Dobrze czuć bluesa

Dobrze czuć bluesa

Mam charakter rock’n’rollowca, walczę. Nie lubię kompromisów. Bo jeżeli artysta idzie na kompromis, to już po nim

Ireneusz Dudek (ur. w 1951 r. w Katowicach) – kompozytor, wokalista, wirtuoz harmonijki ustnej, autor tekstów, legenda polskiego bluesa i rock’n’rolla. Muzyką zajmował się od najmłodszych lat, najpierw rozpoczął naukę gry na skrzypcach, a następnie na harmonijce ustnej. Swoją przygodę z bluesem rozpoczął w amatorskiej (jeszcze wtedy) grupie SBB na przełomie lat 60. i 70. W 1975 r. stworzył swój pierwszy zespół Apokalipsa. Równolegle współpracował z zespołem Breakout. W 1977 r. rozwiązał Apokalipsę i wraz z Janem Janowskim utworzył bluesowy duet Irjan, który koncertował z dużymi zmianami personalnymi do roku 1980. W 1981 r. zorganizował w Katowicach Rawa Blues Festiwal, który jest uważany za największy i najważniejszy festiwal bluesowy w Europie. Występował, również podczas Rawy Blues, w różnych zespołach: Shakin’ Dudi (1984-1987 i ponownie od 1999), Kwadrat, Dudek Blues Band, Sesja Bluesowa Ireneusza Dudka i Big Band Boogie. Właśnie ukazała się antologia artysty, obejmująca – obok wydanych już albumów („Złota Płyta”, „No.1”, „The Dudis”, „Nowa Płyta”, „Irek Dudek – Symphonic Blues – Live In Subway”, „Platynowa Płyta”, „Shakin’ Dudi – Swing Revival”, „Płyta Roku”) – również materiały wcześniej niepublikowane: nagrania z rozgłośni Polskiego Radia w Poznaniu (1976) i Katowicach (1983), jak również z Festiwalu w Opolu (1986) i XIII edycji Rawy Blues (2003).

– Właśnie ukazała się antologia wszystkich twoich nagrań, także tych dotąd niepublikowanych. Gdy patrzysz na ten swój dorobek, czujesz się artystą spełnionym?
– Myślę, że miałem szczęście, że mogłem realizować swoje zamierzenia, często niekomercyjne. Przez lata śpiewałem bluesa po angielsku, co wymagało ode mnie sporego uporu, bo nie można było ani nagrać płyty, ani zarejestrować tego w radiu. Prawdziwy sukces osiągnąłem dopiero jako Shakin’ Dudi, kiedy śpiewałem „Oh, Ziuta”, „Za dziesięć minut trzynasta” czy „Zastanów się, co robisz”. Te piosenki stały się przebojami. Wydana właśnie antologia pozwala prześledzić mój rozwój artystyczny, zwłaszcza że obejmuje 30 lat pracy. A czy czuję się spełniony? Cóż, posłuchałem tego wszystkiego i myślę, że nie muszę się wstydzić.
– A co to znaczy być bluesmanem, zwłaszcza w Polsce, gdzie ten rodzaj muzyki jest traktowany jednak dość niszowo?
– Myślę, że to jednak nie jest nisza, można nawet na tej muzyce nieźle zarobić. Amerykańscy bluesmani, którzy przyjeżdżają do Polski na mój festiwal Rawa Blues, mówią, że widzą tu wielką przyszłość dla bluesa. Podczas koncertów patrzą bowiem na wielotysięczną widownię, składającą się głównie z młodych ludzi. To jest coś, rzadkość w skali światowej! A przecież wydawałoby się, że blues to muzyka starszego pokolenia. Miles Davis mówił, że gra bluesa…
– Bo wszystko się wywodzi z bluesa…
– Tak, wszystko. Oprócz muzyki klasycznej, ale to już inna bajka.
– Polski blues, pewnie ze względu na twórczość Tadeusza Nalepy, jest odbierany jako bardzo smutna muzyka, z depresyjnym przekazem. Amerykanie bywają weselsi.
– Blues jest opowieścią o życiu. Jedni reagują na nie depresyjnie, drudzy radośnie, tak jak ja. To są proste dźwięki i proste słowa, zrozumiałe dla każdego, a jednocześnie jest w tej muzyce bardzo dużo rozmaitych emocji. Jeżeli czujesz bluesa, zrozumiesz każdą muzykę. Tak to działa.
– Związałeś się z bluesem już jako nastolatek. Skąd ta namiętność?
– Wychowałem się na Rolling Stonesach i The Animals, słuchałem Spencera Davisa, bardzo wcześnie zacząłem grać na harmonijce ustnej. W ogóle nie interesowałem się polską muzyką. Rock’n’roll, blues, Londyn, muzyka ze Stanów Zjednoczonych. Tym nasiąknąłem jako młody człowiek i tak już zostało…
– Aż pewnego dnia spotkałeś Darka Duszę, lidera punkowej kapeli Śmierć Kliniczna, i narodził się Shakin’ Dudi. Dusza pisał teksty, ty muzykę. Punk i blues, wydawałoby się – dwa różne światy…
– Punk bardzo mnie interesował ze względu na to, że był ściśle związany z buntem. A bunt zawsze mnie pociągał. Punkowy rytm wywodzi się z garażowej muzyki rock’n’rollowej wczesnych lat 50. Shakin’ Dudi był w pewnym sensie buntowniczą odpowiedzią na Shakin’ Stevensa, który grał dyskotekową wersję rock’n’rolla, czyli absolutny obciach. No i wziąłem dwóch jazzmanów, dwóch bluesmanów i dwóch punkowców. Powiedziałem Darkowi: słuchaj, będziemy razem obserwować życie, pisz proste teksty, z rymami częstochowskimi. No i tak ruszyliśmy.
– Te teksty były odbiciem rzeczywistości tamtych lat, satyrą na obyczajowość, klimat, codzienność PRL-u.
– Owszem, ale nigdy nie bawiliśmy się w politykierstwo. Śpiewałem o swoich wadach, które były również wadami innych Polaków. A że wychodziło zabawnie, to tym lepiej.
– Ale nie uważasz się za kombatanta?
– Nie żartuj. Ci, którzy dziś opowiadają, jak to walczyli z systemem, są rozbrajający. Przecież to głupota. Grało się i już. Żenujące są te opowieści dzisiejszych dinozaurów sceny rockowej, jak to cierpieli za komuny. Ja się z tamtym ustrojem w żaden sposób nie wiązałem, robiłem swoje. Zdradzałem parę tajemnic o swoim życiu, Duszy. Dusza miał łatwość pisania, tak jak ja miałem łatwość robienia muzyki i śpiewania. A że za komuny nie bardzo mogłem śpiewać po angielsku, choć bardzo chciałem… No cóż, rock’n’rollowiec musi mieć pod górkę, inaczej nie będzie prawdziwym rock’n’rollowcem. Wyganiali mnie z radia i studiów nagraniowych, ale w klubach śpiewałem, co chciałem. Jakoś się żyło.
– Współpracowałeś też z Krzysztofem Daukszewiczem.
– Tak, napisał dla mnie dwa wspaniałe teksty bluesowe. Przez przypadek spotkaliśmy się kiedyś w Hotelu Europejskim. Podszedł do mnie, przedstawił się, ja jemu. Miła współpraca.
– Nie ciąży ci dzisiejszy polski klimat? Taki trochę mętny, szary, ciężkawy…
– Wiesz, chyba nie. Mam różne doświadczenia życiowe, mieszkałem w Polsce, przez jakiś czas także w Amsterdamie. Szczęścia szukam w sobie. A żeby to osiągnąć, muszę pracować nad sobą cały czas. Ciągle próbuję coś tworzyć, ćwiczyć, wymyślać. Ale nigdy na siłę. Jestem niezależny finansowo, polityka nie ma na mnie żadnego wpływu, choć prywatnie mam swoich faworytów. Ale nie mówmy o tym.
– A popkultura cię nie męczy? Jej wszechobecność…
– Z popkulturą walczę tylko na swoim podwórku. Na przykład nigdy, przenigdy nie gram z playbacku. Parokrotnie dzwonili do mnie z różnych programów telewizyjnych, na przykład z „Jaka to melodia?”. Zawsze stawiałem warunek, że muszę grać na żywo, więc rezygnowali. Nie dam się w to wpuścić. W żadne programy typu talk-show czy inne głupoty. To nie moja bajka. Na popkulturę patrzę z boku i śmieję się z niej. Nie pcham się do telewizora.
– Ale z Rawą Blues wchodzisz…
– Rawa to coś innego. To jest muzyka live na dobrym poziomie, więc jeżeli mogę to zareklamować w telewizji, to robię to. Z korzyścią dla mnie i dla telewizji jednocześnie. Ale i tak zwycięża internet. Tam można się dowiedzieć, że w Polsce istnieje bardzo dużo dobrej muzyki, a nie tylko lekkostrawna papka, która w gruncie rzeczy jest nieudolną podróbką wąskiego przedziału muzyki zachodniej. Sztuka, radość, prawdziwe, emocjonujące dźwięki są gdzie indziej. Ludzie ich szukają. Mam 55 lat i wciąż chcę poszukiwać dobrej muzyki, iść jak najdalej. Widać to, mam nadzieję, właśnie na Rawie Blues.
– Tylko pozazdrościć!
– Cóż, mam charakter rock’n’rollowca, walczę. Ale nie z wiatrakami, chcę, żeby to przyniosło efekty. Nie lubię kompromisów. Bo jeżeli artysta idzie na kompromis, to już po nim. Ważna jest autentyczność i upór. Tego życzę wszystkim artystom, szczególnie młodym.
– A jak byś zachęcił młodych ludzi do kupienia twojej antologii?
– Jeżeli chcecie zobaczyć, w jaki sposób artysta, o którym wiecie tylko, że śpiewał „Oh, Ziuta”, rozwijał się przez lata, w jakie rejony sięgał, jak się gra na żywo, często „na setkę”, kupcie tę antologię i posłuchajcie. To są płyty całkowicie nieczyszczone przez komputer. Warto.
– A do bluesa jak byś zachęcił?
– Do bluesa w ogóle nie trzeba być przygotowanym. Ta prosta forma pozwala każdemu, kto chce posłuchać żywej muzyki, a tylko taką muzykę trzeba popularyzować, coś przeżyć. Warto przyjeżdżać na Rawę Blues. Katowicki Spodek jest świetnie nagłośniony, mamy zawsze dobre oświetlenie, muzykę na żywo, a gwiazdy prosto z Ameryki przyjeżdżają na jedyny koncert w Europie, po raz pierwszy w Polsce. To jest zasada dotychczas obowiązująca. Rawa jest zawsze spotkaniem z człowiekiem, który improwizuje, a improwizacja jest esencją życia. Koncert to niepowtarzalne sprzężenie zwrotne między artystą a publicznością. Klimat, dla którego warto żyć.

 

Wydanie: 2006, 47/2006

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy