pod koniec roku zarząd oświadczył, iż proces „optymalizacji zatrudnienia” został zakończony.
– Niestety, wyniki listopada i grudnia były rozczarowujące, nasze przychody spadają. Z żalem została więc podjęta decyzja o rozpoczęciu zwolnień grupowych, które w tym roku obejmą maksymalnie 3,5 tys. osób. Przypominam, że przez pięć lat zmniejszyliśmy zatrudnienie z prawie 70 tys. do 30,5 tys. bez strajków i protestów. Przedstawiciele innych spółek dziwią się, jak nam się udało to zrobić tak spokojnie – mówi Barbara Górska, rzeczniczka TP SA.
Związki zgodnie jednak zaprotestowały i grożą strajkiem, a tłumaczenie, że pogarszają się wyniki, uważają za lipę, skoro przychody i zyski TP SA rosną (patrz: ramka). Spokój w spółce skończył się zaś w lutym 2004 r. wraz z 40-miesięcznym okresem ochronnym, wynegocjowanym przy okazji sprzedaży TP SA francuskiemu France Télécom i Janowi Kulczykowi.
– Od tego czasu siedzimy jak na beczce prochu, atmosfera jest fatalna, ci, co jeszcze mają pracę chcą zasuwać i po 14 godzin by pokazać że są przydatni – mówi jeden z pracowników z pionu technicznej obsługi sieci.

Cienka niebieska linia

Władze TP SA ze zwolnień na pewno nie zrezygnują, bo to dla spółki podstawowy sposób zwiększania zysków. Firma traci klientów w konkurencji z telefonią komórkową, a nowi francuscy zarządcy z państwowego koncernu France Télécom nie umieją kierować rynkową spółką, mającą działać elastycznie na konkurencyjnym rynku, w sposób sprawny i przyjazny dla abonentów. Nominalnym szefem sześcioosobowego zarządu (trzech Polaków, trzech Francuzów) jest Marek Józefiak, ale pierwsze skrzypce grają Francuzi (z wiceprezesem Pierre’em Hamanem). W 13-osobowej radzie nadzorczej zasiada aż ośmiu Francuzów, choć mają tylko 44% udziałów, a przewodniczącym jest reprezentujący ich interesy Jan Kulczyk (3,57% udziałów).
Telekomunikacji Polskiej, po przejęciu jej przez Francję, przydarzyło się już wiele wpadek irytujących 10-milionową (i stale zmniejszającą się) rzeszę klientów: wielomiesięczna zapaść niebieskiej linii, nieprzygotowanej informatycznie i organizacyjnie (za co utracił stanowisko wiceprezes Bernard Le Guern), kłopoty z załatwieniem najrozmaitszych spraw, takich jak np. przeniesienie numeru czy założenie blokady, problemy przy instalowaniu neostrady. Najbardziej denerwujące jest jednak bezwzględne wykorzystywanie swej monopolistycznej wciąż pozycji (wielokrotnie już karane przez UOKiK) i utrzymywanie cen impulsów na poziomie należącym do najwyższych w Europie oraz wykorzystywanie każdego pretekstu do podnoszenia opłat (np. neostradę można założyć wtedy, gdy zmieni się taryfę na droższą aż o 40%). Nic więc dziwnego, że firma działająca w taki sposób ma kłopoty ze zdobyciem naszych względów i musi redukować załogę, by ścinać koszty i tym samym „wypracować” zysk.

Każdego można zwolnić

– Jeśli zarząd mówi, że chce w tym roku zwolnić 3 czy 4 tys. ludzi, to my odpowiadamy „zero”, bo nie widzimy powodów. Skoro trzeba oszczędzać, rozmawiajmy o ograniczaniu wszystkich kosztów, nie zaczynajmy od samych zwolnień. Francuzi chcą usuwać ludzi, by jak najmniejszym kosztem wypruć z firmy tyle pieniędzy, ile się da – oświadcza Jerzy Drozd, przewodniczący Federacji Związków Zawodowych Pracowników Telekomunikacji.
Istotnie, w redukowaniu zatrudnienia TP SA osiągnęła już zachodnioeuropejskie standardy, bo np. British Telecom ma dwa razy więcej klientów, ale aż trzy razy więcej pracowników. Do zachodnich standardów jakościowych jednak jeszcze daleko i nie da się ich osiągnąć, zmniejszając zatrudnienie poniżej koniecznego minimum, przekazując coraz więcej zadań spółkom zewnętrznym czy wreszcie przerzucając ludzi z miejsca na miejsce wewnątrz firmy i każąc im wykonywać coraz to inne zadania. Nie ma drugiej firmy w Polsce, w której ludzie tak często zmienialiby stanowiska pracy – w minionych trzech latach dokonano ponad 40 tys. takich zmian.
Podczas trwających właśnie rozmów między związkami a zarządem szefostwo firmy zaproponowało dodatkowe wypłaty dla tych, którzy dobrowolnie odejdą. W cenie jest pośpiech – pracownik rozwiązujący umowę do 31 maja dostanie 10.950 zł, a do 30 czerwca – 5475 zł (później – już nic). Do tego dochodzą jednak jeszcze pieniądze z układu zbiorowego spółki, wypłacane według zasady im dłuższa praca, tym wyższa odprawa – np. osoba, która ma ponad 25-letni staż pracy, otrzyma 15 pensji – a także normalna odprawa zapisana w kodeksie pracy. W sumie więc odchodząc z TP SA, otrzymuje się pieniądze, o których mogą tylko pomarzyć ludzie zwalniani z tysięcy innych firm.

Zacznijcie od zagranicznych doradców

Związki na razie chcą jednak rozmawiać nie o pieniądzach, ale o bezsensowności zwolnień, bo bardziej im zależy na utrzymaniu pracy niż na odprawach.
– Zwolnienia są bezzasadne, zarzucamy zarządowi łamanie ustawy o związkach zawodowych. Podobno przychody się zmniejszyły, lecz to wynik błędnych decyzji zarządu i złej strategii. Właścicielowi nie chodzi o inwestycje i rozwój spółki, ale o jak najszybszy zwrot pieniędzy wydanych na jej kupno. Pod koniec 2004 r. słyszeliśmy, że więcej zwolnień nie będzie, teraz zarząd mówi, że zwolni 3,5 tys. ludzi, bo trzeba ciąć koszty. Jaką mamy gwarancję, że w 2006 r nie będzie konieczności zwolnienia następnych kilku tysięcy? – pyta Waldemar Stawski, wiceprzewodniczący „Solidarności” w TP SA.
I dlatego związki domagają się przerwania procedury zwolnień grupowych oraz „zaprzestania podjętych przez zarząd działań mających na celu wywieranie presji psychicznej na pracownikach. Systematycznie od 18 marca pracodawca wzywa pracowników umieszczonych na liście osób przewidzianych do zwolnienia, informując o tym fakcie”, czytamy w piśmie podpisanym przez 18 związków z TP SA. Związkowcy twierdzą więc, że obecne rozmowy są pozorowane przez zarząd, który już wytypował ludzi do usunięcia i „przekazuje informacje niezgodne z prawdą”.
– Jeśli jakieś stanowiska są zbędne, to ustalmy, jakie i dlaczego. A zarząd działa odwrotnie – ustala liczbę ludzi, których chce usunąć, a potem zastanawia się, skąd ich wziąć. Docierają do nas informacje, że chodzi głównie o pracowników obsługi technicznej. A kogo tu jeszcze zwalniać? Przecież w wielu rejonach już nie ma ludzi do wykonywania koniecznych prac – dodaje Jerzy Drozd.
Związki same więc wskazują, jak obniżyć koszty, nie zwalniając ludzi. – Można zmniejszyć wydatki na szkolenia, zwłaszcza wstrzymać niepotrzebną Akademię Zarządzania TP, ograniczyć bardzo kosztowne zatrudnianie zagranicznych doradców (z France Télécom), zlikwidować wiele z 120 departamentów w dyrekcji spółki, objąć pełną kontrolą zasadność i ceny opracowań zlecanych poza TP SA – wylicza Drozd. Jest też pomysł zmniejszenia liczby wozów służbowych.
– Samochodów mamy coraz mniej, dziś nasza flota liczy 3,5 tys. aut, a jeszcze w 2003 r. było ich 4,5 tys. Oczywiste jest też, że szkolimy pracowników, bo chcemy, by mogli pracować na różnych stanowiskach w firmie, zamiast zatrudniać ludzi z zewnątrz. W miarę wprowadzania nowych technologii potrzeba np. mniej telefonistek, a więcej informatyków. A zwolnienia obejmą nie tylko techników, lecz także dyrektorów – ripostuje Barbara Górska. I wskazuje, że TP SA chce zmniejszać koszty także drogą inwestycji, takich jak np. nowoczesne centrum przetwarzania danych, centrum operacji księgowych, informatyczny system archiwizacji, dwa ośrodki (Kraków i Gniezno) drukowania i wysyłania faktur dla klientów.

Pozdrowienia znad Sekwany

Rozmowy ze związkowcami trwają, kierownictwo zaproponowało wykupienie kilkuset głów – za cenę rezygnacji w tym roku z podwyżek płac zwolnionych zostanie, jak precyzyjnie obliczył zarząd, o 335 osób mniej. Związki z rezerwą podchodzą do tego pomysłu, bo jak wytypować z 3,5 tys. ludzi grono tych, którzy dostaną szczęśliwe numerki?
Wiadomo jednak, że zamiast ustalania algorytmów zwolnień, dziś spółce potrzebne są inwestycje rozwojowe służące zdobywaniu większej liczby klientów. Bo im mniej abonentów, tym większe będą musiały być zwolnienia.
Na razie przyszłość TP SA na telekomunikacyjnym rynku nie zapowiada się dobrze. Bardziej jednak przejmują się jej stanem klienci w Polsce niż państwo francuskie będące jej właścicielem. Jak się przestanie kalkulować, to Francja sprzeda tę spółkę – działającą przecież nad Wisła, a nie nad Sekwaną – komu innemu i tyle.

 

 

Wydanie: 13/2005, 2005

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy