Doktor od wkręcania widza

Doktor od wkręcania widza

Marcin Wrona, reżyser Zawód reżysera polega na oszukiwaniu i manipulowaniu ludźmi – Chciałam na początku wyjść z twojego filmu. Najpierw nie mogłam znieść tego steku przekleństw, których używają dwaj młodzi mężczyźni w dialogu na dachu. Zaraz potem jest brutalna scena w garażu, gdzie gangsterzy znęcają się nad swoją ofiarą. Było mi niedobrze, tak realistyczna była ta scena. Miałam już opuścić salę, kiedy nadszedł moment, w którym główny bohater Janek zaczyna mieć ludzkie odruchy, czyli waha się, czy ulec złu. Pomyślałam wtedy, że chyba warto zostać. Zresztą takich scen, gdzie o duszę bohatera toczy się walka, jest więcej. I to one uwodzą najbardziej. Co chciałeś nam przekazać, kręcąc „Chrzest”? Czy ten film ma jakieś przesłanie? – Chciałem pokazać taki świat, z którego nie ma ucieczki. Stąd kilka mocnych, drastycznych scen, które go, mam nadzieję, w sposób realistyczny opisują. Myślę, że działa to chwilami opresyjnie na widza. Ale jednocześnie przybliża mu ten świat, z którego nie ma wyjścia. Bo jeśli ktoś już raz przeszedł na drugą stronę, to nie ma odwrotu. Dlatego, jeżeli, jak mówisz, tobie najbardziej podoba się w tym filmie wahanie głównego bohatera, to osiągnąłem cel. Miałem bowiem zamiar pokazać człowieka, który balansuje na krawędzi, ciągle musi dokonywać wyboru pomiędzy dobrem i złem. Dość długo zastanawiałem się nad zakończeniem. Czy zrobić happy end, czy pokazać siłę zła, które ostatecznie zwycięża. – Dla mnie wygrało dobro. Tak rozumiem końcową scenę. – Sprawa nie jest taka jednoznaczna. Jednak to, co chciało zło, dostało. Bohater przechodzi na drugą stronę. – Pozostanę przy swoim zdaniu. Ale przemyślę, co powiedziałeś. Twój film jest także, czy przede wszystkim, o męskiej przyjaźni. Zgadzasz się? – Moje pierwsze wrażenie po przeczytaniu scenariusza było właśnie takie, że jest to opowieść o mocnej męskiej przyjaźni. Byłem tym trochę zdziwiony, że coś takiego może łączyć ludzi w tym środowisku. Poszedłem więc zapytać, co o tym sądzą byli gangsterzy. Wybrałem się do więzienia. Tam dowiedziałem się, że tego typu więź między facetami w tym środowisku jest prawie niemożliwa. Ponieważ oni nie mają żadnych skrupułów, a „litość to zbrodnia”. Ale dowiedziałem się, że do takiej przyjaźni może dojść, kiedy dwóch facetów połączy jakieś ważne wydarzenie, ale spoza świata przestępczego. Mój rozmówca, który siedział za morderstwo, podał mi przykład z własnego życia. Opowiedział o przyjaźni z młodszym chłopakiem, który wcześniej uratował mu życie, gdy tamten się topił. Potem on tego chłopaka długo chronił przed wchodzeniem w swój świat. Niestety, bezowocnie. Na podstawie tej opowieści zmieniłem trochę scenariusz. Pamiętasz, że na początku filmu pojawia się rycina „Kain i Abel”, więc moi bohaterowie są prawie jak bracia. Dlatego ta końcowa scena jest tak mocna. – Świat pokazany w twoim filmie jest dobry i zły. Chociaż opowiada o przemocy. – Ale dlaczego to, mimo wszystko, da się oglądać? Bo jest właśnie pokazana ta druga jasna strona życia. Miłość Michała do dziecka i jego zachwyt nad nowym, czystym światem, i uczucia przyjacielskie do Janka. Świat złożony tylko z brutalnych scen byłby dla widza niestrawny. Zresztą tego, co jest najstraszniejsze, nie widać. Nie ma bryzgającej krwi, nie ma zbliżeń uciętego nosa czy palca. To działa tak mocno na odbiorcę dlatego, że jest zrobione psychologicznie. Patrzymy oczami chłopaka, który jest zmuszony do oglądania tego teatru okrucieństwa. Mój „Chrzest” można trochę porównać do „Funny games” Michaela Hanekego. Pamiętam, że ja wtedy też miałem taki odruch, aby wyjść, ponieważ nie chciałem godzić się na tego typu wizję świata. Ale w końcu zostałem. I też nie żałowałem. Okazało się bowiem, że ten film, choć o przemocy, przede wszystkim opowiada o naturze człowieka. W moim filmie są tylko trzy brutalne sceny, to chyba niedużo. Ale może dlatego je tak pamiętamy. – Dlaczego ten film ma tytuł „Chrzest”? – Dlatego, że jak słusznie zwróciłaś uwagę, mamy tutaj do czynienia z wahaniem Janka, w którą iść stronę. W pewnym momencie staje się on kimś innym. Stąd chrzest. I jest też chrzest dziecka. – A może to jest historia trochę o tobie? Pochodzisz, jak Michał, z Tarnowa. – Nie do końca o mnie, ale można znaleźć pewne odniesienia. Bardziej osobisty

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2010, 43/2010

Kategorie: Kultura