Disco polo wstyd

Disco polo wstyd

Młodym z Załuża każe się wybierać: pieśni maryjne albo dyskoteka

Widok, jaki przedstawił się mieszkańcom wsi Załuże w gminie Lubaczów, był wstrząsający: wezwali sołtysa i mieszkających opodal gospodarzy, powiadomili proboszcza. Tuż przy murze okalającym cmentarz, w cieple porannego słońca suszyły się dolne części damskiej bielizny i zużyte prezerwatywy. Zebrana doraźnie kilkuosobowa komisja uznała czarne majtki za niezbity dowód rzeczowy, świadczący o przestępstwie – gwałcie dokonanym minionej nocy przez uczestników tutejszej dyskoteki. Świadkiem zdarzenia miała być mieszkająca opodal kobieta. Opowiedziała o nim, w trosce o własne bezpieczeństwo, tylko księdzu: sprawców nie rozpoznała, choć widziała, że było ich kilku, gwałcona dziewczyna – znana jej z imienia i nazwiska mieszkanka Lisich Jam – broniła się, krzyczała, daremnie wzywała pomocy; dyskotekowa muzyka głuszyła wszystko. Oficjalnie ofiara domniemanego gwałtu nie odnalazła się, do komendy policji w Lubaczowie nie wpłynęło zgłoszenie o tego rodzaju przestępstwie.

Światło i łomot

Ksiądz Jerzy Sopel, proboszcz parafii w Załużu, wiele mógłby powiedzieć o nieprzestrzeganiu szóstego przykazania przez swoje nieletnie owieczki, gdyby nie obligowała go tajemnica spowiedzi.
Załuże od powiatowego miasta dzieli kilka ładnych kilometrów, wieś leży na uboczu drogi z Jarosławia do Tomaszowa Lubelskiego i jeszcze kilka lat temu nikt obcy bez wyraźnej potrzeby w te strony nie zaglądał. Dopiero kiedy w 1995 r. Jan Załuski, powszechnie tu zwany Jańciem, zaadaptował pomieszczenia byłej tuczarni świń na lokal dyskotekowy, mogący pomieścić kilkaset osób, zaczęła ściągać młodzież nie tylko z okolicznych wsi. Organizowane przez Załuskiego imprezy pod hasłem “światło i łomot”, gromadziły jednorazowo i po 500-600 osób.
Jan Załuski twierdzi, że już w kwietniu przychodziły delegacje z prośbą o organizowanie zabaw nie tylko w soboty, ale i w inne dni tygodnia. – Młodsza młodzież, uczniowie szkoły podstawowej, której rodzice nie pozwolą pojechać na dyskotekę czy wieczorek do Lubaczowa, nie ma co ze sobą zrobić zwłaszcza na wakacjach, oferta gminnego ośrodka kultury jest mniej niż skromna. Mało kogo stać na wyjazd do miasta i pójście do kina czy na lody. Dlatego w lipcu i w sierpniu, w każdą niedzielę, organizowałem dla nich zabawy bezpłatne. Z tego wniosek, że nie chodzi mi o pieniądze; niejednokrotnie muszę dopłacać z własnej kieszeni zarówno do sklepu spożywczego (wielu mieszkańców bierze towar “na kreskę”, a potem nie płaci), jak i do baru z dyskoteką. Ale jako wiceprzewodniczący Rady Gminy Lubaczów chcę coś dla młodych zrobić, żeby nie wałęsali się po wsi i nie pili “jabola” w krzakach.
Załuski kipi energią i pomysłami, jak odrobić i zarobić pieniądze na kupionych w stanie ruiny, a obecnie wyremontowanych i przystosowanych do nowych celów pomieszczeniach. Jako radny z kolei zabiega o inwestycje, które mogłyby służyć całej wsi. Mówi, że jego staraniem wyremontowano pięć kilometrów dziurawej drogi, wzdłuż której staną niedługo słupy oświetleniowe. – Ci, co nic nie potrafią zrobić ani dla siebie, ani dla innych, zazdroszczą mi sukcesu. Jeszcze kilka lat temu były tu rozpadające się ruiny. A teraz, proszę spojrzeć: teren zadbany, ogrodzony, z parkingiem dla samochodów, parasole, ławeczki, przystrzyżone trawniki, po których biega kucyk Semil, puszą się pawie i spacerują dwa strusie.
Sekretarz Gminy Lubaczów, Wiesław Kapel, uważa, że młodzieży nie można zabronić rozrywki, dlatego zezwolenia na dyskoteki otrzymały niedawno dwie kolejne wsie. Popiera ich organizowanie, ale z zachowaniem przepisów ustawy o imprezach masowych. – To dlaczego tych przepisów u nas, w Załużu się nie respektuje? – pyta jedna z mieszkanek wsi. – W lecie większość zabaw odbywała się na wolnym powietrzu, głośniki wystawiano na zewnątrz sali. Nieraz przez całą noc grała wściekła muzyka, do tego dochodziły krzyki, piski opon i dziewczyn. Kiedy mamy spać?
– Dlaczego nikt nigdy nie widział tu radiowozu policji? Przecież gołym okiem widać, w jakim stanie chłopcy wsiadają do aut – mówi proszący o anonimowość mężczyzna, ojciec dwóch dorastających panienek. – Pasy bym darł, gdybym którąś zobaczył w tym gnieździe rozpusty. Na dyskotece alkoholu oficjalnie się nie podaje, ale właściciel ma w tym samym obiekcie sklep, a w nim i wódkę, i wino, i piwo.
Komisarz Witold Furgała, pierwszy zastępca komendanta powiatowego policji w Lubaczowie, twierdzi, że oficjalnych skarg na działalność dyskoteki w Załużu nie było. Jego ludzie byli raz wezwani na interwencję, gdy doszło do bójki między miejscowymi a “zajechanymi”; spośród kilkunastu jej uczestników żaden nie doznał poważniejszych obrażeń ciała, uszkodzono tylko kilka samochodów. Kiedy pojawiły się słuchy o rozpowszechnianiu narkotyków, wydał polecenie inwigilowania podejrzanych uczestników.
O gwałtach, czy ich usiłowaniu, wie ze źródeł nieoficjalnych, a to nie wystarczy, by wszcząć dochodzenie i nie ma wniosku o ściganie. – Zresztą, która dziewczyna ze wsi pójdzie na policję z taką skargą? – pyta komisarz.

Nie wypowiedziana
wojna

Ksiądz Jerzy Sopel objął probostwo w Załużu dwa lata temu. Kocha muzykę, gra na organach, perkusji, gitarze, współorganizuje lubaczowski festiwal piosenki religijnej, prowadzi chór, z którym wyjeżdża na koncerty i konkursy krajowe i zagraniczne. Rozumie młodzież i nie zamierza zabraniać jej rozrywki. Ale tego, co się dzieje podczas dyskotek u “Jańcia”, jako duszpasterz dłużej nie ścierpi. – Zgrzeszyłem zaniedbaniem, powinienem był interweniować jeszcze w ubiegłym roku., gdy – wyrwany ze snu i wywabiony z plebanii wrzaskami – znalazłem przy kościelnym murze dziewczynę. Była naga, jak Ewa w raju, zamroczona, właściwie nieprzytomna, bardziej to wyglądało na narkotyki niż nadużycie alkoholu. Znałem ją: pochodzi z Lubaczowa, ma 18 lat. Zawlokłem ją do salki katechetycznej, położyłem na materacu, okryłem kocami. Spędziłem przy niej resztę nocy, bo wymiotowała, mogła się zachłysnąć. Nie wzywałem pogotowia, bo nie chciałem sprawie nadawać rozgłosu, psuć dziewczynie opinii. Odesłałem ją do domu w przyzwoitym stanie.
Wtedy wydawało mi się, że postępuję słusznie, ale dalsze wypadki temu zaprzeczyły. W tym roku po jednej z dyskotek parafianie powiedzieli mi o gwałcie, który miał miejsce opodal cmentarza. W najbliższą niedzielę, w homilii, obarczyłem – nie wymieniając nikogo z nazwiska – właściciela dyskoteki odpowiedzialnością za to, co się stało. W nocy miałem niemiłą wizytę: nietrzeźwy pan Załuski wtargnął na plebanię, straszył mnie i groził. Wtedy zdecydowałem, że uczulę na sprawę księży z okolicznych parafii. Z ambon padły ostrzegawcze, wcale nie łagodne słowa, skierowane do młodych, a przede wszystkim do ich rodziców.

Walka o dusze

– Młodzież dobrze się u mnie czuje i bawi, stąd taka frekwencja na imprezach – mówi Jan Załuski. – Ale przecież nikt nie ma na twarzy wypisane, czy przyjechał zabawić się kulturalnie, potańczyć w rytm dobrej muzyki, czy zrobić zadymę. Jest wielu takich, co przynoszą za pazuchą lub przywożą w bagażniku tanią ruską wódkę, zapijają ją piwem. Nie mam prawa do kontroli pojazdów stojących na parkingu, obowiązkiem moim i zatrudnionych ochroniarzy jest zapewnienie porządku na sali tanecznej i w obrębie obiektu. Za to, co się dzieje za siatką: przy cmentarzu, obok plebanii, czy gdzie indziej, nie ponoszę odpowiedzialności. Ja w ten gwałt nie wierzę, uważam go za prowokację kościelnych dewotek. Jak nie będzie dyskoteki u mnie, to młodzież pojedzie gdzie indziej, bo wiadomo, że potrzebuje się wyszumieć. Wielu mieszkańców Załuża, którzy mają dzieci w wieku “dyskotekowym”, zachęca mnie do kontynuowania działalności rozrywkowej, bo jak zamknę budę, to ich pociechy pojadą do odległej miejscowości i wtedy dopiero stracą nad nimi kontrolę.
To, co “spadło” z ambon, do żywego dotknęło załuskich młodych. Księża zrobili z nich alkoholików, narkomanów, gwałcicieli, kryminalistów. Niech się więc księżulo nie dziwi, mówią mi, że mu teraz robią różne numery, np. nocą biją w dzwony. “Złe” słowa może i dopiekły młodym, ale szczególnie dotkliwie odczuł ich skutek właściciel dyskoteki; frekwencja gwałtownie spadła. Nie usatysfakcjonowało to księdza. Zignorował zapewnienia Załuskiego o gotowości współpracy z parafią przy plenieniu bezbożnictwa i rozwiązaniu nabrzmiałego problemu. Nie złożył broni. – Na łamach lokalnego tygodnika zamieścił wypowiedź o treści: “Całe zło tkwi w tym, że właścicielowi dyskoteki chęć łatwego zysku ze sprzedaży alkoholu przesłoniła wszelkie dobra. Wiem, że organizuje on czasem darmową zabawę dla najmłodszych, ale nie dajmy się oszukać! Czy mu nie chodzi o to, żeby przyciągnąć do lokalu przyszłych potencjalnych klientów?”.
– Z końcem tego roku – mówi ks. Sopel – p. Załuskiemu wygasa zezwolenie na sprzedaż alkoholu i będzie się musiał o nie ponownie ubiegać. Wiem, że jako radny, wiceprzewodniczący Rady Gminy, ma swoje układy, we własnym barze często gości powiatowych i miejskich notabli. Dlatego pomyślałem, że sam nie dam mu rady, zdecydowałem się przeprowadzić we wsi zbiórkę podpisów pod wnioskiem o likwidację dyskoteki. Mam za sobą większość mieszkańców, w tym matki, zorganizowane we “Wspólnocie Niewiast”, nauczycieli. Jeżeli władze gminne zignorują protest podpisany przez większość mieszkańców, pójdę z nim wyżej, nawet do Warszawy.
Jan Załuski zna zamiary księdza, lecz je bagatelizuje. – Zorganizuję gospodarstwo agroturystyczne, rozwinę hodowlę strusi, albo innego ptactwa. Pomysłów na pewno mi nie zabraknie.
Tylko – i tu jest największy szkopuł – co zrobić z młodzieżą? Poznała smak rozrywki i kto, jak nie on – profesjonalista, potrafi go zaspokoić?

 

Wydanie: 2000, 38/2000

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy