Dać w żyłę – odlecieć
Narkotyki są w zasięgu ręki, nie trzeba ruszać się z miejsca, by złożyć zamówienie Pierwsza zobaczyła go Siostra. Szukała atlasu, żeby przerysować kontury Ameryki Południowej, a natknęła się na dziwaczny rysunek węża z makówką. To była kobra, z której płaszcza uśmiechała się czerwona główka. Pod spodem widniał napis: „Przedwczoraj zgniłem”. Siostra odruchowo zerknęła na kanapę, D. spał, włosy zakrywały mu twarz. Obok kartki leżała wyrwana strona z „Makry” Akosa Kertesza. Strona 168. „Istota sprawy – tłumaczył Makra swojej ekskochance – nie ulega zmianie. Zawsze będzie ktoś taki, kto wypłynie na wierzch, i ktoś taki, kto pójdzie na dno”. Potem, tzn. gdy dno zaludni się Bartem, W., no i D., Siostra przeczyta „Makrę” od deski do deski. Będzie cytować słowa Vali, która sama cytuje jakiegoś francuskiego pisarza: „W innym człowieku jest ze mnie tyle, ile ja potrafiłem w nim zmienić”. Siostra, nauczycielka, która prowadziła wręcz modelowy tryb życia i którą D. musiał podziwiać, jak intryguje nas dziwactwo, powie: – Nie byłam w stanie. Mnie nie było za wiele. To był sierpień 1994 roku. Na klatce domu Barta znaleziono nieprzytomnego D. W gnijące żyły wstrzyknął podwójną dawkę kompotu (polskiej heroiny). Tam, dokąd odleciał, nie kursowały żadne samoloty. Sześć lat później Siostra znajduje w kieszeni kurtki swojego 16-letniego syna sreberko i coś, co wygląda na skręta. Mówi o syfie, o początkach końca itp. Syn bierze ją za rękę. – Mamo – uśmiecha się. – Trawa to trawa, a nie narkotyk. Od tego się nie gnije. Zioło na wesoło Sierpień, piątkowe południe na warszawskiej Starówce. Spotykam się z R. i Wegą, którzy jako weterani „używania” mają mnie wtajemniczyć w psychologię brania. Chciałam z nimi pogadać o narkomanii, ale jak zapytać o ćpanie kogoś, kto w życiu nie miał w ręku strzykawki, a jedyne, co ma na sumieniu, to kilka jointów (patrz: słowniczek), które wypalił na imprezce. Kogoś, kto przed egzaminem z fizyki weźmie amfetaminę zamiast filiżanki kawy (– Zażyje – poprawia mnie Wega, który – jak mówi – jest uczulony na słowa, a amfa to taki proszek, który łykasz po to, by pomóc wspiąć się na wyżyny twojego intelektu). Zaczęłam mówić o narkotykach, ale na twarzy R. pojawiło się zdziwienie i przerwał mi w pół słowa: – No, przecież nie powiesz o gościu, który coś tam sobie zajara dla lepszej śmiechawy, że bierze narkotyki. Raz weźmie, zakręci go trochę, jest ubaw, a potem długo nic. Narkotyki to kompot i strzykawa, i obraz delikwenta na „bajzlu” na Centralnym. – Takiego, co się stoczył and lost control of his life – dodaje R. Wega się niecierpliwi: – No, więc o czym chcesz gadać? O używkach? Bo marihuana, haszysz czy skun w młodzieżowym języku nie zasługują na miano narkotyków. Marycha to trawa, hasz to skręt, a skun to niegroźne ziółko. Ktoś wleje w siebie ćwiartkę, a inny się upali. – Nikomu, kto zapalił trawkę, nie przyjdzie do głowy, że sięgnął po narkotyk – mówi Janusz Sierosławski z Instytutu Neurologii i Psychiatrii, który od lat zajmuje się problematyką uzależnień. – Zapytasz delikwenta o narkotyk, odpowie, że nigdy nie sięgnie, ale marihuanka to przecież co innego – dodaje. Ewa Sisicka, dyrektorka Poradni Uzależnień na Dzielnej w Warszawie, przywołuje typowy dialog. – Ja mówię o skutkach brania trawy, a wtedy słyszę: „Pani doktor, my nie palimy marihuany, ale ziółko” (tzw. skun – krzyżówki genetyczne marihuany o zróżnicowanym aromacie i zawartości THC, czyli o różnej mocy, często też mieszanka – sprawka nieuczciwych dilerów – marihuany, analogii amfetaminy, opiatów, z dodatkiem heroiny – przyp. J.K.). – I wtedy – wyznaje Ewa Sisicka – w duchu podziwiam sztukę marketingową speców od wciskania narkotyków. Nie mówią o maryśce, całym tym szajsie, ale o ziółkach. „Zapalmy zioło, będzie wesoło”. Babcia pija ziółka, ty też masz swoje. Ziółko nie może zaszkodzić, bo to dar natury. Co innego syntetyki, te bywają groźne. – Ta propaganda odpowiada nastrojom proekologicznym. To cywilizacja wymykająca się spod kontroli może okazać się zgubna, ale natura w żadnym razie. To kolejny mit, w który uczysz się wierzyć – opowiada Adam, były streetworker z Katowic. Tymczasem