Czy Kościół podlega prawom rynku?

Czy Kościół podlega prawom rynku?

Sekularyzacja na pewno nie zatrzyma się na granicy Polski

Rozmowa z ks. prof. Januszem Mariańskim

– Niektórzy liberalni socjologowie amerykańscy twierdzą, że to nie religia ma zbawić świat zdominowany przez bezwzględny, zglobalizowany rynek, lecz że to w pewnym sensie rynek „zbawi” religię. Mam na myśli tych, którzy utrzymują, że im większa „oferta” religijna, im większy wybór na „rynku religijnym”, tym mniejsze niebezpieczeństwo sekularyzacji.
– W Ameryce, jeśli komuś przestał się podobać jego Kościół, przechodzi do innego. Mówi wtedy, że „zmienił swe preferencje”, np. z Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego na Zielonoświątkowców, albo że teraz „preferuje Kościół katolicki”. Stało się to podstawą do powstania rodzimej, amerykańskiej teorii socjologicznej, głoszącej, że tam, gdzie „rynek religijny” oferuje więcej możliwości, religia ma większe szanse przetrwania i rozwoju. Owa amerykańska teoria rynkowa religii mówi, że Kościół musi produkować takie „towary”, które są dla ludzi atrakcyjne. Inaczej poniesie klęskę.
– Ten model pojawia się również na gruncie europejskim.
– Synkretyczna religijność postmodernizmu już jest w Europie dostrzegalna. Oczywiście, Kościół nie może być sprowadzony do przedsiębiorstwa produkującego bezużyteczne „towary”, których nikt nie chce kupić, a które Kościół miałby niezmiennie oferować swym potencjalnym klientom. Jeśli religia nie będzie w oczach współczesnych ludzi „atrakcyjnym towarem”, ich więź z nią będzie słabła. Ameryka jest teraz klasycznym przykładem tego, że modernizacja społeczna nie musi pociągać za sobą niereligijności. W stanie Luizjana, gdzie działa co najmniej kilkanaście Kościołów chrześcijańskich, zdarza się, że całe klasy licealne spontanicznie składają śluby czystości.
– W dyskusji toczącej się ostatnio na łamach katolickiego miesięcznika „Więź” o tym, czy Polsce zagraża „katastrofa sekularyzacji” z chwilą wejścia do Unii Europejskiej, ksiądz profesor powiedział, że tendencja ta prowadzi od „miasta bez Boga” do „miasta wielu bóstw”.
– Ja w ogóle nie wiem, czy omawiane przez nas zjawisko jest korzystne dla jakiejkolwiek religii. Nie podzielam teorii rynkowej, według której, im więcej religijnego rynku, tym lepiej. Wybór jest większy, to prawda, ale czy to musi być jedyna droga do uratowania religii przed unicestwieniem lub jej zanikiem? Są przecież i inne sposoby, nie tylko sam rynek. Nie może Kościół produkować bezużytecznych towarów, ale też nie jest firmą, która wytwarza dobra na miarę zainteresowań swoich klientów. Gdyby miał kształtować swą doktrynę, swe kryteria, licząc się przede wszystkim z życzeniami klientów, prowadziłoby to niechybnie do absurdów. Czyż mielibyśmy odbywać głosowania, aby ustalić, czy jakiś dogmat, jakąś normę moralną nadal uznawać za obowiązującą, czy nie. To druga krańcowość, równie nie do przyjęcia jak postulat, aby trwać w bezruchu.
– Teoria rynkowa religii interpretuje jednak pewne zachowania. Na przykład to, że wielu wierzących w Kościele katolickim de facto wybiera dla siebie „z istniejącej oferty” tylko niektóre elementy doktryny, innych zaś może nie odrzuca, ale też nie bierze serio.
– Mogą występować poglądy, że jakiś element doktryny Kościoła jest „nie na te czasy”: Na przykład zakaz zawierania nowych związków w Kościele przez rozwiedzionych. Albo niedopuszczanie rozwiedzionych, którzy powtórnie wstąpili w związki małżeńskie, do udziału w sakramentach. Albo też podtrzymywanie niektórych norm moralnych, których ścisłe przestrzeganie bywa bardzo trudne dla przeciętnego wiernego, wymaga wysokiej świadomości i zaangażowania religijnego.
– Jak zakaz stosowania sztucznych środków antykoncepcyjnych?
– W przekonaniu części wierzących, oczywiście tak. Podobnie jak wielkie dyskusje i list Episkopatu Polski o zakazie handlu w niedzielę.
– Jaka będzie ewolucja postawy Kościoła w podobnych kwestiach, które nie są kwestiami doktrynalnymi?
– Pewne elementy ewolucji w Kościele da się przecież zauważyć przez 2000 lat. Można sobie wyobrazić jakieś zmiany, jednak nie w sensie zaprzeczenia dogmatu, lecz w sensie znalezienia nowej interpretacji. W Kościele obecne są przewidywania, że jego nauka o środkach antykoncepcyjnych w przyszłości ulegnie zmianie. Nie w tym sensie, że to, co głosi Jan Paweł II – naturalne metody regulacji poczęć bądź cała doktryna o małżeństwie – zostanie odłożone. Nie, pozostanie to jako pewien wzniosły ideał małżeństwa, do którego nie wszyscy dorastają albo do którego – myślę konkretnie o regulacji poczęć – nie są nawet w stanie dorosnąć. Mogę sobie wyobrazić, że w jakiejś perspektywie doktryna ta nie będzie egzekwowana na zasadzie wyłączności. Że będą brane pod uwagę drogi bardziej doskonałe i mniej doskonałe w sensie etycznym.
– Wszystko to musi wywrzeć wpływ na zmianę stylu uprawiania duszpasterstwa?

-W pluralizującej się Polsce, w warunkach pełzającej sekularyzacji, jak ja tak to nazywam, Kościół rzeczywiście musi poszukiwać swojego miejsca, ale nie chodzi ani o bezkrytyczne powracanie do przeszłości, do dawnego stylu kościelnego z przed wojny, ani o czysto powierzchowne, bezkrytyczne dostosowanie się do nowej kultury. Trzeba znaleźć drogę pośrednią, drogę odczytywania znaków czasu, wyjścia na spotkanie z nowa rzeczywistością, aby skutecznie głosić Ewangelię.
-W Kościele, który po 1989 r zmuszony jest uczyć się demokracji razem z całym narodem, trwają dyskusje i spory na temat potrzeby odejścia od polskiego klerykalizmu i przyjęcia bardziej otwartego, powiedziałbym „demokratycznego” stylu pracy duszpasterskiej.
-My, socjologowie nazywamy to niekiedy przejściem od duszpasterzowania i działania w parafii według stylu urzędowo-nakazowego do duszpasterstwa zdobywczo-poszukującego, od duszpasterstwa nastawionego na świadczenie posług tym, którzy o to proszą, do duszpasterstwa ukierunkowanego na ewangelizację, tworzenie dynamicznych wspólnot. Niezbędna jest w Polsce rewolucja partycypacji w stosunkach wewnątrzkościelnych
i wewnątrz-parafialnych. Usuwanie blokad. Mowa tu w istocie o odejściu od przeakcentowanego modelu Kościoła instytucjonalnego w kierunku modelu wspólnotowego. Zakłada to jednak, że komunikowanie społeczne w Kościele będzie się odbywało nie tylko z góry na dół, lecz również z dołu do góry.
– Czy Kościół nie obawia się niebezpieczeństw i zagrożeń związanych z logiką przekazywania władzy w dół?
– Te zagrożenia w jakimś sensie dały o sobie znać w Kościele austriackim, gdzie te żądania, w moim przekonaniu, szły zbyt daleko, gdy ruch „My jesteśmy Kościołem” wysunął np. postulaty udziału świeckich w nominacji biskupów i wyświęcania kobiet na kapłanów.
Wprowadzenie bardziej elastycznych struktur decyzyjnych w Kościele, większe uczestnictwo wiernych w życiu Kościoła i świadczenie takich usług religijnych na wysokim poziomie od strony ludzkiej, to wszystko nie musi oznaczać przyjęcia rozwiązań opartych na mechanizmach rynkowych. Zmiany w kierunku Kościoła dialogującego dokonują się w Polsce zbyt wolno. Potrzebne jest wychowaniem księży do zmian. Natomiast zwyczaj odbywania przez proboszcza lub wikarego wstępnej rozmowy z parafianinem za pomocą domofonu, po czym wpuszcza się petenta do kancelarii, albo się go nie wpuszcza, to raczej źle pojęta nowoczesność.
– Panuje przekonanie, że Kościół ma zbyt wiele władzy w społeczeństwie. Według sondaży, tego zdania są blisko dwie trzecie Polaków.
– Być może, zaskoczę pana: sondaże potwierdzają istnienie takiego poglądu niezależnie od tego, czy u władzy jest prawica, czy lewica, AWS czy SLD. Niezależnie od tych poglądów, można oczywiście wskazywać na różne przejawy „występowania z pozycji siły”, zwłaszcza na poziomie parafialnym. Mam na myśli np. imienne piętnowanie poszczególnych parafian za niewystarczający udział w praktykach religijnych bądź zbyt małą ofiarność. Napięcia powstają też niekiedy na tle zbyt rygorystycznego przestrzegania przez niektórych księży przepisów kościelnych, np. przy załatwianiu formalności związanych z chrztem, gdy np. ksiądz uzna, że rodzice dziecka nie gwarantują wychowania religijnego, bądź nie mają ślubu kościelnego.
– Ton duchowieństwa w dialogu z wiernymi znacznie się zmienił w ciągu minionej dekady, ale niektóre media katolickie, podobnie jak niektórzy duchowni zdają się nadal wykluczać część społeczeństwa jako potencjalnych uczestników dialogu.
– Typ duszpasterstwa dominujący w Polsce określiłbym jako nawracanie nawróconych. Duchowni koncentrują się na obsługiwaniu tych, którzy do kościoła przychodzą, ponieważ przychodzi ich jeszcze wielu. Do tych środowisk, które potrzebują nawrócenia, Kościół prawie nie dociera, a ich liczebność , w miarę kształtowania się ładu pluralistycznego, będzie prawdopodobnie wzrastać. Nie wiem także, czy duchowni są przygotowani do dialogu z ludźmi myślącymi krytycznie o Kościele, a także z ludźmi prezentującymi selektywną religijność.
-W swej najnowszej książce „Kryzys moralny, czy transformacja wartości” (Towarzystwo Naukowe KUL, Lublin 2001) ksiądz profesor cytuje Adama Michnika: „Polsce nie zagraża dzisiaj przymusowa ateizacja. Polsce zagraża bez wątpienia postnowoczesny nihilizm, kryzys życia i myślenia według wartości, triumf wulgarności i pustki duchowej”. A więc jednak kryzys wartości jest tym największym zagrożeniem?
– Obecny ateizm nie jest ateizmem wojującym i przyznaje się do niego zaledwie parę procent ankietowanych. Ale Kościołowi przychodzi działać w warunkach takiego etapu rozwoju demokracji, na którym zawodowa polityka jest traktowana jako niemal z natury skażona moralnie, a udział w działalności politycznej jest okazją do pomnażania dóbr osobistych. Kolejne rządy i politycy są oskarżani o korupcję. Funkcjonujące kwalifikacje moralne nie sprzyjają wyraźnemu rozgraniczeniu interesu prywatnego i publicznego. Prawdopodobnie pogłębia się różnica między- odczuciami zwykłych obywateli, a odczuciami elit politycznych, na co Kościół powinien być szczególnie wyczulony.
– Następuje też kryzys i przewartościowanie uznanych autorytetów.
– Na pytanie kogo chciałbyś w życiu naśladować, kto dla ciebie jest autorytetem, , kimś ważnym, prawie połowa młodzieży uczącej się w szkołach średnich odpowiada, że takich autorytetów w ogóle nie ma. To jest może bardziej groźne niż to, czy będzie mieć takich czy innych idoli. Jest znakiem czasu podobnie jak fakt, że więcej młodych Polaków stawia na pierwszym miejscu jako cel życiowy zrobienie kariery, niż poosiadanie rodziny.
Do pewnego stopnia takim wzorcem osobowym pozostaje Jan Paweł II, jako osoba wymieniana najczęściej na pierwszym miejscu. Jednak dystans miedzy papieżem, jako autorytetem, a osobami, które są wymieniane na drugim lub trzecim miejscu, zmniejszył się. Na przykład na drugim miejscu jest tam wymieniany Jerzy Owsiak. Dystans pomiędzy papieżem a Jerzym Owsiakiem, czy Kasią Kowalską nie jest duży. To jest taka zmiana charakterystyczna dla lat 90., jeśli chodzi o autorytety młodzieżowe. Papież jest jednak jakby oceniany selektywnie. Akceptuje się go za pewne wartości, które są jednocześnie wartościami oceniającego. Na przykład papież jest ich bohaterem, ponieważ jest otwarty na innego człowieka, na inne religie i kultury, a jednocześnie nie przyjmują jego nauczania w sprawie małżeństwa. Podziwiają go , ale go nie słuchają.
– Jan Paweł II dokonał rekordowej w dziejach Kościoła liczby beatyfikacji i kanonizacji. Ale jednocześnie na pewno nie można mówić o jakimś renesansie kultu świętych. Czy na przykład Św. Franciszek z Asyżu miałby dziś szanse jako idol młodzieży?
-W naszych ankietach rzeczywiście Św. Franciszek pojawia się rzadko jako wzór osobowy ubóstwa i skromności. Raczej wymieniają go ekolodzy. Już częściej, jako wzorzec osobowy miłości bliźniego, pojawia się Matka Teresa z Kalkuty.
– A Św. Jerzy na spienionym koniu, jako symbol walki ze złem?
– Chyba nigdy.
– Niektórzy socjologowie zapowiadają koniec „świata wartości”, podczas gdy jednocześnie w zachowaniach całych grup społecznych obserwujemy wzmożony „głód moralności”. Ludzie w poczuciu, że stali się ofiarami nieuczciwości lub „niesprawiedliwych mechanizmów”, oczekują wstawiennictwa i solidarności ze strony autorytetów moralnych, które niekoniecznie musza być związane z Kościołem.
– Jako socjolog obserwuję zjawiska masowe, w których wyzwalają się prospołeczne orientacje ludzi i ukazuje jak wielkie są jeszcze pokłady prospołecznych (w języku Kościoła powiedzielibyśmy: inspirowanych miłością bliźniego) postaw w narodzie, który jest oskarżany o egoizm. To nie tylko reakcja na inicjatywę Owsiaka. A pomoc dla powodzian, dla naszych misjonarzy w krajach Trzeciego Świata? A masowe protesty przeciwko różnym patologiom społecznym?
To wszystko jest przejawem uznawania pewnych wartości, i to niekoniecznie o indpiracji religijnej. Skłaniałbym się jednak do poglądu, że na obecnym etapie bardziej mamy do czynienia z kryzysem wartości moralnych, niż z ich rekonstrukcją. Ale obydwa te procesy przebiegają jak gdyby jednocześnie.
– Czy wraz z wejściem do Unii Europejskiej zwiększy się niebezpieczeństwo sekularyzacji Polski?
– Mimo zmian w polskiej religijności w latach 90. chrześcijańska świadomość wciąż jest, wciąż zachowuje mocną obecność w naszym kraju. Jest ona jednak pełna niekonsekwencji, wybiórcza i selektywna, aż do granic heterodoksji. Osobiście wierzę, że Polska pozostanie „szczególnym przypadkiem” w zjednoczonej Europie, z wyraźną pozycją religii i Kościoła, także w życiu publicznym.
– A więc Polska jest mimo wszystko niezbyt podatna na sekularyzację?
-Sekularyzacja na pewno na granicy Polski się nie zatrzyma. Zresztą już dokonuje się w naszym kraju, choć znacznie wolniej niż na Zachodzie. Nie jest jednak ona zjawiskiem nieodwracalnym, ponieważ zjawiska społeczno-kulturalne nie maja charakteru deterministycznego. Sekularyzacja nie musi być raz na zawsze towarzyszem Europejczyka. Teoretycznie, możliwy jest renesans religijności jako reakcja na klęski, na różnego rodzaju zagrożenia o charakterze globalnym, łącznie z negatywnymi następstwami procesu globalizacji.
Dziś, socjologowie religii od Moskwy po Waszyngton nie już tak pewni, jak dawniej, „śmierci” czy „zmierzchu” religii i Kościołów. Społeczeństwo obywatelskie sprzyja dyskursom nad wartościami. Także Kościoły mają szanse angażować się w życie społeczeństwa obywatelskiego jako równoprawni partnerzy obok wielu innych protagonistów życia społecznego, zachowując swój specyficzny, etyczny punkt widzenia.
– Ale Kościół społeczeństwa obywatelskiego nie będzie tym samym Kościołem, co dziś?
– Społeczny model Kościoła musi być także pluralistyczny i zróżnicowany, wielopostaciowy i tolerancyjny, pozwalający na rozwój różnych nurtów społecznych. Niemcy nazywają go Gastkirche. Gościnny Kościół.

 

Wydanie: 12/2002, 2002

Kategorie: Kościół

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy