Czy polska wołowina jest bezpieczna?

Czy polska wołowina jest bezpieczna?

Wykrycie choroby wściekłych krów przypomniała o nielegalnym uboju, fałszowaniu metryk i niewiedzy o padłych sztukach Za zdrowie polskiej wołowiny ręczą i politycy, i weterynarze. Popularne jest nawet twierdzenie, że wykrycie wściekłej krowy uwiarygodnia nasz system kontroli i dodaje smaku wołowinie. – Gdyby nie wykryto u nas przypadku BSE, oznaczałoby to zły nadzór – to opinia prof. Wiesława Magdzika z Państwowego Zakładu Higieny. – Najważniejsze, że mięso nie trafiło do handlu – twierdzi główny lekarz weterynarii, Piotr Kołodziej. – W ogóle nie ma takiej możliwości – jeszcze dobitniej mówi wicepremier i minister rolnictwa, Jarosław Kalinowski. Leszek Miller opowiada o ostatniej majówce, na której znajomi poczęstowali go smakowitą wołowiną. Zjadł, choć od mięsa woli ryby. Wypowiadają się najważniejsi, ale jednocześnie Polacy obserwują kilkudniowe poszukiwania właściciela krowy, pośrednika, trwa ustalanie jej wieku. Nic nie wiadomo, działa prokuratura, powołano sztab. – Nie problem w tym, czy będzie kolejny przypadek zakażenia. Problem w tym, czy będziemy w stanie to wykryć. A sądzę, że jesteśmy w stanie to zrobić – oto opinia Piotra Kołodzieja. Co siedzi w mięsie Prewencja zaczyna się w rzeźni. Bada się mięso krów powyżej 30. miesiąca życia (młodsze nie jest narażone na chorobę), ale także pochodzące z grup wysokiego ryzyka, od zwierząt, których zachowanie uznano za dziwne. Także w rzeźni oddziela się mózg, gałki oczne, czyli to, co jest najniebezpieczniejsze. Od roku to wszystko jest niszczone. Ten nurt przepływu wołowiny wydaje się bardzo szczelny. Jednak w wielu ubojniach warunki sanitarne, co wykazały kontrole, są skandaliczne. To niepokoi. Jeszcze bardziej niepokoi los zwierząt, które padły. Rocznie pada ok. 40 tys. sztuk bydła, z tego badane jest tylko kilka procent. Jak twierdzą weterynarze, zwierzęta są nielegalnie zakopywane, albo przerabiane na mączkę, która może być źródłem zakażenia. Inne źródło niepokoju to nielegalne ubojnie i ubój gospodarczy, który jest zakazany, co nie zniechęca polskiego chłopa. Zarzyna pokątnie i już. Jedynym pocieszeniem może być fakt, że nielegalna jest przede wszystkim wieprzowina. I to, że jemy coraz mniej wołowiny. W ciągu ostatnich lat spożycie spadło z 7 kg na osobę do 5,5 kg. Jest to zaledwie 8% zjadanego w Polsce mięsa. Tendencja nadal jest spadkowa. Mniej jemy, mniej wytwarzamy. W zeszłym roku wyprodukowano około 300 tys. ton wołowiny, na ten rok przewidziano 250 tys. ton. No i ostatnie źródło niepokoju. Nie mamy wymaganego przez Unię systemu rejestracji zwierząt. W Polsce stosuje się go tylko częściowo – od momentu wprowadzenia zwierzęcia na rynek, a nie od urodzenia. Ale i ten częściowy system, mówiąc delikatnie, szwankuje. Ostatni raport NIK z 1998 r. dowodzi, że 70% świadectw urodzin zwierząt jest sfałszowanych. Marny jest także wynik eksperymentu przeprowadzonego w Tarnobrzeskiem. Zbadano tam tysiąc sztuk bydła. 90% miało nieczytelne podpisy na dokumentach. Zachęceni tym weterynarze wyrobili dokumenty wirtualnym krowom. Nie było z tym żadnego problemu. Wszystkie wymienione zagrożenia mogą siedzieć w samym mięsie – z nielegalnego uboju, padłego bydła, fałszowanych metryk. Ale jest jeszcze inne źródło – mączka kostna. Gdy w Europie szalało BSE, my sprowadziliśmy 300 tys. ton mączki kostnej z Niemiec. Ale miała ona posłużyć jako pasza dla drobiu, nie dla bydła. Prof. Jan Żmudzinski z Państwowego Instytutu Weterynarii w Puławach przypomina, że w Polsce krowy jedzą naturalnie, rolnika nie stać na mączkę kostną. Nie jedz podrobów Przygotowania do walki z BSE rozpoczęły się w Polsce z opóźnieniem. Teraz, gdy jest już jedna konkretna krowa, wiadomo, że nic po niej nie może zostać. Trwają prace określane jako zabezpieczające. Wszystkie krowy, które miały kontakt z zarażoną zostały oznakowane i siedzą w areszcie domowym. Dzieci zakażonej zostaną poddane badaniom genetycznym. Pamiętajmy, że u krowy nie stwierdzono BSE, lecz obecność prionów ją wywołujących. W Polsce przebadano dotychczas na obecność prionów odpowiedzialnych za BSE ponad 100 tys. sztuk bydła. Badania prowadzą cztery laboratoria: w Gdańsku, Warszawie, Wrocławiu i Krakowie. Wyniki weryfikowane są w Puławach. – No to co? Te 100 tys. to część z 500 tys. ubitych sztuk. – twierdzi prof. Paweł Liberski z Akademii Medycznej w Łodzi, specjalista w dziedzinie chorób wywoływanych przez priony.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 19/2002, 2002

Kategorie: Kraj