Odrzańskość to inna polskość

Odrzańskość to inna polskość

Ludzie często czują jakąś odrębność, ale nie wiedzą, na czym ona polega


Zbigniew Rokita – autor książki „Odrzania. Podróż po Ziemiach Odzyskanych”, laureat Nagrody Literackiej Nike 2021 za „Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku”.


Kiedy czytałem „Odrzanię”, zrobiło na mnie wrażenie porównanie, że polskie Ziemie Odzyskane były niczym amerykański Dziki Zachód. Wyobrażam sobie, że nie chodzi o gorączkę złota i pojedynki rewolwerowców w samo południe.
– Ziemie Odzyskane, podobnie jak Dziki Zachód w XIX w., były krainą wielkich szans i niejednokrotnie równie wielkiego ryzyka. Istniały tam możliwości szybkiego wzbogacenia się – czasem mniej, czasem bardziej moralnie. Wiele osób trafiło po wojnie na te ziemie tylko na chwilę. Nie wszyscy, którzy tam przybyli, zapuścili korzenie. Znaczna część pobyła tydzień, rok, pięć lat, po czym wyjechała, nigdy nie miała w planach zostać. Mówimy o szabrownikach, którzy przyjechali wydrzeć bebechy tej krainie, ogołocić ją z wszystkiego, czego nie zabrali Sowieci. Albo o ludziach takich jak mój pradziadek, którzy jeździli tam na handel. Niektórzy ukrywali się tam np. ze swoją przeszłością wojenną.

Podobnie jak na Dzikim Zachodzie początkowo państwo było tam słabe. Do niektórych rejonów Wrocławia czy innych miast komendantura sowiecka nie sięgała i lepiej było się tam nie zapuszczać. Jasne, że ten Dziki Zachód to fraza literacka, ale jest sporo analogii z wczesnym okresem powstania tych ziem, zanim jakoś je ujarzmiono.

Dziki Zachód stał się jednak symbolem mitycznym, który przez lata był odpowiednio pobudzany w wyobraźni ludzi i ubarwiany specyficzną ikonografią. We wstępie piszesz, że Ziemie Odzyskane zajmują w polskiej pamięci niewiele miejsca.
– A mówimy tu o jednej trzeciej dzisiejszej Polski. Na Ziemiach Odzyskanych zmieściłoby się pięć Izraeli. To duża przestrzeń, a mimo to te tereny są – podobnie jak mój Górny Śląsk – słabo reprezentowane. Na opowieści o nich nie starczyło miejsca w podręcznikach.

Dla mnie to też był temat do odkrycia, bardzo wiele miejsc, o których piszę, odwiedziłem po raz pierwszy w trakcie prac nad książką. W sumie to jakieś 60 miejscowości, co jest pewnym osiągnięciem, dlatego że nie mam prawa jazdy. Nie znałem Szczecina, Zielonej Góry, Gorzowa Wielkopolskiego. Na Warmii i Mazurach byłem po raz pierwszy. Najbardziej lubię siadać do pisania w momencie, kiedy zaczynam czuć, że temat już mnie kręci, a jeszcze się z niego nie habilitowałem. Kiedy mogę na bieżąco, na żywo, wszystkiego się dowiadywać. Na oczach czytelników.

I postanowiłeś nadać tym wszystkim miejscom nową nazwę – Odrzania. A przecież takim miejscom jak Mazury czy Gdańsk do Odry daleko.
– Odrzania jest synonimem tych wszystkich niedoskonałych pojęć określających te ziemie: Ziemie Odzyskane, ziemie uzyskane, ziemie wyzyskane, ziemie poniemieckie. Odra to symbol. To hasło, które miało opisywać tę mglistą krainę – czasem wbrew ciekom wodnym, bo z perspektywy Olsztyna czy Gdańska rzeczywiście może to brzmieć egzotycznie. Zależało mi na tym, żeby ta książka podziałała w sposób, w jaki działa na mnie ta kraina: drażniąco i niepokojąco. Żeby była w pewien sposób bluźniercza, jak pytania, które te ziemie przed nami stawiają.

Pytania widnieją już na skrzydełku książki. Kiedy ją otwieram i patrzę na mapę Ziem Odzyskanych, nic tu do niczego nie pasuje, nic ze sobą nie współgra. Na pierwszy rzut oka trudno te wszystkie miejsca – od Świnoujścia po Ełk, od Szczecina po Wałbrzych – ze sobą zestawić, znaleźć wspólny mianownik.
– Nie twierdzę, że te miejsca wiele łączy: gdzie Rzym, gdzie Krym, gdzie Olsztyn, gdzie Zabrze. Jestem świadom, że to nigdy nie była spójna kraina i nie jest taką do dzisiaj. Tym, co ją łączy, i tego ta książka dotyczy, jest natomiast pamięć. Jasne, całą Polskę łączą zmagania z pamięcią, ale te wyzwania są jednak zupełnie inne. Rok 1918 był mniejszą rewolucją dla Krakowa czy Warszawy, dla tej Polski-Polski, czyli Wiślanii, niż rok 1945 dla Wrocławia czy Słubic. Tam padały, a nawet do dzisiaj padają fundamentalne pytania: kim my w ogóle tutaj jesteśmy? Czy jesteśmy zdobywcami, a może spadkobiercami tych ziem? Czy jesteśmy stąd, czy może skądś indziej? Czy chcemy, żeby historia naszych miast i wsi zaczynała się w roku 1945, czy może chcemy przebić się do świata sprzed 1945 i uznać go za swój? Wiele elementów konstrukcji tej pamięci jest endemicznych, nie występują one w Wiślanii.

Gdy mówię: „Spójrzmy przez chwilę na te wszystkie miasta jak na jedną całość”, to oczywiste, że jest to pewien pakt, który proponuję czytelnikom. Na tej samej zasadzie, na jakiej ktoś opisuje historię kultury Europy, patrząc jednocześnie i na Łotwę, i na Portugalię jak na elementy jednej układanki.


Zbigniew Rokita – reporter, dziennikarz i redaktor (ur. 1989). Jego książkowy debiut „Królowie strzelców. Piłka w cieniu imperium” (2018) został przełożony na język ukraiński i doczekał się adaptacji teatralnej, wystawionej przez Teatr Nowy w Zabrzu. „Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku” (2020) wyróżniono Nike 2021 oraz nominowano do Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus, nagrody Ambasador Nowej Europy i Międzynarodowej Nagrody im. Witolda Pileckiego. W swoich tekstach Rokita przypomina, że historia nigdy nie jest tak oczywista jak w szkolnych podręcznikach. Opowiada o pamięci, tworzeniu mitów i przemilczeniach.


Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 50/2023, dostępnym również w wydaniu elektronicznym

Fot. materiały prasowe

Wydanie: 2023, 50/2023

Kategorie: Kultura, Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy