Piszczyk to ja

Piszczyk to ja

Dziś Jan Piszczyk powinien mieć już wnuka – najlepiej posła albo biznesmena Jerzy Stefan Stawiński pisarz i scenarzysta. Wydał m.in. książki: „Godzina W”, „Węgrzy”, „Kanał” „Godzina szczytu”, „Nie zawijając do portów”, „Notatki scenarzysty”, „13 dni z życia emeryta”, „Smutnych losów Jana Piszczyka ciąg dalszy”, „Młodego warszawiaka zapiski z urodzin”, „Ucieczka” i „Sześć wcieleń Jana Piszczyka”. Napisał wiele scenariuszy, m.in. do filmów: „Człowiek na torze”, „Eroica”, „Kanał”, „Akcja pod Arsenałem”, „Krzyżacy”, „Zezowate szczęście”, „Obywatel Piszczyk”, „Godzina W”, „Wielka miłość Balzaka”, „Pułkownik Kwiatkowski”. Dla Jerzego Stefana Stawińskiego nadchodzą ciężkie tygodnie. Musi udzielać wywiadów o tym, jak szedł kanałami w powstańczej Warszawie i co w latach 1939-1947 robił w mundurze polskiego żołnierza. Powód jest jubileuszowy – 60. rocznica powstania warszawskiego. – Nie znoszę być byłym – mówi pisarz – a wciąż mnie zapraszają jako byłego a to do gimnazjum, to znów na spotkania kombatanckie. Przed wojną na nasze szkolne akademie przychodzili powstańcy styczniowi. Dobrze pamiętam reakcje uczniów. Dlatego nie chcę występować w tym charakterze. Autor „Godziny W” nie lubi też przypisywania go do pokolenia Kolumbów. – Co ja takiego odkryłem w czasie powstania warszawskiego! – zżyma się. – Chyba te gówna w kanałach. Walka z Niemcami była po prostu kwestią obowiązku. Tylko z takim chronicznym uczuleniem na patos można było powołać do życia nieśmiertelnego Piszczyka. Miał być Piszczak Po październiku 1956 roku wyjechałem do Zakopanego – pisze Jerzy S. Stawiński w „Notatkach scenarzysty”. – Pod reglami uświadomiłem sobie, że moje życie toczyło się pewnymi etapami. Na każdym występowałem w jakimś mundurze: harcerza, podchorążego, studenta, konspiratora itd. Była to pogoń za powodzeniem: przybierałem te wcielenia, które najbardziej leżały w epoce. (…) Ale wszystko kończyło się nie najlepiej”. Po powrocie do Warszawy pisarz zasiada do tworzenia satyrycznego utworu o małym człowieczku, który ciągle chce być uznawany za bohatera, choć wiatr historii targa nim jak zeschłym liściem. Ze słownika Karłowicza wybiera nazwisko głównej postaci powieści – Piszczak. -Ale gdy tylko zacząłem pisać – wspomina Stawiński – ręka podświadomie poprawiała nazwisko na Piszczyk z takim uporem, że przestałem się bronić. Zajrzałem do słownika: Piszczyk – pisarek, gryzipiórek. Mogłem więc powtórzyć: Piszczyk to ja!. Stawiński budował życiorys swego bohatera latami. Tworzywa dostarczała mu zmieniająca się sytuacja społeczna i polityczna. W Polsce temat ciągle był aktualny, a nagromadzenie osobliwych perypetii w życiu jednego zwykłego pechowca psychologicznie możlivie. Stale rozbudowywana, wydawana pod różnymi tytułami opowieść urywa się pod koniec lat 80., gdy Piszczykowi czas iść na emeryturę. Ale pisarz nadal jest nagabywany w różnego rodzaju sondach pytaniem: co dziś robiłby Piszczyk? Ostatnio odpowiada wymijająco, upewniając się: chodzi o ojca czy wnuka? Bo dziś Jan Piszczyk powinien mieć już wnuka – najlepiej posła albo biznesmena. Słodko i zaszczytnie jest umierać za ojczyznę A co z deklarowanym podobieństwem do twórcy tej postaci? Jest w tym wyznaniu sporo prowokacji, wynikającej z przekonania pisarza, że człowiek z krwi i kości nawet gdyby bardzo się starał, nie może być przez całe życie wyłącznie bohaterem. Pod tym względem Jerzy Stefan Stawiński czuje się bliźniakiem, alter ego wymyślonej przez siebie postaci. Choć wychowali się w różnych domach. Jana Piszczyka, syna krawca w przedwojennej Warszawie, poznajemy w pracowni jego ojca, gdy przy szczęku nożyc wkuwa lekcje. A raczej udaje, że się uczy, bo właśnie z nienawiścią myśli o rodzicach, którzy obdarzyli go widocznym z daleka semickim nosem (dokuczają mu z tego powodu w szkole), co jest złośliwością natury, gdyż ojciec pochodzi z rodziny chłopskiej. Uczeń Stawiński nie musi obawiać się, że ktoś będzie się śmiał za jego plecami. Jego ojciec to profesor Wyższej Szkoły Dziennikarskiej, major legionów. Mieszkają na oficerskim Żoliborzu. Obok stoją wille ministrów Kościałkowskiego, Jędrzejewicza. Rodzina Stawińskich spędza wakacje zwykle za granicą, najchętniej w Wenecji. Kilkunastoletni Jurek biegle mówi w kilku językach. Żoliborskiemu gimnazjum patronuje marszałkowa Piłsudska. W auli wisi malowidło: ogromne anioły z mieczami otaczają tablicę z nazwiskami uczniów, którzy bohatersko polegli w 1920 r. Nad aniołami wije się wstęgą napis: Dulce

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 19/2004, 2004

Kategorie: Kultura