Czekanie na miłość

Czekanie na miłość

Od dłuższego czasu włóczył się to tu, to tam. Wiedział już na pewno, że każdy musi mieć swoje miejsce na ziemi. Z dobrą kobietą. Z domem i tym wszystkim, co daje ciepło

Zobaczył ją jakiś czas temu. Włóczył się bez celu i przyczyny, gdy nieoczekiwanie pojawiła się na rogu uliczki. Małej, krętej, prowadzącej do kilku szeregowców ukrytych za kratami i nowo posadzonymi drzewami. Miał wrażenie, że zna wszystkich mieszkańców Generalskiej. Widział, jak rano wyprowadzają samochody, czasem, czemu bardzo się dziwił, biegają w dresach, robiąc niezgrabne przysiady, wymachy rąk i nóg. Za chwilę pachnący nieswoim ciałem, w wyprasowanych garniturach i kostiumach, pędzili gdzieś do centrum. Wracali o zmierzchu. Światła z okien i unoszące się nad dzielnicą zapachy świadczyły o dobrobycie tej części miasta. Krążył tu stale. Ale jej nie pamiętał. A może dopiero się wprowadziła?
Widział, jak szła. Około czterdziestki, z blond kokiem, w czerwonym kaszmirowym płaszczu, na wysokich obcasach. Na przekór ubraniu niewesoła, nieco przygarbiona, z torebką niedbale przerzuconą przez ramię, ze śmieszną siateczką z koralików na zakupy. Przyglądał się jej z daleka. Rozpoznawał jej uczucia. Odnajdywał je w chodzie, spojrzeniu i zapachu. Człowiek skrzywdzony łatwo staje się łupem.

*

Nie spostrzegła go. Tego dnia była głucha na wszystko, co działo się wokoło. Bywają dni, gdy świat umiera na twoich oczach. Właśnie takie popołudnie miała za sobą. Pełne napięcia, niepokoju i zmęczenia.
Telefon zadzwonił około jedenastej. Jego melodyjką. Ucieszyła się. Rzadko miał czas telefonować w ciągu dnia. Wykradał go pomiędzy naradami, posiedzeniami a żoną.
– Cześć – ton jej głosu stał się melodyjny, wyciszony, z nutką czułości.
– Cześć – zdenerwował się, bo usłyszał w jej głosie nadzieję. Ostatnie uczucie, jakie powinna żywić. Miał za sobą okropną noc. Żona nie rozpaczała, nie groziła, nie płakała. Zwyczajnie, beznamiętnie powiedziała: „Ona albo ja i dzieci. Gdy odejdziesz do niej, to pożegnaj się z myślą, że będziesz widzieć dzieci”. Nie chciała słuchać, co ma do powiedzenia. Dała mu czas do rana. O poranku zrobiła gorącą czarną kawę. Podała kanapkę z twarożkiem. Spojrzała pytająco. Pomyślał, że ma do czynienia z wiedźmą. „Zostaję z tobą”, powiedział po chwili milczenia. Kiwnęła głową i wróciła do sypialni. Został sam ze swoim poczuciem upokorzenia.
– Cześć – powtórzyła Karolina jeszcze raz. Przypomniała, że jest po drugiej stronie telefonu.
– Czy znalazłabyś czas na wspólny obiad?
– Pewnie. O której? – gotowa była biec już teraz. Obiad w ciągu dnia, w restauracji, pośród ludzi. Kiedy ostatni raz tak jedli? Kilka miesięcy temu, w Poznaniu. On był na naradzie. Ona wzięła krótki urlop. Dwa pokoje hotelowe, ale wspólne śniadania, obiady i kolacje.
– To może o drugiej, U Szwejka?
– Będę.
Nie tknęła jedzenia. Siedziała sztywna, smutna, niewidząca. Nie zrobiła żadnego ruchu, aby go zatrzymać. Miała wrażenie, że waży tonę i każdy gest będzie wysiłkiem ponad miarę. Siedziała przykuta do miejsca. Gdyby drgnęła, świat rozpadłby się na kawałki. I tak już umierał na oczach tych wszystkich, którzy tego nie widzieli. Przyszli do restauracji zjeść dobry obiad.
Wyszedł samotny. Właśnie tak to odczuł. Nie sam, a osamotniony.
Długo się zbierała do wyjścia. Bała się, że jeden nieostrożny ruch i upadnie. Kelnerka przyglądała się jej z nikłym zainteresowaniem. „Cholera – pomyślała – dlaczego oni rozstają się zawsze na mojej zmianie? Byleby tylko nie zemdlała. Wystraszy gości”.

*

Właśnie tego dnia, kilka godzin później, zobaczył ją na uliczce po raz pierwszy. Była już czyimś łupem. I miała być po raz kolejny. Już gdzieś, w czasie włóczęgi, spotkał tego złodziejaszka. Zaraz zapyta o drogę, nazwę ulicy, zgrabnie sięgnie do torebki i zniknie. Nie mógł na to pozwolić. Pojawił się zza rogu zdecydowanie, stanowczo, jakby ona należała do niego. Złodziej się wycofał. Ona go nie zauważyła.
Też miał przechlapane w życiu. Od dłuższego czasu włóczył się to tu, to tam. Wiedział już na pewno, że każdy musi mieć swoje miejsce na ziemi. Z dobrą kobietą. Z domem i tym wszystkim, co daje ciepło. Ale ludzie patrzyli na niego bykiem, odwracali się. „Zjeżdżaj stąd!”, krzyczeli w złości albo strachu, bo intruz zawsze burzy spokój. A oni okupili go męczącą pracą, stresem, kiepskim szefem i wysokimi kredytami. Należy się im poczucie bezpieczeństwa, niepamięć o dniach, gdy robili świństwa innym, gdy zatraceni w gromadzeniu zapomnieli, kim kiedyś chcieli być. Zapomnieli, że jedli chleb ze smalcem, mieli jeden garnitur, a pierwsza podróż nad morze była kosmicznym przeżyciem. Znał taki dom. Z niejednego pieca chleb jadł.
Ona pachniała krzywdą i ciepłem, którego potrzebował.
Spostrzegła go kilkanaście dni temu. Przypadkiem odwróciła się. Natychmiast się zatrzymał. Pewnie dlatego zwróciła na niego uwagę. Wyglądał mizernie. Wychudzony, brudny. Tylko oczy wciąż inteligentne, błyszczące, jakby na przekór temu, co go w życiu dopadło i wyrzuciło na ulicę. Łaził za nią stale. Wyczekiwał pod domem, chociaż nie odważył się podejść na tyle blisko, by mogła zagadnąć. Wytrwale podążał, nawet gdy był deszcz, szaruga, że kota wstyd z domu wyrzucić. Stał się jej cieniem. „Nareszcie ktoś kocha mnie jak księżniczkę”, uśmiechnęła się gorzko do swoich myśli.
Jak w dziecinnych zabawach w ciuciubabkę. Oglądała się wokół, ale nikogo już nie było. Zerkała na ulicę przez sklepową szybę i go widziała. Czasem wskakiwała do autobusu, a on – z drugiej strony.

*

– Cześć – dawny kochanek zadzwonił nieoczekiwanie, może po pół roku od odejścia. Zdziwił ją ten telefon. Pochłonęła ją zabawa w oswajanie. Już się nie garbiła. Nie rozpamiętywała. Lekkim krokiem szła uliczką, przystając, nagle się odwracając, zaśmiewając się, gdy nie zdążył równie szybko schować się za rogiem.
– Cześć – odpowiedziała. – Dlaczego dzwonisz?
– Chciałem cię usłyszeć. Ciężko mi… – zawiesił głos.
– Nie sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek zadzwonisz. Zaskoczyłeś mnie. Nie chcę takich telefonów.
– Już mnie nie kochasz? – zapytał tak głupio, naiwnie jak dziecko, któremu matka odebrała lizaka.
Roześmiała się głośno i radośnie.
– Nie. Mam kogoś, kto powoli wchłania moje życie. Jest samym ciepłem.
Odłożyła słuchawkę.
To nie był dobry dzień. Szef wytknął błędy, koleżanka pochwaliła się nowym narzeczonym, przyjaciółka, że wyjeżdża na długi weekend. Ludzie wokół byli bardziej zadowoleni, niż powinni, a w sklepie wszyscy robili zakupy na kolację we dwoje. A może jej się tak zdawało. Takiego dnia można tylko kupić ciuch, bilet na lot do Londynu albo płakać bez końca. Wybrała to ostatnie. Ale robiąc zakupy, przypomniała sobie o nim. Nie wyglądał, że je codziennie. Ani że do syta. A gdyby przed domem pozostawiła dla niego jedzenie? Myśl wydawała się absurdalna, ale nim to zrozumiała, już kupowała dla niego. „Bez sensu”, pomyślała, wlokąc się noga za nogą do domu. On też już był. Nawet nie zauważyła, kiedy pojawił się obok. Badawczo zerknął w oczy.
– Chodź – powiedziała nagle. Łagodnie i zdecydowanie wyciągnęła dłoń.
Nie wahał się. Kobieta była oswojona i pachniała miłością. On miał dość włóczęgi. Z ulgą podszedł i polizał ręce.
– Chodź, piesku, zaczniemy wszystko od nowa – powtórzyła bardziej do siebie niż do niego. – Zaczniemy od nowa.

 

Wydanie: 2007, 39/2007

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy