Czas paszkwilantów

Czas paszkwilantów

Atmosfera zaczyna być podobna do 1968 r., człowiek rano zgaduje, kogo dzisiaj obleją jakimś paskudztwem – Herberta, Kuronia? Jutro może będzie Turowicz? Prof. Jerzy Jedlicki, profesor w Instytucie Historii Polskiej Akademii Nauk. Zajmuje się historią społeczną i historią idei XIX i XX w. Przewodniczący Rady Programowej Stowarzyszenia „Otwarta Rzeczpospolita”. – Atak na Kuronia, atak na Herberta, Macierewicz kłamliwie oskarża byłych ministrów spraw zagranicznych… To już nie wygląda na przypadek. Czy mamy czas paszkwilantów? – Niestety, mamy czas paszkwilantów! Tyle że ich czas to właściwie normalna rzecz w społeczeństwie, w którym jest opinia publiczna, walka polityczna między partiami itd. Już za czasów Sejmu Czteroletniego mówiono, że paszkwilanci rządzą opinią publiczną. I coś w tym było. Byli paszkwilanci Wielkiej Emigracji, taki na przykład Józefat Bolesław Ostrowski – napadał na Mickiewicza, napadał na Czartoryskiego, insynuował ciągle jakieś paskudztwa, miał fatalną opinię, ale działał! – Przypomina mi się endecka „Gazeta Poranna 2 grosze”, która atakowała Piłsudskiego, nazywając go Joszkiem Piłsuderem i pisząc, że bierze pieniądze od Niemców… – W Polsce międzywojennej, w której była wolność wypowiedzi, było mnóstwo paszkwilantów. – Ale czy byli na salonach? Wchodzili głównym wejściem czy trzymało się ich przed wejściem dla służby? – Jeżeli zakwalifikowało się ich jako paszkwilantów, to im się nie podawało ręki. Ale były momenty, kiedy dominowali. Paszkwil to insynuowanie komuś, że jest szpiegiem, zdrajcą, zwyrodnialcem. Jest znakomita książka Magdaleny Micińskiej o zdradzie w Polsce. Ona pokazuje, jak oskarżenie o zdradę, o paktowanie z zaborcami było oskarżeniem obrotowym! Rzucano je w twarz ugodowcom, Wielopolskiemu, ale później obracało się to przeciwko konspiratorom, demokratom, powstańcom. Ciągle ktoś inny okazywał się zdrajcą. Nikt wielki w nowszej historii Polski nie uniknął takich pomówień. Nie uniknął ich Kościuszko, nie uniknął Mickiewicz. Że już nie wspomnę o Mochnackim, o Brzozowskim, o Wielopolskim… – …czy o Traugutcie. – Traugutt był dzielnym oficerem wojska carskiego, zanim swoje życie złączył ze sprawą powstania. Było takich więcej: Padlewski, Sierakowski, Hauke-Bosak. Od czasu do czasu tamte wcześniejsze służby ktoś im wypominał, jak nie za życia, to po śmierci. Bo cechą mentalności paszkwilanta jest to, że błędów się nie zmywa. Ktoś może całe życie pracować nad tym, żeby zadośćuczynić za jakiś błąd swojej młodości, ale nie, nie ma wybaczenia! Zawsze mu to wyciągną, cisną w twarz – z reguły ludzie, którzy sami nie zrobili nic, więc mają nieposzlakowane życiorysy. – Ale żaden wielki polityk nigdy do tego poziomu się nie zniża. Paszkwilanctwo jest przypisane pewnej marnej klasie ludzi. Czy wyobraża pan sobie w takiej roli na przykład Tadeusza Mazowieckiego? – Oczywiście, wielkiej klasy politycy do tego poziomu się nie zniżają. Natomiast bardzo często stają się ofiarami paszkwilanctwa. Jest pewna kategoria pismaków, którzy specjalizują się w tym. Badał to Michał Głowiński, napisał swego czasu znakomity tekst „Pismak 1863”. To jest o Miniszewskim, famulusie Wielopolskiego. Głowiński chciał pojąć i pokazać mentalność człowieka, który napada, obsmarowuje swoich przeciwników. To ciekawy fenomen psychologiczny – mentalność Jacka Kurskiego, mentalność Macierewicza czy tych różnych autorów sensacji z archiwów IPN. To są typy psychologiczne warte obserwacji. – Są czasy, kiedy paszkwilanci nie są słuchani, a są czasy, kiedy chętnie ich się słucha… – Paszkwil ma pewną atrakcyjność. Bardzo wielu ludzi jest przekonanych, że istnieją dwie rzeczywistości. Jedna jawna i druga – ukryta. Ta ukryta to ciemne machinacje spiskowców, Żydów, masonów, jezuitów, templariuszy… I wtedy paszkwilant jest tym, który odkrywa coś z tej ciemnej rzeczywistości, wyciąga na jaw. To jest także atrakcyjne dla takich ludzi, którzy marzą, żeby żyć w kryształowo czystym etycznie świecie. I sądzą, że jak się powyrywa wszystkie chwasty, to będzie rosła sama dorodna pszenica. A ponieważ ludzie ze swej natury są grzeszni i nawet ci szlachetni miewają jakieś plamy w życiorysie… – Więc w ten sposób „zdemaskować” można każdego! – Taka procedura może liczyć na sympatię części publiczności. Choć, oczywiście, nie chodzi w niej o zrywanie masek, tylko o nakładanie ludziom nowych, wykrzywionych, perfidnych. Cała kampania bezpieczniacka 1968 r. odbywała się pod hasłem „zrywania masek”. – Ziarno pada

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2006, 36/2006

Kategorie: Wywiady