Czy Marzec 1968 r. był nieuchronny?

Czy Marzec 1968 r. był nieuchronny?

Pamięć o hańbie antysemickiej nagonki w 1968 r. jest niezbędna w zmaganiach z upiorami polskiej ksenofobii. Równocześnie jednak Marzec 1968 r. jest tematem w specyficzny sposób wykorzystywanym w prawicowej publicystyce. Oto bowiem, ze względu na Marzec, polskiej lewicy, z jej chwalebną tradycją walki przeciwko antysemityzmowi, mimo że KPP i PPS były przed wojną jedynymi partiami polskimi akceptującymi Żydów w charakterze równoprawnych członków, też można przypisać hańbę antysemickiej propagandy. Fakt ten bywa wykorzystywany do umniejszania zasadniczej odpowiedzialności obozu narodowo-klerykalnego za zdecydowaną większość wystąpień antysemickich w polskiej historii. Co więcej, istnieje tendencja do tworzenia dla wydarzeń marcowych głębokiego tła, zgodnie z którym antysemicka kampania 1968 r. miała być zakorzeniona już w wydarzeniach z pierwszych lat po okupacji hitlerowskiej i w okresie października 1956 r.
Ta tendencja obecna jest nawet w prawicowej publicystyce historycznej z „wyższej półki”. Przykładowo Jan Tomasz Gross w amerykańskim wydaniu książki „Strach” pisał o Władysławie Gomułce jako sprawcy tego, że Polska stała się „Judenrein” (w języku politycznym hitlerowców: „uwolniona od Żydów”): „Pod kierownictwem tego samego człowieka, który był oskarżony o prawicowe odchylenie w 1948 r. i powrócił do władzy w 1956 r. jako patriotyczny komunista, to, co zaczęło się jako dumnie reklamowana narodowa droga do socjalizmu, zakończyło się dwadzieścia lat później, w 1968 r. toute proportion gardée, jako wariant po prostu zwyczajnego Narodowego Socjalizmu”.
Czy więc rzeczywiście partia komunistyczna sięgająca po władzę w Polsce w 1944 r. zaakceptowała retorykę narodową do tego stopnia, że czystka narodowościowa w jej szeregach wisiała nad nią niczym miecz Damoklesa, czy też haniebna kampania antysemicka 1968 r., była „jedynie” efektem kilkuletniej ofensywy frakcji partyzantów przeciwko partyjnym liberałom, rewizjonistom i częściowo grupie Gomułki? Rozstrzygnięcie tej kwestii jest niewątpliwie istotne dla oceny PRL w kontekście jej polityki wobec mniejszości narodowych.

Przeciwko „nihilizmowi narodowemu”

Gomułka był postacią niepopularną wśród żydowskich komunistów w PPR. Jeden z przywódców żydowskiej sekcji etnicznej w PPR (tzw. Frakcji PPR), Grzegorz Smolar, zarzucał mu m.in. opór wobec repatriacji polskich Żydów z ZSRR w 1945 r., umniejszanie znaczenia walk w getcie warszawskim, podkreślanie monolityczności etnicznej Polski Ludowej. Równocześnie jednak według Smolara, to właśnie Zofia Gomułkowa (za zgodą Władysława Gomułki) nadawała działaczom pochodzenia żydowskiego polskie nazwiska, by mogli oni objąć wysokie stanowiska, „nie rażąc swoim pochodzeniem”. Hersz Smolar, który przyjechał z ZSRR do Polski latem 1946 r., tak opisał w swoich wspomnieniach procedurę zmiany nazwisk towarzyszom pochodzenia żydowskiego:
„Zalman (Zygmunt) Kratko przedstawił mnie Zofii, tak po domowemu nazywano żonę Gomułki, która pracowała wtedy w wydziale kadr [KC]. Wówczas już wiedziałem o swoistym procederze chrztu [hebr. szmad], który odbywał się właśnie w tym wydziale przy pomocy Zofii. Dotyczył on żydowskich działaczy komunistycznych, o których się martwiono. Na wszelki wypadek zmieniano im imiona i nazwiska na brzmiące po polsku, czyniąc z nich czystych rasowo Polaków. Prawdopodobnie z żydowskiego środowiska pochodziło żartobliwe określenie takich działaczy mianem POP, skrót od słów pełniący obowiązki Polaka. Wówczas także kursowało trafne powiedzonko, które charakteryzowało kryterium, jakim się posługiwała Zofia przy wyznaczaniu żydowskiemu komuniście pracy. Zwykle mówiła ona, patrząc na towarzysza: Twarz jak twarz (to znaczy człowiek może jeszcze uchodzić za Aryjczyka), ale nazwisko…. O niej samej ukuto odwrotne powiedzenie: Nazwisko i imię, jak nazwisko i imię (żona Gomułki), ale twarz – niech ją Pan Jezus weźmie w opiekę – Zofia była niskiego wzrostu, okrągła, o typowo semickiej twarzy”.
Odsunięty na skutek presji Stalina, latem 1948 r. od władzy Gomułka postanowił zagrać w grudniu 1948 r. antysemicką kartą przeciwko swoim przeciwnikom. Prawdopodobnie liczył na pamięć Stalina odnośnie do rozprawy z jego oponentami pochodzenia żydowskiego: Lwem Trockim, Lwem Kamieniewem, Grigorijem Zinowiewem. W liście do Stalina pisał więc:
„Wszystkim członkom Biura Politycznego znane jest moje stanowisko w sprawie polityki personalnej Partii w odniesieniu do towarzyszy żydowskich. Dawałem bowiem temu wyraz niejednokrotnie na posiedzeniach Biura i w rozmowach indywidualnych z członkami Biura. Obsada personalna górnych ogniw aparatu państwowego i partyjnego rozpatrywana pod kątem narodowościowym stwarza według mojego zdania poważną zaporę utrudniającą rozszerzenie naszej bazy szczególnie wśród inteligencji oraz na wsi, a także w pewnym stopniu w klasie robotniczej.
Można wprawdzie i mnie czynić odpowiedzialnym za wysoki odsetek elementu żydowskiego w kierowniczym aparacie państwowym i partyjnym, lecz główna wina za wytworzony stan rzeczy spada przede wszystkim na towarzyszy żydowskich. (…)
Na podstawie wielu szeregu spostrzeżeń mogę stwierdzić z całą odpowiedzialnością, że część towarzyszy żydowskich nie czuje się związana z narodem polskim, a więc i z polską klasą robotniczą żadnymi nićmi, względnie zajmuje stanowisko, które można by określić mianem nihilizmu narodowego. Postawy takiej nie bierze się jednak zupełnie pod uwagę przy doborze kandydatów na różne wysokie stanowiska”.
Zachowanie Gomułki w grudniu 1948 r. nie wydaje się jednak oddawać żadnej trwałej postawy, a raczej należałoby je interpretować jako cyniczną grę zdesperowanego odsuniętego biurokraty, gotowego sięgnąć po każdy oręż przeciwko swoim przeciwnikom, również po argumenty rasistowskie. Wspomniany list nie zmienił w najmniejszym stopniu dalszego pozostawania przez Gomułkę w niełasce u Stalina ani też, co znacznie ważniejsze, nie wpłynął na sytuację polskich Żydów – zarówno społeczności żydowskiej, jak też Polaków pochodzenia żydowskiego obecnych w aparacie państwowo-politycznym Polski Ludowej.
Sytuacja mniejszości żydowskiej w Polsce w latach 50. szczęśliwie różniła się zasadniczo od sytuacji Żydów w innych krajach bloku. Po pierwsze, nie doszło w Polsce do żadnych represji wobec kultury żydowskiej, co stanowi radykalną różnicę w stosunku do ZSRR. Polska była w latach 50. jednym z najważniejszych centrów wydawniczych książki żydowskiej (tzn. w języku jidysz) na świecie. Po drugie, nie doszło w Polsce do czystek w aparacie partii komunistycznej pod hasłem walki z syjonizmem (vide: proces Slanskiego w Czechosłowacji). Dodatkowo należy zauważyć, że od 1950 r. mniejszość żydowska dysponowała możliwościami pracy kulturalnej w ramach Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów w Polsce, natomiast stowarzyszenia społeczno-kulturalne innych mniejszości w Polsce (Białorusinów, Ukraińców, Niemców) mogły powstać dopiero w roku 1956.

Przeciwko „narodowej regulacji kadr”

Proces destalinizacji w Polsce w 1956 r. został zdecydowanie poparty przez większość Polaków pochodzenia żydowskiego we władzach PZPR, gdzie kojarzono ich z tzw. frakcją puławską, jak też przez kierownictwo Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów w Polsce (TSKŻ). To ostatnie upatrywało główne niebezpieczeństwo dla równouprawnienia Żydów jako polskich obywateli ze strony natolińczyków jako zwolenników tzw. narodowościowej regulacji kadr (czyli antysemickich czystek w centralnym aparacie).
Zarząd Główny TSKŻ skierował specjalne posłanie do VIII Plenum KC PZPR, które w październiku 1956 r. przywróciło do władzy Władysława Gomułkę. W posłaniu tym wspomina się, że „ostatnio pewne elementy, które uparcie bronią znienawidzonych przez cały polski naród antydemokratycznych pozostałości z okresu kultu jednostki – wykorzystują w tym celu endecko-sanacyjną metodę obciążania winą za trudności obecne w naszym kraju Żydów”. W tym kontekście wymienione zostało nazwisko natolińczyka Hilarego Chełchowskiego, członka Rady Państwa i przewodniczącego Wojewódzkiej Rady Narodowej we Wrocławiu, który wypowiedział się przeciwko stosowaniu przepisów karnych wobec sprawców antysemickich incydentów. Dokument wspominał również o licznych protestach polskich środowisk przeciwko idei „regulacji narodowościowej kadr”.
Ustosunkowując się do antysemickich incydentów, jakie towarzyszyły niestety liberalizacji w 1956 r., VIII Plenum KC PZPR potępiło w swojej uchwale przejawy rasizmu oraz odrzuciło ideę „narodowej regulacji kadr”: „Partia potępia poglądy i metody wprowadzające do szeregów partyjnych sztuczne linie podziału według pochodzenia narodowościowego i objawy dyskryminacji jakichkolwiek obcych grup ludności ze względu na ich pochodzenie, które sprzyjają rozbudzeniu antysemityzmu i wszelkich obcych ideologii partii tendencji nacjonalistycznych demoralizujących kadry partyjne. W polityce kadrowej partii należy kierować się względami pryncypialnymi, jak kwalifikacje polityczne i zawodowe towarzyszy, ich poglądy, dojrzałość ideologiczna i oblicze moralne, ich więź z masami i ofiarność w walce o sprawę klasy robotniczej, o sprawę ludu pracującego”.
Warto równocześnie odnotować, że w kwestii fali rasistowskiej propagandy i incydentów zachował milczenie Kościół katolicki (podobnie zresztą zachował się w 1968 r.). Konformistycznie i tendencyjnie postrzegał on kwestię antysemityzmu w 1956 r. głównie jako element rozgrywek w centralnym aparacie władzy i nie widział powodów do potępiania tego zjawiska. Zagrożenie, jakie stanowiły szerzące się postawy i incydenty antysemickie, eksponował w rozmowie z prymasem Wyszyńskim (mającej miejsce 14 stycznia 1957 r.) premier Józef Cyrankiewicz. Reakcja kard. Wyszyńskiego miała być nieprzychylna. Zdaniem biografa prymasa Andrzeja Micewskiego, „ponieważ było to zjawisko wyłącznie wewnątrzpartyjne, związane z walkami frakcyjnymi, ksiądz Prymas podkreślił, że akcja prasowa wokół tego problemu szkodzi opinii Polski na Zachodzie”.
Zjawisko antysemityzmu zostało natomiast w bardzo zdecydowany i obszerny sposób napiętnowane w exposé premiera Cyrankiewicza w lutym 1957 r.: „Rząd stać będzie niezłomnie na stanowisku strzeżenia równych praw i równych obowiązków dla wszystkich obywateli, niezależnie od ich pochodzenia, narodowości lub wyznania, i walczyć będzie stanowczo z wszelkiego rodzaju szowinistycznymi tendencjami, z antysemityzmem, a także z próbami dyskryminacji i upośledzenia, wymierzonymi przeciwko mniejszościom narodowym zamieszkującym Polskę. (…)
Zasada równych praw i obowiązków bez względu na pochodzenie, narodowość lub wyznanie, będzie przez nas w pełni stosowana. Wszelkie próby dyskryminacji i podważania w tym okresie obowiązujących praw, w stosunku do ludności żydowskiej, której Polska jest od wieków Ojczyzną, spotkają się ze zdecydowanym przeciwdziałaniem ze strony rządu i jego organów”.
W końcu pokłosiem dyskusji na temat antysemityzmu w kierownictwie PZPR był specjalny okólnik Sekretariatu KC PZPR, poświęcony antysemityzmowi. Został on skierowany do struktur terenowych partii w kwietniu 1957 r. Stwierdzono w nim m.in.: „Z całą mocą raz jeszcze podkreślamy internacjonalistyczny charakter naszej partii. Nie ma i nie może mieć w niej miejsca dla ludzi krzewiących poglądy nacjonalistyczne, szowinistyczne i rasistowskie. Nie wolno tolerować w partii ludzi, którzy próbują zatruwać szeregi partyjne jadem nacjonalizmu i antysemityzmu. Szczególne wymagania w tej dziedzinie musimy mieć wobec towarzyszy piastujących odpowiedzialne stanowiska partyjne czy państwowe. Taka obca linii partii postawa podważa zwartość ideologiczną partii, wprowadza zamęt w jej szeregi, stanowi niebezpieczeństwo dla ideowego wychowania kadr partyjnych w duchu internacjonalizmu”. W okólniku uznaje się pełne prawo obywateli należących do mniejszości narodowych do nauki w języku ojczystym, do piastowania funkcji partyjnych i państwowych. W bardzo krytyczny sposób odniesiono się do zaniedbań partii w walce z rasizmem. Dokument napisany jest wyjątkowo pryncypialnym językiem i stanowi niewątpliwie nawiązanie do najlepszych tradycji ruchu komunistycznego w zakresie walki z antysemityzmem.
Co znamienne, wspomniany okólnik nie był z reguły dostrzegany ani przez Krystynę Kersten, ani też przez historyków IPN Pawła Machcewicza i Jerzego Eislera w ich publikacjach na temat antysemityzmu w PRL. Po prostu wystawia on zbyt dobrą opinię PZPR i jako taki nie nadaje się do prostego schematu akcentującego jej rosnącą podatność na retorykę narodową. W sumie nie ulega wątpliwości, że w 1956 r. Gomułka, powracając do władzy, zdecydowanie odciął się od antysemickich akcentów obecnych w retoryce natolińczyków, wysyłając najbardziej zajadłych z nich na polityczną emeryturę (m.in. wspomnianego Chełchowskiego, Franciszka Jóźwiaka, Kazmierza Mijala i Władysława Dworakowskiego). Grupa ta doznała tak głębokiej dezintegracji, że nie ma żadnej istotnej kontynuacji między nią a kolejną frakcją w historii PZPR, która sięgnęła po antysemityzm, czyli tzw. partyzantami. Z kolei włączenie się w marcu 1968 r. przez Gomułkę w kampanię wszczętą przez partyzantów było zdaniem historyka Krzysztofa Lesiakowskiego w dużym stopniu wymuszone celem zachowania władzy, realizowanym poprzez „przechwycenie atutów [partyzanckich] oponentów” i późniejsze zatrzymanie ich ofensywy.
Tak więc, choć „papier jest cierpliwy”, to fakty i procesy historyczne zupełnie nie potwierdzają wspomnianego antykomunistycznego schematu, w którym miałaby istnieć jakaś istotna łączność między walkami frakcyjnymi w PPR/PZPR w 1948, 1956 i 1968 r. polegająca na kumulowaniu się antysemickiego potencjału w PZPR. To jednak, że Marzec 1968 r. był wynikiem przetasowań w aparacie partyjnym, nie umniejsza faktu, że liczne środowiska w społeczeństwie polskim odpowiedziały pozytywnie na retorykę antysemicką partyzantów, ani też tej prawdy, że choć Marzec nie był nieunikniony, to równocześnie nie ujawnił on żadnej nowej prawdy o antysemickich praktykach nomenklatury w realnym socjalizmie.

Prageneza marcowej hańby

Choć oczywiście w indywidualnych życiorysach osób niezaangażowanych politycznie Marzec jak najbardziej był wstrząsem, to z perspektywy historii myśli lewicowej niegodziwość antysemickiej nagonki nie była niespodzianką. Wydarzenia 1968 r. były bowiem powtórzeniem mechanizmu, po który sięgnęła stalinowska nomenklatura już w latach 20. Lew Trocki w artykule „Termidor i antysemityzm” tak pisał w 1937 r. o rozprawie Stalina z opozycją lewicową w partii bolszewickiej w latach 20., po tym, gdy Trockiego przejściowo poparli Zinowiew i Kamieniew:
„Oto bowiem nadarzyła się niezwykle sprzyjająca okazja, aby wmówić robotnikom, że na czele Opozycji stoi trzech malkontentów – żydowskich inteligentów. Pod kierownictwem Stalina [Nikołaj] Ugłanow w Moskwie i [Siergiej] Kirow w Leningradzie poszli po tej linii na całego i czynili to niemal otwarcie. Dla pokazania robotnikom, na czym polega różnica między starym a nowym kursem, przystąpiono do usuwania Żydów z odpowiedzialnych stanowisk w partii i w radach, i to nawet tych, którzy skwapliwie opowiadali się za linią większości. Od 1926 roku akcja nękania Opozycji przybrała charakter otwarcie antysemicki nie tylko na wsi, ale również w moskiewskich fabrykach. Wielu agitatorów gardłowało bezczelnie, że Żydzi buntują się. Otrzymałem wówczas setki listów, w których skarżono się na stosowanie metod antysemickich w walce z Opozycją. (…) W ciągu miesięcy, podczas których przygotowywano wykluczenie Opozycji Lewicowej z szeregów partii, aresztowania, deportacje (w drugiej połowie 1927 roku) i agitacja antysemicka przybrały zawrotne tempo. Hasło zgnieść Opozycję brzmiało często dokładnie tak samo, jak stare hasło: bij Żydów, ratuj Rosję”.
Antysemityzm nie był epizodycznym orężem Stalina w latach 20., ale pozostał już trwałym elementem, po który sięgano w miarę potrzeb w propagandzie nomenklatury, tak jak w epoce procesów moskiewskich lat 1936-1937: „Franz Pfemfert, dobrze znany niemiecki dziennikarz rewolucyjny i były redaktor naczelny Die Aktion, który żyje obecnie na wygnaniu, napisał do mnie w 1936 roku: Być może przypominacie sobie, że przed kilku laty napisałem w Die Aktion, iż wiele czynów Stalina można wyjaśnić jego antysemityzmem. Fakt, że podczas monstrualnych procesów zdołał on za pośrednictwem agencji TASS poprawić nazwiska [Grigorija] Zinowiewa i [Lwa] Kamieniewa, jest czynem godnym stylu typowego dla [Juliusa] Streichera [redaktora hitlerowskiego Völkischer Beobachter]. Na swój sposób Stalin dał sygnał wszystkim pozbawionym skrupułów żywiołom antysemickim. W rzeczy samej, bo przecież jest jasne, że nazwiska Zinowiew i Kamieniew były bardziej znane niż nazwiska Radomylski i Rosenfeld. Cóż mogło skłonić Stalina do podania prawdziwych nazwisk jego ofiar, jeśli nie chęć grania na strunach antysemityzmu?”.
Istnienie tak wczesnej krytyki antysemityzmu w realnym socjalizmie, i to z pozycji lewicowych zasługuje oczywiście na wnikliwą uwagę w kontekście zarówno potrzeby wypracowania przez lewicę w Polsce własnej wizji historii upadłego systemu, jak i generalnego zdefiniowania mechanizmów wykorzystywania zalegających w społeczeństwie pokładów postaw rasistowskich w życiu publicznym.

Autor pracuje w Żydowskim Instytucie Historycznym w Warszawie. Cytaty pochodzą z A. Grabski, Położenie Żydów w Polsce w latach 1959-1957, „Biuletyn ŻIH” 4/2000 oraz pracy A. Grabski (red.), Żydzi a lewica, Warszawa 2007

Wydanie: 10/2008, 2008

Kategorie: Historia

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy