Czarna owca w Niemczech, rzadki ptak w Polsce – rozmowa z Hansem Koschnickim
Hans Koschnick jest „szczęśliwym zdarzeniem” w polsko-niemieckich stosunkach. Odważył się łamać obustronne tabu – Przez całe życie angażował się pan w polsko-niemieckie pojednanie. Dlaczego to dla pana takie ważne? – Całe życie to przesada. Odkąd zacząłem się angażować w politykę, miałem świadomość, co się zdarzyło ze strony nazistowskich Niemiec w sąsiednich krajach. Najpierw trzeba było trochę tych zgliszczy posprzątać, ogarnąć to, co się stało, pomóc tam, gdzie można było pomóc. Nie tylko ze względu na sąsiadów, ale na moje własne dzieci, następne generacje, by nie musiały żyć z takim obciążeniem, z jakim ja, to oczywiste, muszę żyć. I które dźwigają sąsiedzi. Pochodzę z rodziny, która była prześladowana za działania przeciw reżimowi hitlerowskiemu, to był nasz własny, niemiecki problem. Wielu za granicami cierpiało przez Niemców, przez reżim. To trzeba było unieść, przepracować, na ile możliwe. Z tego powodu zaangażowałem się w sprawy nawiązania kontaktu z Polską, w rozbieranie żelaznej kurtyny, mimo odmiennych systemów. Tak, zaangażowałem się całkiem świadomie. Potrzebowaliśmy nowego porozumienia. Nie mogliśmy nikogo do tego zmuszać, jedynie proponować, wsłuchiwać się w echa u sąsiadów. Wiem, że nowe pokolenia z obu stron widzą te sprawy inaczej niż ja, nie są tak obciążone historią. Musicie wiedzieć, że myśmy nie zapomnieli, co się działo w Polsce. Pamiętamy niekoniecznie w taki sposób, jak słychać ze Związku Wypędzonych. Dlatego „pozostaję przy piłce”, staram się, ile się da. Politycy mogą jedynie otwierać drzwi, nic więcej. Resztę muszą robić zwykli ludzie. Jaruzelski był dla was szczęśliwym przypadkiem – W latach 70. ustanowiono partnerstwo między Gdańskiem a Bremą. „Solidarność” założyła tam pierwsze biuro zagraniczne. Jak pan wspomina te czasy? – Kiedy za rządów Gierka byłem w Warszawie na rozmowach, rozważaliśmy, czy to możliwe, by zawrzeć polsko-niemieckie partnerstwo miast. Pomyślałem: nie. Brema nie miała żadnych formalnych partnerów, ale ze względu na rozbudowane stosunki handlowe mieliśmy szereg powiązań, wiele propozycji. Jeśli zdecydujemy się na wszystkie, to przedstawiciele miasta będą tylko jeździć, zamiast pracować. Potem przyszła refleksja: może Gdańsk? To co innego. Miejsce zniszczone wojną, które wiele wycierpiało. Natychmiast przystałem na pomysł, ale musiałem „u siebie” porozmawiać. Mój parlament w Bremie zgodził się jednogłośnie. Bonn też. Tak zostaliśmy pierwszym zachodnioniemieckim miastem, które oficjalnie nawiązało stosunki z miastem polskim – Gdańskiem. To był pierwszy taki krok, byliśmy obserwowani, czy pójdzie dobrze, czy krzywo, jakie to skutki dyplomatyczne pociągnie. Kilka lat później Stocznia Lenina zaproponowała, by ich przedstawiciele spotkali się z naszymi związkowcami ze stoczni. Chcieli porozmawiać, dowiedzieć się, jak wyglądają kwestie socjalne, jak się organizują, jak dogadują z kierownictwem zakładów – w praktyce. Nasze związki zaprosiły delegację, oczywiście „Solidarności”. Przyjechali 12 grudnia… – Następnego dnia gen. Jaruzelski ogłosił stan wojenny… – No właśnie. Dwie osoby zdecydowały się na powrót, reszta delegacji stwierdziła, że zostaje. Ale był lęk o rodziny, bliskich. W bremeńskim parlamencie odbyły się dyskusje, czy siedzieć cicho, bo oni są z „Solidarności”, czy podnosić wrzawę. Związkowcy sami orzekli, że chcą tu zostać i pracować jako „Solidarność”. No to postarałem się, by dostali budynek. Wcześniej obiecałem go przedstawicielom tureckim, ale powiedziałem: „Przyjaciele, musimy to przekazać polskim kolegom, ale przyrzekam wam, że w ciągu trzech miesięcy coś dostaniecie”. Usłyszałem: „OK, jesteśmy kolegami”. Resztę zrobiła „Solidarność”. Potem powstało biuro w Brukseli. W Polsce przez to byłem „rzadkim ptakiem”, w Niemczech – czarną owcą. Chyba że szło dobrze, to szybko kolor owcy zmieniał się na biały. Oficjalne wizyty między państwami były zawieszone, ja byłem nazywany wrogiem Polski. Rozsiewano informacje: „on robi takie rzeczy, jest agentem CIA”. W Gdańsku nie myślano, że jestem agentem CIA, dalej współpracowaliśmy. Mogliśmy dalej pomagać. – Co pan sądzi o postawieniu teraz generała przed sądem? – Tak… Myślę, że Jaruzelski był dla was szczęśliwym przypadkiem. W tamtych czasach Polska mogła naprawdę się obawiać, a słyszałem to dawniej od wielu Polaków, że towarzysze z Moskwy mogą brutalnie wmaszerować. To było rozstrzygnięcie naprawdę ważne dla Polski i dla rozwoju Europy. Nie wszyscy to rozumieli. Nie mogę akceptować wszystkiego, co się









