Dolnośląski Inspektorat Ochrony Zwierząt rocznie ratuje nawet tysiąc istnień Województwo dolnośląskie, 20 km na północ od Wałbrzycha, wieś Pietrzyków. To tutaj znajduje się Dolnośląski Inspektorat Ochrony Zwierząt – organizacja, która od ponad pięciu lat interweniuje w przypadkach najbardziej dotkliwych zaniedbań zwierząt. Rocznie udaje się jej uratować nawet tysiąc istnień. Teren inspektoratu to kilkuhektarowa działka, z drzewami, pastwiskami i łąkami. Na pozór idylla, choć w praktyce trudno tu o spokój. Już na wstępie obskakuje mnie chmara ucieszonych psów. Obwąchują, pragną zabawy, domagają się głaskania. Staram się każdego z osobna obdarzyć uwagą, ale to niełatwe zadanie, bo jest ich tu ponad 60. Bliżej zapoznaje mnie z nimi prezes organizacji Konrad Kuźmiński. – To Kruella – wskazuje białą suczkę przypominającą postać ze „101 dalmatyńczyków”. Odebrana pół roku temu z meliny. Dziś widać, że cieszy się życiem, chociaż cały czas walczy z niedoczynnością tarczycy i zapaleniem skórno-mięśniowym. – Gdy ją odbieraliśmy, miała rozpadające się guzy na ciele, anemię i wiele innych schorzeń. Po jej skórze biegały tony pasożytów. Była skrajnie wychudzona, apatyczna, bez chęci do życia. Wszyscy mówili, że powinniśmy ją uśpić. A my o nią zawalczyliśmy i się udało, teraz jest gruba i kochana. Jest naszą damą. Weterynarze nie dawali szans na przeżycie także Feniksowi. Odebrany od oprawcy – szanowanego we wsi rolnika – nie mógł ustać na łapkach, wpadł pyskiem do kałuży i już nie miał siły go podnieść. Umierał. W męczarniach, brudzie i błocie. Na krótkim łańcuchu, w nędznej imitacji budy, bez wody. Z zaropiałym ciałem. Dopiero po dwóch tygodniach w DIOZ stanął na wychudzonych łapach. Jak tu o nim mówią, odrodził się jak Feniks z popiołów. Dalej poznaję Kajtka – ofiarę pary pijaków oprawców. Mężczyzna odrąbał mu łapkę, a kobieta patrzyła, jak zwierzę przez ponad miesiąc cierpi z powodu krwawiącej i ropiejącej rany, z której wystawała kość. Kajtek przeszedł operację amputacji kikuta. Dziś jest pełen życia, wiecznie domaga się przytulania. W obchodzie po inspektoracie dotrzymuje nam kroku Malucha – niewielkich rozmiarów suczka odebrana z kurnika. Była całkowicie zdziczała, zapchlona, skrajnie wychudzona. Konrad wziął ją do siebie. Dziś Malucha nie opuszcza go ani na moment. Odwiedzamy też Yoko, akitę odebraną dwa dni temu od rodziny lekarzy z Wałbrzycha. Cierpi na chorobę skóry. Codziennie przyjmuje kroplówki i cały arsenał leków. – To choroba autoimmunologiczna. Jej organizm sam się trawi. Gdy ją odbieraliśmy, konała z głodu, a lekarze oprawcy stwierdzili, że pies po prostu nie ma apetytu. Yoko ma anemię i przewlekłe zapalenie pęcherza. Non stop wymieniamy jej koce, bo sika pod siebie. A jej właścicielem był lekarz urolog, który twierdził, że to po prostu starcze nietrzymanie moczu – opowiada Konrad, smarując ciało Yoko specjalnym roztworem, który pomaga w problemach skórnych. Każde zwierzę niesie bagaż tragicznych doświadczeń, a pod opieką DIOZ jest ich obecnie ponad 150. Są tu nie tylko psy, ale też krowy, konie, świnie czy koty. Dzień w Pietrzykowie zaczyna się i kończy zawsze tak samo – karmieniem i rozdaniem leków podopiecznym. Później jest mycie i dezynfekcja misek, wymiana wody i wstępne sprzątanie. Czynności te trwają od godz. 6 do 10 rano. Reszta dnia to ciągłe porządki i dezynfekcja terenu. Chwila wolnego to czas na pielęgnację zwierząt. Szczególnej opieki wymagają te z chorobami skóry, które na okrągło trzeba kąpać i zmieniać im opatrunki. Aż trudno uwierzyć, że na stałe zajmuje się tym tylko sześć osób. Superbohater nr 1 – prezes Konrad Jednym z tych sześciu superbohaterów jest Konrad. Po dziadku, który na własną rękę ratował zwierzęta, odziedziczył empatię. Jako nastolatek działał w różnych prozwierzęcych organizacjach. Odkrył, że funkcjonowanie niektórych pozostawia wiele do życzenia. W tamtym czasie zobaczył ogrom nie tylko cierpienia zwierząt, ale też ludzkiej hipokryzji. Chciał pomagać, ale lepiej, po swojemu. Gdy miał 19 lat i studiował prawo, poznał Krystynę, która od ponad 20 lat zajmowała się ratowaniem zwierząt. Razem założyli DIOZ, a początki wspólnych działań były bardzo trudne. Prezes inspektoratu wspomina: – Wracaliśmy nocą z interwencji, z psami w samochodzie, i stanęliśmy na autostradzie, bo skończyło nam się paliwo. Byliśmy bardzo głodni. Jedliśmy resztki frytek leżących









