Dajcie uczelnię, a paragraf się znajdzie

Dajcie uczelnię, a paragraf się znajdzie

Przypadek Wyższej Szkoły Techniczno-Ekonomicznej w Warszawie świetnie ilustruje mechanizm destrukcyjny tworzony przez kiepskie prawo i bezinteresowną (a może interesowną?) niechęć decydentów Prowadzenie uczelni w Polsce to szczególne wyzwanie. Gąszcz przepisów, brak jasnych kryteriów, arbitralne rozstrzygnięcia instytucji nadzorujących – to tylko niektóre z występujących przeszkód. Czy w takich warunkach można zbudować dobrą uczelnię niepubliczną? Być może tak, ale osoby nadzorujące nierozumiejące procesów rozwojowych w nauce i urzędnicy pilnujący tylko nieistotnych często formalizmów mogą ją w każdej chwili zniszczyć w majestacie ułomnego – bo ograniczającego inwencję rozwojową – prawa. Przypadek Wyższej Szkoły Techniczno-Ekonomicznej w Warszawie świetnie ilustruje mechanizm destrukcyjny tworzony przez kiepskie prawo i bezinteresowną (a może interesowną?) niechęć decydentów. Założona dziesięć lat temu placówka postawiła sobie za cel kształcenie informatyków w nowoczesnej, inżynierskiej formule, wykraczającej poza konserwatywne modele dominujące na uczelniach publicznych. Oferta została pozytywnie przyjęta przez ponad 3 tys. studentów, którzy zdecydowali się na podjęcie studiów, a także przez pracodawców chętnie zatrudniających absolwentów uczelni. Szkoła się rozwijała, tworzyła nowoczesne formy dydaktyki, inwestowała w infrastrukturę informatyczną niezbędną do wysokiej jakości kształcenia, podjęła współpracę i wymianę z uczelniami zagranicznymi, prowadziła prace badawcze, uczestniczyła w realizacji projektów europejskich. Dzięki temu udało się stworzyć prawdziwe środowisko akademickie, ale uczelnia wspomagała również szkolnictwo średnie, uruchamiając cykl bezpłatnych szkoleń informatycznych dla nauczycieli z gimnazjów i liceów. Mimo dobrych perspektyw bezskutecznie ubiegała się o uruchomienie studiów na kierunku budownictwo, a jej kolejny wniosek czeka na rozpatrzenie już ponad rok. Prawdziwe kłopoty rozpoczęły się, kiedy Państwowa Komisja Akredytacyjna dokonała oceny uczelni. I choć raport wykonany na podstawie wizytacji zawierał bardzo wysoką ocenę jakości kształcenia i poziomu infrastruktury informatyczno-laboratoryjnej, to ostateczna ocena, oparta na nieostrych kryteriach formalnych, była negatywna. Podstawowe zarzuty dotyczyły tego, że część profesorów, którzy zakładali uczelnię, nie ma odpowiedniego dorobku naukowego w zakresie kierunkowym. Przegląd uchwał PKA każe domniemywać, że komisja sama określiła te kryteria, co więcej – nie stosuje ich konsekwentnie. Świadczy o tym chociażby fakt, że przez osiem poprzednich lat dorobek tych osób był uznawany za odpowiedni i że otrzymane w obszarze nauk technicznych tytuły profesorskie zostały wiele lat wcześniej przyznane na podstawie oceny dokonanej przez właściwą dla tego celu instytucję, jaką jest Centralna Komisja do spraw Stopni i Tytułów. PKA nie uważa za potrzebne ustosunkować się również do merytorycznych argumentów kwestionujących jej ocenę, a jej członkowie, którzy zadecydowali o negatywnej ocenie, pozostają anonimowi, skrywając się za prezydium PKA i jej sekretarzem. Co więcej, okazuje się, że zgodnie z obowiązującym prawem ocena ta nie podlega jakiejkolwiek weryfikacji. Sąd administracyjny odmawia merytorycznego rozpoznania sprawy, minister nauki i szkolnictwa wyższego twierdzi, że przepisy nie pozwalają mu na weryfikację uchwał PKA, a komisja sejmowa, do której uczelnia zwróciła się o wyjaśnienie problemu, w ogóle go nie podejmuje. Szukając jednak konsekwentnie racjonalnego i sprawiedliwego rozwiązania, uczelnia złożyła skargę do premiera, na którą otrzymała odpowiedź od… skarżonego ministra! Losy warszawskiej placówki pokazują, jak trudno prowadzić niepubliczną techniczną szkołę wyższą w Polsce, w kraju, gdzie dotkliwie odczuwany jest brak kadry inżynierskiej w ogóle, a szczególnie wyposażonej w wiedzę o nowoczesnych technologiach. Nie dość, że trzeba się zmierzyć z konkurencją ze strony hojnie wspieranych przez państwo uczelni publicznych, to jeszcze prawo tworzy możliwości nierzetelnego działania decydentów, z których to możliwości – jak pokazuje ten jeden, nieodosobniony jednak przykład – korzystają. Warto tu przytoczyć niedawną publikację w jednym z tygodników o sytuacji w polskim szkolnictwie wyższym, w której zasadnie wykazano, że gdyby do Polski przenieść Uniwersytet Harwardzki, to minister do spółki z komisją natychmiast by go zamknęli ze względu chociażby na nauczanie czegoś, co nie zostało ujęte w ministerialnych standardach. Przy istniejącym prawie o szkolnictwie wyższym argumenty można zawsze znaleźć. Zawsze można wypomnieć brak uchwały senatu w sprawie wysokości opłaty za wydanie legitymacji albo niewłaściwy sposób numerowania studenckich albumów… W tym wszystkim gubi się jednak cel istnienia uczelni. A przecież wszyscy chyba zgodnie przyznają, że kształcenie, a zwłaszcza kształcenie inżynierskie, to jedna z ważniejszych dróg do budowania kapitału ludzkiego, kapitału, od którego zależy rozwój naszego kraju.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2010, 24/2010

Kategorie: Opinie