Do kasy na skróty

Do kasy na skróty

AWF w Katowicach straciła około 3 milionów złotych na rzecz własnej fundacji – twierdzi NIK. Władze uczelni zaprzeczają Fundacja w katowickim AWF jest jak polip – uważa Najwyższa Izba Kontroli – żyje z uczelni. A przecież akademia jest finansowana z budżetu państwa. Fundacja zarabiała na tym, na czym mogła zarabiać szkoła. Trzej kolejni rektorzy oraz większość profesorów brali z fundacji pieniądze za niewykonane nigdy badania naukowe. W ciągu trzech lat wypłacono – głównie osobom na kierowniczych stanowiskach uczelni – około 660 tys. zł. Listy obejmują 24 nazwiska, z czego 16 powtarzało się na każdej z nich. Izba skierowała do prokuratury pięć doniesień o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez cztery osoby związane z uczelnią i fundacją. Władze uczelni bronią się. – Fundacja nas żywi – twierdzą. – Jesteśmy instytucją prywatną, a NIK przejechała się po nas jak po budżetówce – uważa Paweł Szafraniec, wiceprezes fundacji. – Poddaliśmy się tej kontroli, bo działamy w dobrej wierze. Teraz przynajmniej wiemy, na czym stoimy. Podkupywali nam kadrę – Dzięki istnieniu fundacji można było zaproponować wykładowcom dodatkowe wynagrodzenie i nakłonić do intensywniejszej pracy naukowej na uczelni – wyjaśnia Paweł Szafraniec. – Szkoły prywatne podkupywały nam kadrę, bo uczelnie państwowe obowiązują limity wynagrodzeń i nadgodzin. To mechanizm stosowany w większości uczelni państwowych w Polsce. W AWF, decyzją ówczesnego rektora, scedowano na fundację prawie całą działalność gospodarczą, ponieważ było to wygodniejsze i bardziej opłacalne. Uczelnia musi np. uwzględniać w kalkulacjach 38% kosztów ogólnych, fundacja tylko 16%, proponowane przez nią usługi mają zatem konkurencyjne ceny. Fundacja organizuje więc studia podyplomowe i różnego rodzaju kursy, zatrudniając do ich prowadzenia kadrę AWF na umowy-zlecenia, co kwartał wypłaca wykładowcom nagrody, będące faktycznie należnością za prowadzenie różnego rodzaju zajęć. Fundacja prowadzi też hotel w akademiku AWF. Ani jednej naukowej pracy Najbardziej bulwersującą sprawą jest przelewanie czesnego od wolnych słuchaczy na konto fundacji. Czesne wynosi ok. 2 tys. zł. NIK obliczyła, że w latach 1998-2001 z tego tytułu wpłynęło na konto fundacji ok. 850 tys. zł. Z tego bezpośrednio do kasy szkoły trafiło zaledwie 30 tys. Władze uczelni twierdzą, że pieniądze zostały wykorzystane głównie na dofinansowanie kadry naukowej. Tymczasem NIK nie znalazła ani jednej naukowej pracy, a jedynie ich listę. Niektóre z przedstawionych później dysertacji nie powinny – jej zdaniem – mieścić się w zakresie zainteresowań AWF, np. „Rozwój kolejnictwa w Andrychowie” czy „Zanik chrząszcza w Dolinie Biebrzy”. – Naszą rolą nie było ocenianie przydatności tematów prac naukowych – wyjaśnia Janusz Bierwagen, wiceprezes fundacji i równocześnie zastępca dyrektora AWF ds. inwestycji. – Osoby znające się na rzeczy wiedzą, że kiedyś przy PKP istniały bardzo silne ośrodki sportowe. Spora część pracy o kolejnictwie w Andrychowie jest poświęcona właśnie tej tematyce. Prace pisane są przez profesorów i doktorów. – Wszystkie prace naukowe przechowywane są w ośrodku informacji naukowej uczelni – tłumaczy rektor, prof. Wiesław Pilis. – W przyszłym tygodniu zamierzam powołać specjalną komisję, składającą się z osób spoza uczelni, do wyjaśnienia tej sprawy. Profesor Pilis jest rektorem od 1999 r. Na uczelni zastał układ, zgodnie z którym rektor był jednocześnie prezesem fundacji. Już rok temu zadecydował, że czesne od wolnych słuchaczy na nowo powstałym kierunku zarządzania i marketingu będzie wpływało bezpośrednio do kasy uczelni. Po wydaniu tego rozporządzenia w czasie dwóch semestrów w roku akademickim 2001/2002 zarobiono prawie 120 tys. zł. Z czasem miało to dotyczyć innych kierunków. Śmieci za milion złotych Jeszcze przed kontrolą NIK rektor skierował do prokuratury dwie sprawy, którymi dziś interesuje się Izba. W 1999 r. ówczesny dyrektor administracyjny zawarł umowę z wykonawcą autostrady o nieodpłatnym składowaniu na terenie uczelni gruzu i odpadów powstałych przy budowie drogi. W zamian za to drogowcy mieli zniwelować przygotowywane pod inwestycję pracownicze ogródki działkowe. Ustalono to, niestety, bez pisemnej umowy. Teren, na którym składowano odpady, był przeznaczony pod budowę hali sportowej z basenem. Gdy zaczęła się budowa obiektów

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 09/2003, 2003

Kategorie: Kraj