W bydgoskim szpitalu wybudzono ze śpiączki już ponad sto osób Sen nieprzespany zawsze przychodzi niespodziewanie. I łatwo nie wypuszcza ze swoich objęć. Lekarze nie lubią ludzi roślin i wypychają śpiących ze swoich oddziałów. Dla chorych są wtedy dwa dobre adresy: Toruń oraz Bydgoszcz. Tej feralnej niedzieli, 22 czerwca ub.r., 23-letni Krzysztof, student informatyki z Bydgoszczy, był u swojej dziewczyny w Tczewie. W dobrych nastrojach oglądali telewizję, gdy niespodziewanie zaczęła go boleć głowa. Ból szybko się nasilał. Krzysztof nagle zaczął tracić przytomność i z kanapy osunął się na podłogę. Karetką na sygnale pojechał do szpitala. Badanie tomografem nic nie wykazało, więc lekarze zaordynowali mu relanium i środki przeciwbólowe. Ale to nic nie pomogło, znów stracił przytomność i zapadł w śpiączkę. Wkrótce oddychał tylko dzięki respiratorowi. Lekarze orzekli zapalenie mózgu. Może od ugryzienia kleszcza? A może zaszkodził zwykły wirus opryszczki wargowej? – gubili się w domysłach. Intensywne leczenie na OIOM-ie nic nie dało. – Już nie odzyskał świadomości. A po miesiącu lekarze powiedzieli mi, że on się nie obudzi, i zaproponowali, żeby Krzysiu był dawcą narządów. Bo taki młody i zdrowy – mówi z goryczą mama. I ma żal do lekarzy, że tak szybko i brutalnie skreślili jej syna ze świata żywych. Pani mąż to roślina! Na brak delikatności i zrozumienia polskich lekarzy narzekają niemal wszyscy, których najbliżsi zapadli w sen nieprzespany. Siostra 40-letniego pilota Pawła Kowalskiego spod Lęborka, który po tamtej stronie życia jest już dwa i pół roku, dobrze pamięta rozgniewanego lekarza, który nie chciał ratować z zapaści jej brata, bo szkoda mu było respiratora. – Wykrzyczał szwagierce, że jej mąż to roślina, że trup. I że nie ma żadnego sensu go ratować – z przykrością wspomina Barbara Bielewicz. Po tej awanturze trzy siostry pilota Kowalskiego po całej Polsce zaczęły szukać miejsca dla brata. Nigdzie nie chcieli go przyjąć, bo był podłączony do sondy. Zgodzili się w toruńskim hospicjum Światło. Pilot miał wiele szczęścia. Trafił na jedyny w Polsce oddział specjalizujący się w opiece nad ludźmi, których sen nie chce opuścić. Oddział stanów apalicznych – tak oficjalnie nazywa się miejsce, gdzie leżą student Krzysiu i pilot Paweł Kowalski. Nie ma mowy o śpiączkach, bo dla lekarza stan apaliczny i śpiączka to dwie różne choroby. Ta ostatnia to najgłębszy stan zaburzeń przytomności spowodowanej uszkodzeniem pnia mózgu. Pacjenci w takim stanie żyją bardzo krótko. Kilka dni, góra kilka tygodni – twierdzi neurolog, dr Maciej Binek, który o śpiączkach napisał doktorat. – Natomiast stan apaliczny to efekt bardzo rozległych uszkodzeń półkul mózgowych lub zaburzeń komunikacji pomiędzy półkulami a pniem mózgu. Dla niefachowca rezultat w obu przypadkach jest podobny: nieprzespany, ciągnący się tygodniami sen-niesen. A jeśli się wybudzą? Janina Mirończuk, dyrektorka hospicjum Światło: – Półtora roku temu stworzyliśmy specjalny oddział, bo nie można traktować tak samo chorych trawionych przez nowotwór i ludzi w stanie apalicznym, których mózg jest uszkodzony, ale poza tym zupełnie zdrowych. Pierwszym możemy tylko zapewnić komfort ostatnich dni życia, m.in. uśmierzając ból i przygotowując na śmierć, a druga grupa poza pielęgnacją i dobrym odżywianiem potrzebuje intensywnych bodźców: gimnastyki i masaży. Bo a nuż się wybudzą? Wtedy będą potrzebować mięśni, które źle odżywiane i niegimnastykowane zwyczajnie zanikają. Nie mówiąc już o przykurczach, które deformują ciało. Wysokobiałkowe odżywki, codzienna fizykoterapia, a do tego ciągłe dotykanie śpiących – głaskanie i uciskanie. I mówienie do nich, jeszcze raz mówienie – oto toruńska recepta na dobrą opiekę. To przepis sprawdzony m.in. w Niemczech. W Toruniu w czasie ostatniego półtora roku wybudziło się aż sześcioro pacjentów. Pierwszy był 23-letni Radek, który po upadku ze schodów przeleżał dziewięć miesięcy, zanim otworzył oczy i niezdarnie wyciągnął rękę po wiszącą nad nim maskotkę. Potem była 36-letnia pani Ela. Po operacji guza mózgu nie nawiązywała kontaktu z otoczeniem cztery miesiące. Aż do chwili gdy mały kotek wszedł przez otwarte okno hospicjum i zadomowił się na jej łóżku. A mama pani Eli zaczęła ręką córki głaskać futerko dachowca. – Ty zawsze lubiłaś koty. Pamiętasz, Elu? – zapytała i nagle poczuła, że córka sama głaszcze mruczka. Ostatnio do życia po wielu miesiącach powoli budzi się









