Przez czerwony kontynent

Przez czerwony kontynent

Na drodze co 20 km można zobaczyć rozjechanego kangura, ofiarę pędzących road trains Marcin Gienieczko Korespondencja z Australii Pompuję koła roweru. Zamierzam nim przejechać ponad 4 tys. km przez północną, zachodnią, centralną i południową Australię. Pot zlewa ciało. Najgorsza w Darwin jest wilgotność. Panuje tu klimat tropikalny. Mimo że jest już połowa maja i powinna nastać pora sucha, wciąż dwa razy dziennie leje. W powietrzu wiszą ciągle gorące mgły. Jest strasznie duszno zarówno w dzień, jak i w nocy. Nie lubię klimatyzacji, ale nawet ja muszę siedzieć pod zimnym nawiewem. Małgorzata Bowen, która mnie gości, na co dzień prawniczka na Terytorium Północnym, mówi, że teraz jest very nice, że dopiero w grudniu zacznie się piekło. Po 10 minutach przygotowywania całego osprzętu rowerowego lepię się od potu. T-shirt przykleja się do ciała. Ciężko naciskam pedały. Po 20 minutach robię pierwszą przerwę. Wypijam litr wody jednym haustem. Przyczepka z wodą buja się na obie strony. Wiozę w czterech workach z cordury po 10 l wody. Pierwszego dnia zrobiłem 90 km, liczyłem na więcej, ale nie dało się. Zatrzymuję się w lesie, 30 km przed Adelaide River, gdzie mieszka około 190 osób. Jestem skonany, upał w połączeniu z dużą wilgotnością jest naprawdę zabójczy. Welcome to Western Australia Australia Zachodnia ciągnie się pomiędzy dzikim buszem. Busz to ziemia nieucywilizowana, lecz jeszcze nie pustynia. Kraj myśliwych i poszukiwaczy złota. Docieram do Kununurry, na liczniku 910 km pokonanej trasy, mam problem z drętwiejącą dłonią – nie mogę utrzymać długopisu. Droga całkiem dobra, asfalt. Najgorzej jest około godz. 12-14, kiedy słońce pali najmocniej. Trasa jest dość jednostajna, czerwona i wysuszona. Czasem tę monotonię przerwie przebiegająca dzika zwierzyna, której tu nie brakuje – kangury, psy dingo. Dzisiaj jeden taki osobnik wył nieopodal mojego namiotu, na szczęście wkrótce zniknął w buszu. Niegroźne to zwierzę, wygląda trochę jak lis. Na drodze co 20 km można zobaczyć rozjechanego kangura, ofiarę pędzących road trains. Dwukrotnie pokonuję dystans 110 km. W tych warunkach to sukces. Droga do Kununurry to również przejazd przez majestatyczny Gregory National Park, to tutaj kręcono ujęcia do filmu „Australia”. Filmu o wielkich przestrzeniach tego kraju. Może nie tak ujmujących i dziewiczych jak północna Kanada, ale na pewno równie zadziwiających ogromem. Przed wjazdem do Australii Zachodniej muszę częściowo pozbyć się żywności – konkretnie owoców i warzyw. Australia ma bardzo rygorystyczne, wręcz dziwaczne przepisy związane z żywnością, nawet wewnętrzne. Na granicy pytają mnie, czy coś wiozę, odpowiadam, że tylko żywność liofilizowaną; sprawdzili i pędzę dalej. Faktycznie miałem tylko tę żywność – australijską zresztą, która jest nieporównywalnie gorsza od polskiej z Lyofood. Ta polska przypomina domowe dania. Cały czas wszyscy przypatrują się mojemu wehikułowi, zwłaszcza Aborygeni dziwią się, że Mercedes-Benz ma takie rowery. Tłumaczę, że to tylko naklejka jednego ze sponsorów wyprawy, ale oni nie przyjmują tego do wiadomości. Koło Halls Creek rozpoczyna się legendarny szlak Canning Stock Route. To jeden z najtrudniejszych samochodowych szlaków na świecie, łamią się tam półosie. Trasa do Kununurry to trasa do Timber Creek, bardzo pagórkowata. W przyczepce wiozę dodatkowo worek z żywnością, dziennie piję około 6 l płynu. Co drugi, trzeci dzień na tej drodze, Victoria Highway, można natrafić na kemping, gdzie stoi zbiornik z wodą. Każdy jadący samochodem może się zatrzymać i napić, uzupełnić kanistry z wodą. Zastanawiam się, jak będzie na Pustyni Gibsona, na razie nie chcę dużo myśleć, ale już wiem, że mój organizm gorzej znosi upał niż mróz, moim żywiołem jest Północ. Najważniejsza jest jednak motywacja w ekspedycji. Zakładam mp3, słucham utworów Dżemu i lecę z tą przygodą. Myślę o życiu. W dniu urodzin docieram do Port Hedland. Ciężki to czas dla mnie, bo spędzony samotnie, z dala od żony i rodziny, która jest dla mnie bardzo ważna. To trudne chwile, trudne doświadczenie dla człowieka w drodze, bo z jednej strony jest myślami tam, a z drugiej tu i walczy z demonami własnych wyobrażeń. 7 km pociągu Droga do Port Hedland to 590 km

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2010, 46/2010

Kategorie: Reportaż