Dlaczego alianci omijali Oświęcim?

Dlaczego alianci omijali Oświęcim?

Wojskowi zlekceważyli rozkazy Roosevelta i Churchilla, by zbombardować krematoria Historykiem, który pierwszy upublicznił postawione w tytule pytanie, był Martin Gilbert, wydając w 1981 r. bogato udokumentowaną książkę „Ausschwitz and the Allies”. Nie przemilczając okoliczności łagodzących, obciążył jednak aliantów zarzutem bezczynności wobec więźniów obozów koncentracyjnych. Choć od zakończenia wojny dawno minęło półwiecze, zagadki bezczynności jakoś nie rozwiązywano, nie drążono tematu. Zdecydowanie odpada argument niewiedzy. Tragiczna sytuacja Żydów na Wschodzie była aliantom doskonale znana. Nie ma potrzeby przypominać licznych alarmistycznych sygnałów, jakie przy walnym udziale Polaków docierały do Londynu i Waszyngtonu. Sygnały o ludobójstwie płynęły do alianckich stolic niemal od pierwszych lat wojny i to z tylu różnych źródeł, że nonsensem byłoby uznać je ze za niewiarygodne, chociaż niewiedzą tłumaczyli się niekiedy wojskowi. W liście do ministra spraw zagranicznych, Anthonego Edena, z 7 lipca 1944 r., premier Winston Churchill pisał: „Zgadzam się z panem całkowicie. Niech pan od Dowództwa Lotnictwa uzyska wszystko, co tylko można, i w razie potrzeby powoła się na mnie. Trzeba oczywiście zaapelować do Stalina. W żadnym wypadku nie można prowadzić negocjacji z Hunami, czy to pośrednio, czy to bezpośrednio”. Kilkakrotne decyzje polityczne Churchilla czy Edena lub prezydenta USA, Franklina Roosevelta, by skierować uwagę na obozy koncentracyjne, zderzały się z dyrektywami wojskowych, nakazujących pomijanie tychże obozów. Dowództwo argumentowało, że wszelkie wysiłki i zasoby trzeba koncentrować na walce zbrojnej z przeciwnikiem, bo to najprostsza droga położenia kresu również gehennie więźniów. Na żądania polityków nie wypadało wszakże pozostawać głuchym. Dlatego pozorowano wykonywanie ich poleceń, zwlekając czy szukając pokrętnych usprawiedliwień. Popadano przy tym w sprzeczność, bo np. nie kwestionowano ani odległości, ani ryzyka bombardowania zakładów zbrojeniowych koło Oświęcimia. Naloty alianckie na niemieckie zakłady produkujące ropę syntetyczną i kauczuk, położone kilkanaście kilometrów od obozu oświęcimskiego, okazały się skuteczne, skoro produkcja ropy syntetycznej spadła z 1043 ton dziennie 1 lipca 1944 r. do 120 ton 21 lipca. Jeżeli startujące z Włoch amerykańskie bombowce docierały do położonych w sąsiedztwie Oświęcimia zakładów IG Farben, mogły przecież zrzucić po drodze kilka bomb na węzły kolejowe prowadzące do obozu. Heiner Lichtenstein w książce „Dlaczego nie bombardowano Oświęcimia” (Bund Verlag, Kolonia 1980) zauważa: „Rzeczywiście jest rzeczą niepojętą, że rozkaz prezydenta USA został zlekceważony podobnie jak polecenie premiera Churchilla i ministra spraw zagranicznych Edena dla swoich podwładnych. Czy tematykę obozów koncentracyjnych kiedykolwiek omawiał rząd radziecki – trudno powiedzieć. Archiwa na razie są niedostępne. Jednak to, że proszono Rosjan o pomoc, jest faktem. Podobnie nie ma powodu wątpić, że ZSRR był technicznie w stanie dokonać celnych nalotów na Ausschwitz-Birkenau”. Opierając się na korespondencji Roosevelt-Stalin, Lichtenstein dodaje, że Rosjanie otrzymali w 1943 r. 600 myśliwców typu P-40-N, będących doskonałym odpowiednikiem niemieckich nurkujących sztukasów. „Radzieckie lotnictwo – konkluduje Lichtenstein – już latem 1943 r. dysponowało amerykańskimi bombowcami i myśliwcami najnowszego typu. Mogło z ich pomocą dokonywać precyzyjnych nalotów, co potwierdził w rozmowie pilot US-Air-Force, Charles Bachman”. Podobną bronią w ręku Amerykanów było także blisko 6 tys. Douglas SBF Dauntless, które mogły korzystać z bliższych lotnisk radzieckich. Istniały więc szanse trafienia w krematoria, a pomieszczenia, w których gazowano i spalano ludzi, niełatwo byłoby odbudować. Również historyk David Wyman uważa, że bombardowanie Oświęcimia lub okolic nie powinno stanowić dla aliantów problemu. Już w maju 1978 r. opublikował on w czasopiśmie „Commentary” artykuł „Dlaczego nigdy nie bombardowano Oświęcimia”. W odpowiedzi padały ciągle te same usprawiedliwienia: ryzyko trafienia więźniów, trudność celnego uderzenia w krematoria. Ostatni argument jest chybotliwy, ponieważ Amerykanie mieli odpowiedniki niemieckich nurkujących sztukasów, które temu zadaniu były w stanie sprostać. Nie wszyscy wszakże, podejmując omawiany temat, są zgodni, że można było nie omijać Oświęcimia. Od podjęcia go na początku lat 80. odnotowano także mniej liczne głosy wykazujące zrozumienie dla powściągliwości wojskowych. Kwestionowano np. sens bombardowania węzłów kolejowych argumentem szybkiej ich naprawy. Jakoś nikt nie kwestionował celowości wysadzania torów kolejowych, gdy chodziło o transporty Wehrmachtu czy zaopatrzenie w sprzęt. Dlaczego w odniesieniu do transportu więźniów

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 02/2005, 2005

Kategorie: Historia