Czas herosów i miernot

Czas herosów i miernot

Nie oglądam się na starsze pokolenia Rozmowa z Jackiem Kaczmarskim – W eseju poświęconym pana twórczości Stanisław Stabro napisał, że powieści Jacka Kaczmarskiego to “Pamflety na Polskę naszych snów, nie ma już bowiem miejsca dla romantycznych bohaterów z jego dawnej “Samosierry”. Jest to świat cynicznej polityki, antysemityzmu, nacjonalizmu sprzęgniętego z bezrefleksyjnym katolicyzmem. Bohaterami są polscy Dyzmowie”. Czy rzeczywiście tak widzi pan dzisiejszą Polskę i Polaków? – Tak, niestety. Jednak, moim zdaniem, literatura nie jest od tego, żeby obiektywnie oceniać rzeczywistość. Dlatego mogę najwyżej wskazywać na to, co jest złe, a poprzez to drogę ku temu, co uważam za dobre. Esej Stabry dotyczy tylko moich powieści, ale przecież w piosenkach, zwłaszcza dawnych, kiedy motywacją była walka o wolność i godność, wskazywałem na czas herosów. Natomiast w prozie zajmuję się czasem miernot. – W jednym z wywiadów powiedział pan: “Zrezygnowałem z tematów tabu, bo teraz jest mnóstwo specjalistów od śpiewów martyrologicznych. Kiedy tylu młodych ludzi krzyczy, że świat jest obrzydliwy, wolę poszukiwać w tej obrzydliwości ludzkiej motywacji”. Jakie są dzisiaj, pana zdaniem, tematy tabu? – Wtedy miałem na myśli polityczne tematy tabu. Kiedy w 1978 r. pisałem piosenkę “Świadkowie” o sowieckim obozie koncentracyjnym w Rembertowie, nikt o tym nie mówił – ani historycy, ani politycy, ani pisarze – bo nie było wolno. Więc wtedy ta piosenka miała znaczenie jako wywołanie tematu, zainteresowanie ludzi tym, że wojna nie wyglądała tak, jak w PRL-owskiej telewizji. Natomiast w wolnym kraju od pogłębiania podobnych tematów są zawodowcy, historycy i publicyści; poeta czy piosenkarz nie musi się tym zajmować. Dla mnie tematem tabu są dzisiaj sprawy czysto osobiste. Tabu jest tym, czego człowiek się wstydzi przed samym sobą. Głupota, ograniczenia natury religijnej, obyczajowej, to wszystko, co sprawia, że człowiek kłamie przed samym sobą. – Od kilku lat mieszka pan na stałe w Australii, więc zapewne ma pan dystans do kraju… – Tak, czuję ten dystans, ponieważ dużo rozmawiam z ludźmi. Wiem, jak się rozmawia z przeciętnym Australijczykiem na każdy temat i jak się na każdy temat rozmawia z przeciętnym Polakiem. Różnica jest zatrważająca. Myśmy się nie nauczyli i jeszcze wiele lat musimy się uczyć być wolnymi ludźmi, znać swoje prawa, ale i obowiązki. Musimy się uczyć bycia odpowiedzialnymi. – Co pana uderza, kiedy przyjeżdża pan do Polski? – Cała litania, którą pani wymieniła, cytując Stabrę, plus wszechobecna agresja, wszechobecna niekompetencja i bałaganiarstwo. I radosne niezdawanie sobie z tego sprawy. Zawarłem to w piosence “Według Gombrowicza narodu obrażanie”: – A czy cokolwiek pana zaskakuje pozytywnie? – Tak. Wbrew temu, co się mówi i co się czyta w prasie – a sporo jeżdżę po Polsce “A”, “B” i “C” – jest bardzo dużo młodych ludzi, którzy czują lub wiedzą, że nie jest tak, jak powinno być i mają energię, żeby to zmieniać, we wszystkich sferach życia: ekonomicznej, kulturowej i osobistej. Wyczuwam w tych młodych ludziach fajną energię, której nie pamiętam z moich czasów, bo myśmy większość czasu poświęcali życiu towarzyskiemu i bachicznemu, no i działalności opozycyjnej, ale traktowanej w znacznej mierze jako przygoda – czyli traciliśmy sporo czasu. A dzisiejsi młodzi ludzie wiedzą, że nie mają czasu do stracenia, bo od tego, co teraz robią, zależy ich indywidualna przyszłość, nie przyszłość kraju, państwa czy jakiejś ideologii. I to jest ogromna zmiana jakościowa na plus, według mnie. – Jak pana odbiera młoda generacja? Bo pokolenia 40-, 50-latków wciąż pana uważają za barda solidarnościowej opozycji. – Nie oglądam się na starsze pokolenia, które widzą mnie przez pryzmat przeszłości. To jest ich problem, problem sentymentu do czasów ich młodości. Ci, którzy myślą, wiedzą, że jestem w tej chwili gdzie indziej w twórczości i nadal są moimi słuchaczami. Natomiast młodzi ludzie – a spotykam ich na koncertach w całej Polsce – których nie było na świecie, kiedy pisałem moje najbardziej znane piosenki, odbierają je jako swoje teksty. Dla nich nie są to teksty polityczne, raczej egzystencjalne. – A czy ta etykieta barda “Solidarności” jest panu miła, czy może denerwująca? – Nie myślę już o tym. Był czas, kiedy mnie bardzo irytowała i dużo robiłem, żeby podkopać ten schemat. Nie wstydzę

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2001, 26/2001

Kategorie: Kultura
Tagi: Ewa Likowska