Dolly jest pikna!

TELEDELIRKA

Niektórzy przez cały rok oszczędzają, by przez dwa tygodnie leżeć pod palmą, kąpać się w lazurowym basenie i korzystać ze szwedzkiego stołu, na którym pełno zdechłych owoców morza i sałatek o wyglądzie niedokładnie przetrawionego pokarmu. Ich prawo, jadą, dokąd chcą, jedzą, co lubią. Dlaczego jednak muszą swoje szczęście doraźnie filmować na tle tła? Bohaterami niewyżytych Spielbergów jest przeważnie biegająca po plaży progenitura, tak samo zresztą jak w świecie kina, gdzie panoszą się całe dynastie aktorów i ich dzieciaków. Gorsze są tylko ustne przekazy na temat życia kiedyś poczętego, które aktualnie ma parę lat, gra w gry lub szaleje na deskorolkach. Przy tych filmach moralnego niepokoju można się przynajmniej zdrzemnąć, a przy stole podczas rozmowy będącej tokowaniem o nadprzyrodzonych zdolnościach ciamkaczy czujni rodzice wymagają najwyższej uwagi. Ględząc o pociechach, przekazują następujący komunikat: Oto moje dziecko. Ono jest genialne. Ja też jestem genialny. Niestety, nie udało mi się tego udowodnić.
Obserwuję to od lat i mogę z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że w przerażającej liczbie przypadków genialność kończy się na progu liceum i pociecha zostaje statystycznym obywatelem.
Naoglądali się ludziska pism kolorowych i teraz chcą „odrobiny luksusu”, chcą poczuć się jak te gwiazdy leżące przy basenach, ogłaszające wszem wobec, że nareszcie są szczęśliwe i zakochane, jak modelka Kate Moss, albo wręcz przeciwnie, są nieszczęśliwe i porzucone, jak biedna Nicole Kidman, która rozwodząc się z Tomem Cruisem, dostała tylko połowę jego majątku wyliczonego na dwa miliardy złotych. Ten niewdzięcznik związał się z jakąś Penelopą, z zawodu pożeraczką męskich serc, która trafiła na pożeracza serc niewieścich, Toma właśnie. Tom wyjechał z nią na wakacje na wyspę Wakaya, leżącą na Pacyfiku. Cała nadzieja w tym, że się tu wzajemnie pożrą. Żeby było romantycznie, wynajęli wyspę bezludną (choć z dyskretną służbą) z dziewięcioma willami. Za dwa miliony złotych. Doba kosztuje 270 tysięcy. Dlaczego dochody tej trupy aktorskiej podaje się w złotówkach? Czyżby zaciążyło na gazetach przedwyborcze tornado uczciwości finansowej posłów, jakie przeleciało przez Sejm, budząc zgorszenie i śmiech publiki?
Kto od nas mógłby pojechać na Wakayę? Z pewnością nie oszukani przez rodaków byli przymusowi robotnicy. Może anonimowi jak dotąd autorzy dziury w budżecie, która jest większa niż sam budżet? A może Wieczerzak, który kupił książki i będzie je czytał pod celą; siedzi chłopak za to, że funduszami publicznymi pograł sobie na giełdzie. Czy może asystent Szeremietiewa – Farmus – sensacyjnie przez UOP porwany, gdy ten urząd państwo chroniący o korupcji F. z gazet się dowiedział. Czy też Walendziak, który nie ma żadnych oszczędności (czyżby grał w ruletę albo się szprycował, zastanawia się naród, że taki szmal za prezesowanie telewizji bez reszty przetracił), ale za to lubi podróżować i zdobywać szczyty. Na własne oczy widziałam wywiad ze zdjęciami Szerpów, którzy wnosili człowieka ze świecznika na kolejny szczyt. Może zresztą był to jego bagaż, ale jaki bagaż, skoro nic nie ma? Gudzowaty pewnie by mógł kupić sobie tę wyspę, ale mu się nie chce, no i nie jest aktorem, a dobre towarzystwo to teraz aktorzy.
Pamiętacie moi czytelnicy, którzy czytywaliście literaturę pamiętnikarską, opis polowania, jakie urządził sobie Jan Chryzostom Pasek, kiedy na polanie rozłożyła się aktorska trupa? Ze względu na poprawność polityczną nie mogę napisać, że uważał aktorów za małpy. Z góry przepraszam komediantów, bojąc się, iż któryś na zasadzie nożyc się odezwie i będę musiała korzyć się na łamach, pisząc te słowa: „Oświadczam, iż nie jest prawdą to, co oświadczyłam wcześniej, że XX jest małpą”. Tak ukorzył się Czesław Bielecki w ogłoszeniu w czarnej ramce, przypominającym nekrolog (aż się przestraszyłam, wertując gazetę), że przyrównał prezydenta Warszawy, Piskorskiego, do bossa mafii. W tym miejscu pojawia się uzasadnione pytanie, czy Bielecki nie powinien przeprosić również mafii warszawskiej, skoro i taka istnieje, bo dotąd mówiło się jedynie o mniejszych ośrodkach kierujących III (do trzech razy sztuka!) Rzecząpospolitą. Czy ów prawdziwy szef życzyłby sobie takiego porównania? I choć radna Pitera z pewnością wie o sprawie więcej niż przeciętni zjadacze frytek, nabrała wody w usta i wciąż ją trzyma.
Nie zawsze jest dobrze, gdy ktoś mówi o nas dobrze. Otóż zależy kto. W czasach moich długoletnich i różnorodnych studiów część młodzieży badała się na okoliczność wstydliwej choroby. Gdy test wypadł pomyślnie, czyli dodatnio dla syfa, używało się porzekadła: „Wszyscy mówią o mnie źle, tylko Wasserman dobrze”. A tu słyszę, że niezależny prokurator o tym samym nazwisku, wyraża się dobrze o bliźniakach Lech Prawo i Jarek Sprawiedliwość, sklonowanych w sposób naturalny na długo przed tym, zanim profesor Antinori wziął się za klonowanie embrionów, a pobożny Bush oparł się prośbie papieża i na jakieś badania zezwolił. Niektórzy uczeni twierdzą, że nie wiadomo, czy sklonowane ciamkacze nie urodzą się uszkodzone i dlatego niemoralny jest cały proceder. Jakby zapłodnienie przez bzykanie dawało pewność normalności! Może jest w tym niekiedy większa przyjemność, ale pewność? A przecież owiecka Dolly jest pikna, zgodzi się z tym każdy juhas z Zakopanego, skąd z Astorii (Szymborska dowiedziała się tu o Noblu) przesyłam, jak co roku, snobistyczne pozdrowienia znad talerza placków ziemniaczanych, smażonych wciąż na prawdziwym ogniu.

Wydanie: 2001, 35/2001

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy