Czwarta Rzeczpospolita czy Trzecia „Solidarność”

Czwarta Rzeczpospolita czy Trzecia „Solidarność”

Ryszarda Bugaja recepta na naprawę Polski W niedawnym („Rzeczpospolita” 13 maja br.) artykule Ryszarda Bugaja o sugestywnym tytule „Między Lepperem a IV Rzecząpospolitą” jest sporo tez, z którymi gotów jestem się zgodzić. Wymienię najważniejsze. Bugaj ma rację, gdy polemizuje z łatwymi receptami naprawy państwa w rodzaju „wielkiego ruchu obywatelskiego nieposłuszeństwa” (Marcin Król) czy idei, że sama zmiana ordynacji wyborczej (z proporcjonalnej na większościową) uwolni Sejm od nadmiaru partyjniactwa. Ma też rację, gdy wskazuje, że rozczarowanie wielkiej części społeczeństwa jest wynikiem zarówno poczucia krzywdy, jak i poczucia bezsilności. Ma rację, gdy krytykuje oligarchizację życia politycznego, obojętność czy nawet tolerancję wobec korupcji i inne alarmujące zjawiska, które istniały od dawna, ale ostatnio wychodzą na jaw jakby prawem jakiejś czarnej serii. Ma też sporo racji, gdy krytykuje to, co nazywa liberalną polityką wszystkich kolejnych rządów od 1989 r., choć tu prosiłaby się bardziej precyzyjna odpowiedź na pytanie, jak miałby wyglądać ów „nieliberalny”, realistyczny program alternatywny. To, co w tej sprawie pisze, sprowadza się do postulatu ograniczenia „autonomii rynku” i większej odpowiedzialności państwa za losy „ludzi przegranych”, niejasnego stosunku do wejścia Polski do Unii Europejskiej oraz „surowego, sprawnego (i odpornego na korupcję) systemu wymiaru sprawiedliwości”, a także „otoczenia przez państwo szczególną opieką rodziny” i uznania „szczególnej roli Kościoła” (jak autor zastrzega, nie budzi to jego entuzjazmu). Nie do końca rozumiem, czy poza tą ostatnią sprawą, w której Bugaj dystansuje się od programu „nieliberalnego”, jest to zestaw celów, z którymi byłby solidarny. Zwłaszcza nie jest jasne, czy „antyliberalny” program, za którym się opowiada, oznaczałby rewizję stanowiska wobec Unii Europejskiej w kierunku „eurosceptycznym”. Jeśli jednak autor nie odrzuca członkostwa Polski w UE, musi brać pod uwagę, że takie ograniczenia polityki ekonomicznej jak ramy, w których muszą zmieścić się inflacja, deficyt budżetowy i dług publiczny, w znacznej mierze będą hamować swobodę ruchu każdej ekipy chcącej ten alternatywny („nieliberalny”) program realizować. Nie znaczy to jednak, że pewne istotne zmiany w polityce gospodarczej nie są możliwe i pożądane. Myślę, że Bugaj ma rację, gdy przestrzega, że brak takiego alternatywnego programu musi działać na rzecz radykałów, których symbolem jest polityk wymieniony w tytule omawianego artykułu. Bugaj jednak zawsze był lepszym ekonomistą niż politykiem. O ile jego krytykę polityki gospodarczej kolejnych rządów (także tego, w którym miałem zaszczyt zasiadać) czytam najczęściej z zainteresowaniem i pewnym stopniem aprobaty, o tyle polityczne wnioski autora wydają mi się przejawem jego uporu w powtarzaniu tej samej idei, która już parę razy się nie sprawdziła. Jest to idea walki z SLD w imię haseł swoiście rozumianej lewicowości. Bugaj uważa, że konieczna jest w Polsce „zasadnicza przebudowa sceny politycznej” przez poważne wzmocnienie „skrzydła nieliberalnego i zarazem niepopulistycznego”. Ponieważ już wcześniej zaliczył SLD do nurtu „liberalnego”, to nowe skrzydło miałoby powstać gdzieś między Samoobroną a SLD i Unią Pracy. Kto miałby je tworzyć? Bugaj wyznaje, że niegdyś liczył na PSL (z listy tej partii kandydował do Sejmu w 2001 r.), ale się rozczarował. Nie liczy też na „Solidarność”, bo ta została skompromitowana przez Mariana Krzaklewskiego. Ku pewnemu mojemu zaskoczeniu pisze tak: „Właściwie tylko PiS prezentuje dość często stanowisko, które można interpretować jako bliskie nieliberalnej tradycji pierwszej „Solidarności”. Jednak dotychczas partia ta nie zarysowała względnie konkretnego programu”. A gdyby zarysowała? Czy wówczas lewicowiec Ryszard Bugaj gotów byłby połączyć siły z tymi „nieliberałami”? Niezbyt chce mi się wierzyć w taką przebudowę sceny politycznej, choćby dlatego że dla prawicowych działaczy – niegdyś z ZChN czy z Porozumienia Centrum, a obecnie z PiS – Ryszard Bugaj pozostanie zawsze nie do zaakceptowania. Byłoby to więc uczucie bez wzajemności. Pozostaje stworzenie nowej siły. Jej szansę Bugaj wiąże „z powrotem do publicznej aktywności potencjalnie licznej grupy tych, którzy w przeszłości bezinteresownie angażowali się w ruch „Solidarności”, a wkrótce po ustanowieniu „naszego rządu” odeszli zniechęceni (nieraz skrzywdzeni) w sferę prywatności”. Tak więc szansą naprawy państwa miałaby być nie Czwarta Rzeczypospolita, lecz Trzecia „Solidarność”. Czy istnieje realna szansa na to, że ten pomysł nie skończy tak jak wcześniejsze inicjatywy polityczne Ryszarda Bugaja? On sam nie tai, że szansa jest niewielka, ale uważa potrzebę za ogromną. Z przyczyn nie do końca oczywistych

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 22/2003

Kategorie: Opinie